Jest szansa na wybudzenie Oli ze śpiączki! Ewa Błaszczyk z drugą córką Manią o walce o jej zdrowie
1 z 6
Ewa Błaszczyk od 16 lat walczy o wybudzenie ze śpiączki swojej córki Aleksandry. Teraz pojawiła się na to nadzieja! Ola Janczarska wraz z trzema innymi pacjentami zostanie poddana nowatorskiej terapii.
Zabieg, który czeka córkę Ewy Błaszczyk do tej pory przeprowadzono tylko w Japonii. Polega na wszczepieniu w odcinku szyjnym kręgosłupa stymulatorów pobudzających rdzeń kręgowy i mózg. By go wykonać, do kliniki przyleci specjalnie profesor Isao Morita. Wiele wskazuje na to, że się powiedzie. Skuteczność zabiegu jest bardzo duża - świadomość odzyskało dotąd aż 60% pacjentów poniżej 35 roku życia, u których go wykonano.
Przypomnijmy, ze córka aktorki w 2000 roku zapadła w śpiączkę po zakrztuszeniu się tabletką. Ten nieszczęśliwy wypadek skłonił Ewę Błaszczyk do zaangażowania się w działalność charytatywną na rzecz dzieci, które doznały podobnych urazów. Założyła fundację „Akogo?” i klinikę "Budzik", która na koncie ma już 26 wybudzeń. Swój plan realizuje z wielką determinacją, choć jak każdy miewa chwile zwątpienia. - Jak się coś zaczyna, trzeba to skończyć. Utwierdzała mnie w tym Ola, która przeżyła sepsę, przeżyła ciężką operację kręgosłupa. Jej stan się poprawiał, zamiast degradować. Miała, wciąż ma, wielką wolę życia - powiedziała w wywiadzie, którego razem z drugą córką Marianną udzieliła VIVIE! w 2013 roku.
W poruszającej rozmowie Ewa Błaszczyk i Marianna Janczarska opowiedziały o życiu po wypadku, walce o zdrowie Oli i codzienności wbrew chorobie. Zachęcamy do przeczytania fragmentów wywiadu i obejrzenia czułych, rodzinnych zdjęć autorstwa Olgi Majrowskiej.
Polecamy też: Błaszczyk: Nie oddam swoich organów!
2 z 6
Ewa Błaszczyk udzieliła wywiadu VIVIE! w 2013 roku, gdy powstała jej klinika "Budzik". Z córką Manią opowiedziały jak bardzo się cieszyły, że w końcu się udało.
Marianna Janczarska: Mamo, dopięłaś swego. W dniu otwarcia nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Chociaż wiedziałam, że tego dnia przy wejściu do „Budzika” zostanie przecięta wstęga, wszystko było nierzeczywiste.
Ewa Błaszczyk: Pamiętam ten moment, kiedy czubkiem buta pukałam w trawę i mówiłam: „Tu będzie »Budzik«”. A teraz on już stoi. A do mnie – podobnie jak do Mani – to wszystko jeszcze nie dociera.
– Wpadła Pani na pomysł budowy kliniki, kiedy w szpitalu powiedziano: „Teraz albo hospicjum, albo trzeba córkę zabrać do domu”?
Ewa Błaszczyk: Wcześniej, w 2001 roku w Sali Kongresowej był koncert dla Oli. Kongresowa pękała w szwach. Koncert trwał pięć godzin, a na scenę ciągle dopływali artyści. I wtedy wyrwało mi się: „My z Olą kiedyś ten dług wam zwrócimy”. I założyliśmy fundację. A jakiś czas potem Ola leżała na pediatrii w Centrum Zdrowia Dziecka. Stan jej był ciężki. Wyszłam przed budynek. I w tej rozpaczy pomyślałam, że taka rehabilitacja neurologiczna powinna mieć dalszy ciąg i że tu jest trochę miejsca, więc należałoby coś wybudować dla dzieci w śpiączce. Zaczęłam szukać architektów, rozmawiać… Kamień węgielny wmurowano w 2007 roku.
