Urszula Chincz, córka Andrzeja Turskiego: "Moi rodzice są znowu razem"
Urszula Chincz wspomina wielką miłość swoich rodziców.
1 z 12
Trudno mi o tym mówić, ale mam wrażenie, że mama ojca do siebie wezwała. Jakby wiedziała, że jest tu bez niej coraz bardziej nieszczęśliwy. Data śmierci taty... 31 grudnia... W 43. rocznicę ich ślubu . Nie, to nie może być zwykły przypadek. Ja naprawdę w to wierzę, że tata umarł z tęsknoty za mamą. Pamiętam chwilę, kiedy zadzwonili do mnie ze szpitala, że tata nie żyje... Pomyślałam, że przecież dziś jest rocznica ich ślubu... Niezwykłe. Przedziwne. Tata był w bardzo ciężkim stanie już od miesiąca. Mógł umrzeć każdego dnia. Każdego -
mówi "Vivie!" Urszula Chincz, córka znanego dziennikarza Andrzeja Turskiego, zmarłego w 2013 roku. W przejmującej rozmowie o wielkiej miłości swoich rodziców opowiada nie tylko o ich uczuciu, ale i o kryzysach w ich związku, o pracy w mediach swojego ojca i czasie, który razem spędzali na... rybach. A wspomnieniom towarzyszą unikalne zdjęcia z archiwum rodzinnego.
Wywiad z Urszulą Chincz w nowej "Vivie!". Numer 19/2015 w kioskach.
2 z 12
Urszula przyznaje, że ma takie poczucie, że rodzice nad nią czuwają, opiekują się z góry. Choć wie, że dla wielu osób brzmi to irracjonalnie, ale tak czuje. Podobnie jak wierzy w to, że teraz jej rodzice są znowu razem.
Tata wiele razy mi mówił, że mama mu się śni coraz częściej, że to są przepiękne sny, takie graniczące wręcz z błogostanem. Nie chciał się z nich obudzić. (...) Był bardzo nieszczęśliwy, cierpiał. Uciekał w pracę, niewiele miał radości. I ta mysl, że są teraz razem, przynosi mi dużą ulgę.
Po śmierci żony, Zofii, Andrzej Turski chciał pokonać samotność i czasem wydawało mu się, że da radę jeszcze z kimś być. Ale im więcej czasu mijało od śmierci żony, tym bardziej sobie uświadamiał, że nikt nie zajmie jej miejsca.
Wiele razy mi mówił, że ma w sercu czarną dziurę i że ta dziura staje się coraz większa. Z każdą próbą coraz bardziej uświadamiał sobie, że już nie znajdzie takiej kobiety jak mama. Kolejne relacje nie przynosiły mu ulgi, tylko jeszcze większą frustrację. W końcu był sam. Wolał samotność od namiastki związku.
3 z 12
Ostatni miesiąc przed śmiercią Andrzej Turski był w bardzo ciężkim stanie. Córka wiedziała, że już "do niej nie wróci". Czy mogła choć raz z nim wtedy porozmawiać?
Dzień przed tym, jak trafił do szpitala, byłam u niego na śniadaniu, jak zwykle zrobił mi jajecznicę, herbatę z cukrem w dużym kubku. Był w świetnej formie, bardzo pogodny, rozluźniony. Kilka dni wcześniej ostatni raz poprowadził „Panoramę”. Zostawił sobie tylko program „7 dni świat”, mówił, że musi zwolnić. A ostatnia rozmowa była następnego dnia rano. Najpierw zadzwoniła do mnie sąsiadka, że widziała tatę na klatce i chyba źle się czuje, nie wygląda dobrze. Natychmiast wykręciłam jego numer i usłyszałam, że trochę mu duszno. Ustaliliśmy, że wezwę do niego karetkę i jak najszybciej przyjadę. I kiedy przyjechałam, już był nieprzytomny.
Co tak naprawdę się stało?
Nie wiem. To nie był ani zawał, ani wylew. Ojciec się po prostu zatrzymał, stanęło mu serce przy załodze karetki pogotowia, która natychmiast podjęła reanimację. Bezskuteczną. Miał wszelkie przesłanki, żeby się uratować, a tak się nie stało. Myślę, że nie chciał tu być. Od dłuższego czasu powtarzał, że niedługo umrze. Starałam się go zdopingować, podnieść na duchu. Ale miałam wrażenie, że kompletnie go to nie obchodzi. Cały czas był myślami z mamą. Najlepiej czuł się w swoim mieszkaniu na Łowickiej, bo tam ciągle były ślady Zosi. Często przychodził do mamy na cmentarz. Zawsze potem zajeżdżał do mnie, a w ostatnich miesiącach już nie. Jakby nie chciał, żebym się niepokoiła, że coraz częściej jest na cmentarzu.