– Zdawała sobie Pani sprawę z tego, co bierze na siebie?
Ewa Błaszczyk: Przerażało mnie to, ale wiedziałam, jaka jest wielka potrzeba zbudowania takiej kliniki. Nie roztrząsałam więc niczego w kategoriach mojego niedoczasu, stresów. Przecież temu, co się stało z Olą, trzeba było nadać jakiś sens. Oczywiście budziłam się o czwartej nad ranem, mokra od potu nie ze strachu, że się nie uda, tylko na co się porywam… A ostatnie dwa lata poświęcałam budowie 24 godziny na dobę.
– Powiedziała Pani Oli: „Budujemy klinikę dla dzieci w śpiączce”?
Ewa Błaszczyk: Jasne, że powiedziałam. Spojrzała na mnie bardzo rozumnie.
Polecamy też: Daria Widawska: „Płakać już przecież nie będę”. Od czasu choroby inaczej patrzy na świat
3 z 6
- Wypadek siostry położył się też cieniem na życiu Mani. Miałaś żal do mamy, że byłaś sama, gdy najbardziej jej potrzebowałaś?
Marianna Janczarska: Wiedziałam, że muszę sobie jakoś radzić. Nie ma innego wyjścia. Poza tym nie byłam sama. Ludzie może chcieliby widzieć we mnie smutek i porzucenie, bo mam siostrę w śpiączce i ich zdaniem beznadziejne życie. Mnie to nie obchodzi, moi najbliżsi wiedzą, że nie chodzę smutna.
Ewa Błaszczyk: Mania od początku bardzo mnie wspierała. Nawet kiedy jeszcze nie uświadomiła sobie, co tak naprawdę się stało.
Marianna Janczarska: Choć miałam sześć lat, pamiętam, co się zdarzyło. To stało się tutaj, w tym pokoju, w którym teraz siedzimy. I te wspomnienia są przejrzyste, zupełnie jakby zostały włożone w ramkę albo stały się kadrem z filmu. Niestety.
– Niestety, bo już tego nigdy nie zapomnisz?
Marianna Janczarska: Właśnie. Gdy byłam młodsza, nie analizowałam tej sytuacji. Dzieci automatycznie godzą się z różnymi wydarzeniami, przyjmują je do wiadomości, sądząc, że tak musiało być. Natomiast im robię się starsza, tym częściej pojawiają się pytania: Dlaczego? Dlaczego to się stało tutaj? Dlaczego Ola? I jakie to niesprawiedliwe, że los może pozbawić przyszłości sześcioletnie dziecko, które w niczym nie zawiniło.
Ewa Błaszczyk: Zaczęłaś tak myśleć, kiedy znalazłaś nasze filmy z wakacji, na których Ola była zdrowa i roześmiana. Obie byłyście wtedy bardzo szczęśliwe. To były ostatnie wakacje z ojcem, w 2000 roku. Ja tych zdjęć nie mogę oglądać.
Polecamy też: Gwiazdy przyznają się do walki z depresją. Wspierają ważną kampanię...
4 z 6
– Mania, myślisz o tym, co się stało, w kategoriach winy i kary?
Marianna Janczarska: Rozważam ten wypadek, biorąc pod uwagę różne aspekty: religii, wiary, losu, przeznaczenia. Tylko że absurdem wydaje mi się tłumaczenie, że tak miało być. Mam w głowie bitwę myśli: I co? Mam się zgodzić na to, że tak chciało przeznaczenie?
– Codziennie o tym myślisz?
Marianna Janczarska: Nie. Mam swoje życie: szkołę, różne zajęcia, przyjaciół. Tylko czasami jest mi jakoś tak niefajnie. Ale to nieprawda, że ta sytuacja odebrała mi możliwość normalnego życia. Prawdę mówiąc, jestem ze swojego życia zadowolona. A kiedy wpadam w dołek, to skupiam się na tym, co mam zrobić teraz. Przeczytać książkę, obejrzeć film, iść do pubu z przyjaciółmi. Mogę powiedzieć, że paradoksalnie dobrze się stało, iż to wszystko wydarzyło się, kiedy miałam tylko sześć lat, a nie później, bo wtedy nie wiedziałam za bardzo, co się w ogóle dzieje. I co to znaczy śpiączka. Przestraszyła mnie reakcja niani, kiedy już mama wiozła Olę do szpitala. Wala płakała i waliła głową o podłogę. Sam szpital nie wzbudzał we mnie lęku, często tam trafiałam. Miałam silną alergię i puchła mi krtań, ale po trzech dniach wracałam do domu. Uważałam więc, że ludzie jeżdżą do szpitala na trzy dni, i myślałam, że za chwilę Ola wróci i będzie zdrowa, bo ja zawsze taka wracałam.
– A kiedy do Ciebie dotarło, że teraz będzie już wszystko inaczej, że już z Olą nie porozmawiasz?
Marianna Janczarska: Tego momentu wcale nie pamiętam. Potem jeździłam z mamą do Oli i fakt, że nie mówi, przyjmowałam w sposób naturalny. Właśnie tak reagują dzieci.
– I nigdy nie powiedziałaś: „Mamo, zajmij się też mną”?
Marianna Janczarska: Nigdy.
– Nie wierzę! Dzieci są egoistyczne.
Marianna Janczarska: Nie wmówi mi pani choroby sierocej. Nic mi nie brakowało.
Ewa Błaszczyk: Przez pierwszy rok, gdy jechałam do Oli, zawsze zabierałam Manię ze sobą, byłyśmy więc we trzy. A potem austriacki profesor Franz Gerstenbrand powiedział: „Proszę skupić się na zdrowym dziecku. Bo wprawdzie to, co dzieje się z Olą, zakrawa na cud, ale nie należy się już za wiele spodziewać”. Strasznie to zabrzmiało. Uświadomił mi jednak, jaki rodzice popełniają błąd, poświęcając się wyłącznie choremu dziecku. Przez te wszystkie lata dbałam o to, żeby Mania czasami miała mnie tylko dla siebie. Byłam z Olą, wyjeżdżałam z nią na różne terapie, ale potem wyjeżdżałam tylko z Manią.
Polecamy też: Ewa Błaszczyk z córką na urodzinach fundacji - czyż nie są podobne?
5 z 6
– Myślała Pani, czy Mania ma poczucie niesprawiedliwości losu?
Ewa Błaszczyk:Ja wiem, że ona czasem tak myśli. Patrzy na inne rodziny, widzi, jak żyją, widzi, że jest rodzeństwo, jest ojciec. Ja to rozumiem. Ale my mamy taki zapis losu i teraz trzeba z niego uczynić coś pozytywnego, żeby iść do przodu. Jestem starsza, więc nie zadaję sobie pytań: dlaczego? – bo z takich pytań nic nie wynika. Ale nawet, kiedy komuś jest bardzo ciężko, można to odciąć i budować coś od nowa. Pamiętam starszego mężczyznę, którego rodzina zginęła, a jednak pozbierał się, założył nową i jest radosnym człowiekiem. Nie należy żyć w cieniu choroby, wypadku. I dlatego rozpaczliwie starałam się temu wszystkiemu jak najszybciej nadać jakiś sens. Dążyć do tego, żeby Mania miała swoje sprawy, swoje zajęcia i swoją radość.
– Rozmawiacie często o tym, co się stało i jak żyć?
Ewa Błaszczyk: Nie rozmawiamy, jak żyć, tylko żyjemy, a to różnica.
– Maniu, nie masz odruchu: „Mamo, ja ci pomogę, zadzwonię do ministerstwa czy do firmy o pieniądze”?
Marianna Janczarska: Mama stara się nie wciągać mnie w takie sprawy. Uważa, że wystarczy, gdy zaśpiewam z nią w recitalu, zbieram pieniądze do puszki, występuję na koncercie charytatywnym.
Ewa Błaszczyk: Wystarczy, że Mania nie dokłada mi żadnych kłopotów, nie daje powodów do stresów.