4 z 12
Podobno Andrzej Turski chciał napisać list do Zosi, bo nie wszystko jej powiedział. Zdążył?
Nie wiem... Też mi o tym mówił. Pewnie układał list w myślach. Moi rodzice przez ostatnie 20 lat byli tak blisko siebie, że nie wydaje mi się, żeby tata mamie czegoś nie powiedział. Chociaż... Może miał poczucie, że za mało, nie tak, może chciał za coś przeprosić...
Czy jako dziecko nie czuła się czasem zazdrosna o tę ich wielką miłość? Nie była na drugim planie?
Trochę może byłam zazdrosna. Wiedziałam, że tata jest najważniejszy dla mamy, a mama – najważniejsza dla taty. Ale absolutnie nie czułam się na drugim planie, odtrącona. Zawsze wiedziałam, że rodzice bardzo mnie kochają. Byłam taką wychuchaną jedynaczką.
W jakich momentach najbardziej brakuje jej rodziców?
Trudny jest sylwester, rocznica śmierci Taty... Trudny jest Dzień Ojca i Dzień Matki. I Dzień Dziecka, chociaż sama jestem już matką. Moi cudowni teściowie obchodzą mój Dzień Dziecka, ale to nie jest to samo. Mocno sobie uświadomiłam, że już nie ma nikogo przede mną. Taka jest prawidłowość życia, dzieci powinny żegnać rodziców. Tylko że ja mam takie poczucie, że stało się to trochę za wcześnie.
5 z 12
Syn Uli, Rysiu, miał niecałe cztery lata, kiedy zmarł jego dziadek. Dlatego to dla niego postanowiła napisać książkę „7 Dni. Świat Andrzeja Turskiego”.
Nigdy nie zapomnę, jak po telefonie ze szpitala, usiadłam przed telewizorem i oglądałam wspomnienia o tacie na kilku kanałach. I po kilku godzinach (…) poczułam, że ja nie wiem, kim był mój ojciec. Dla mnie to był tata, który robił mi jajecznicę, grał na gitarze, z którym jechałam na ryby. Niby wiedziałam, co robi, słyszałam miłe słowa o nim od różnych osób, ale nie miałam świadomości, że to jest ktoś, kto wychował kilka pokoleń dziennikarzy.
I pomyślałam, że muszę przygotować dla Rysia takie specjalne pudełko, w którym będą zdjęcia, listy, audycje radiowe taty, programy telewizyjne, wspomnienia o nim. Pudełko z legendą dziadka. A kilka miesięcy później przyszła do mnie Ania Morawska, dziennikarka z „Panoramy”, z propozycją wspólnej książki. Była umówiona z tatą na wywiad rzekę. Najpierw nie chciałam się zgodzić, bałam się, że za wcześnie, że nie dam rady, ale później uświadomiłam sobie, że ta książka będzie uzupełnieniem pudełka.
6 z 12
Urszula Chincz chce, by jej syn wiedział jak najwięcej o dziadku. Sam zresztą chce o nim rozmawiać, lubi oglądać zdjęcia.
To bardzo trudny temat – dotknąć z dzieckiem śmierci. Tłumaczę mu, że tak już jest w życiu, że odchodzimy, ale pozostaje po nas energia, a dziadek jest teraz z babcią w innym świecie. Może sobie siedzą razem na chmurce, może są gwiazdką. Kiedyś ryczałam jak bóbr, kiedy usłyszałam od Rysia: „Zobacz, babcia Zosia nam świeci”. Rysio lubi szczególnie jedną historię o dziadkach – kiedy poznali się jako dzieci. Babcia Zosia miała 13 lat i jeździła na rowerze wokół dawnego kina Stolica na Mokotowie, dziadek Andrzej miał 14 lat, właśnie tamtędy wracał do domu, i zakochał się od pierwszego wejrzenia w pięknej, szczupłej blondyneczce. Na całe życie.