Marianna Janczarska: Pewnie zdarzyło mi się zrobić parę głupich rzeczy, ale myślę, że nie mam prawa pozwolić sobie na bunt dla samego buntu.
Ewa Błaszczyk: Mania ma zaledwie cień buntu i chroni mnie. Na wywiadówki chodzę też tylko, gdy muszę. A kiedy wychodzi, nie wyłącza komórki. Dzwoni: „Ojej, późno się zrobiło, już jadę”. Nie muszę się o nią niepokoić. Zresztą kiedyś sobie ustaliłyśmy pewne zasady.
– Usiadłyście i powiedziałyście sobie: „To wolno, a tego nie”?
Ewa Błaszczyk: Tak normalnie w rozmowie padło zdanie: „Po co robić coś, co ciebie zdenerwuje”. Ja z ojcem miałam taki układ, że dopóki nie zeszłam poniżej czwórki, nie wtrącał się w mój rozkład dnia. Byłam wolnym człowiekiem, ale w pewnych granicach. To samo zaproponowałam Mani, że zostawiamy sobie tyle wolności, ile możemy. Bez żadnej presji. Na przykład nie wymagam, żeby ileś tam czasu spędzała z Olą, chociaż jej obecność jest dla Oli terapią.
Polecamy też: Anna Dymna: "Nie jestem żadną świętą!"
6 z 6
Marianna Janczarska: Kiedy już po wszystkich zajęciach, lekcjach hiszpańskiego, angielskiego, matematyki wracam o 18 do domu, to sama wpadam do Oli, opowiedzieć jej mój dzień, mówię jej, że ktoś mnie wkurzył albo coś mnie ucieszyło, albo że podoba mi się chłopak.
– Ola reaguje?
Marianna Janczarska: Bardzo słucha, to widać, gdy coś ją interesuje. Wiem, że mnie rozpoznaje, a mamę jest w stanie nawet po krokach rozpoznać. Dużo do niej mówimy i dotykamy jej – dotyk jest ważny. Czasami odpowiada nam oczami, jak ma dobry dzień, jest kontaktowa.
– Widzisz zmiany w jej reakcjach?
Marianna Janczarska: Niedawno wydarzyło się coś niesamowitego. Kiedy mama wróciła po terapii z Olą z Moskwy, pierwszy raz zobaczyłam, jak Ola śmieje się w głos. Nigdy nie widziałam jej tak śmiejącej się.
Ewa Błaszczyk: Zarejestrowałam to na filmie. Ola spała i nagle obudziła się z takim głośnym śmiechem. Obie z Manią byłyśmy tym poruszone, bo to jakby krok naprzód. Nasze życie składa się z takich kroków.
– Śniło jej się coś? Coś sobie przypomniała? Wiadomo, co Ola pamięta?
Ewa Błaszczyk: Nie wiadomo nawet, ile ma lat w tej chwili. Ona żyje w swoim świecie. To bardzo budujące, że tam, gdzie przebywa, nie tylko się cierpi. Jest też śmiesznie.
– Klinika „Budzik” jest pomnikiem dla Oli, a dla Pani rodzajem terapii?
Ewa Błaszczyk: Klinikę „Budzik” to Ola wybudowała, za jej sprawą ona powstała. To jej pomnik dla innych dzieci. Czy terapia? Nie wiem, jestem zmęczona. Mówię, że powinnam teraz być na wakacjach dwa lata, a nie dwa tygodnie.
– Pani Ewo, 100 dni upłynęło od śmierci Pani męża do wypadku Oli. Musi Pani być mocną osobą, bo trudno się przecież podnieść po czymś takim.
Ewa Błaszczyk: I pewnie tak jest, ale nauczyłyśmy się z Manią tego, że w każdej chwili może wydarzyć się wszystko i każdemu. Tylko nie wszyscy mają tego świadomość. A my wiemy o tym bardzo dobrze. I dlatego doceniamy każdą fajną chwilę.
Polecamy też: „Podjęłam walkę o moje dziecko”. Ostatnia rozmowa z siatkarką Agatą Mróz