7 z 12
Andrzej Turski poświęcał wnuczkowi sporo uwagi, tak samo jak lata temu córce. Oboje zabierał na ryby i nauczył ich wędkować:
Nawet tą samą metodą, którą nauczył mnie. Siedzieliśmy razem na łódce, mnie gryzły osy i co chwilę chciałam siusiu, więc tata musiał spływać na brzeg, ale był bardzo cierpliwy i w końcu udało mu się rzucić wędkę. I kiedy poczuł, że ma już rybę na haczyku, oddawał mi wędkę. Rysio był bardzo szczęśliwy, jak złowił pierwszego okonia. Miał wtedy dwa lata i nie mógł uwierzyć, że dał radę z tak ogromną rybą. Dziadek mu się kojarzy z Łańskiem, jeziorem, wspólnym łowieniem. Ostatnio przeglądał różne zdjęcia z książki i powiedział: „Wiesz mamo, ja wolę tego dziadka już grubego” (śmiech). Innego nie znał.
8 z 12
Do jakich chwil z rodzicami lubi wracać najbardziej?
Wspólne śniadania, które zawsze robił nam tata. Mama nienawidziła gotować i była w tym beznadziejna (śmiech). Tatę to nigdy nie denerwowało, tylko rozczulało. Mama nawet próbowała czasem coś ugotować, stawiała garnek na stole i mówiła: „Boże, mężu, jak ty się źle ożeniłeś”. Miała swoją teorię, że taniej jest jadać w restauracji, bo jak podliczy się składniki, prąd, sprzątanie, zmywanie, to na pewno… (śmiech). Ale wracając do śniadań, pamiętam, że zawsze pierwszą kawę tata podawał mamie do łóżka i pytał: „Zosieńko, zrobiłem przepyszną jajeczniczkę, czy z nami zjesz?”. Mama, która lubiła dłużej pospać, była jeszcze taka półprzytomna. Siadaliśmy z talerzami w nogach łóżka, jedliśmy jajecznicę z cebulą, a ona popijała kawę wsparta na poduszkach.
Fajne było w moich rodzicach, że mimo różnych preferencji, nawet co do godziny wstawania, umieli wszystko pogodzić, nic im w sobie nie przeszkadzało. Mama specjalnie nie lubiła pływać łódką, ale zawsze odprowadzała tatę na pomost.
9 z 12
Rodzice wywarli duży wpływ na swoją jedynaczkę. Mama powtarzała: "Zwracaj uwagę na rzeczy ładne, nie pokazuj mi tych brzydkich". Nauczyła ją koncentrować się na tym, co ładne, otaczać się pięknymi przedmiotami. A na resztę przymykać oko. Przekazała jej też prostą, wielką mądrość o związku dwojga ludzi.
Często powtarzała: „To, z kim się zwiążesz, wpłynie na całe twoje życie – na to, gdzie będziesz mieszkać, jak będziesz mieszkać, jak będą wychowywane twoje dzieci, gdzie będziesz pracować”. Miała rację, przecież to jest najważniejsza decyzja, na całe życie!
A czego nauczył ją tata?
Tata nauczył mnie braku tolerancji dla głupoty. Miał dużą siłę wewnętrzną, umiał walczyć o swoje zdanie, nawet wbrew wszystkim. Nie mam tego w sobie, ale kiedy przychodzą złe chwile, przypominam sobie, jak tata walczył sam przeciwko całemu światu. Zawsze był mocny, uczciwy, wierny sobie. A przy tym niezdecydowany w prostych sprawach. Nigdy nie potrafił sam kupić nowego roweru, czy płaszcza. Zawsze wtedy mówił, tak po góralsku: „Co nie zrobis, bedzies załował” (śmiech).
10 z 12
Mało kto wie, że związek Zofii i Andrzeja Turskich przechodził dwa poważne kryzysy. On nawet dwukrotnie składał pozwy rozwodowe. Pierwszy kryzys pojawił się piętnaście lat po ślubie, drugi dwadzieścia.
Ojciec nawet wyprowadził się z domu. Za drugim razem śmieszna była rozprawa pojednawcza. Tata przed wejściem do sali sądowej podszedł do mamy i zaproponował, żeby złożyła wniosek o wycofanie sprawy,
a on się zgodzi. I tak też zrobili, po czym poszli na kawę (śmiech).Myślę, że oprócz wielkiej miłości, młodzieńczego zauroczenia, rodzice mieli solidną bazę, inaczej nie wróciliby do siebie. Bez tej bazy nie chcieliby zawalczyć. Ostatnie dwadzieścia lat ich małżeństwa to już była absolutna sielanka.
W chorobie pięknie się wspierali. Najpierw on dwukrotnie chorował na ziarnicę i ona była z nim
na każdej chemii. Później role się odwróciły.
Przy chorobie mamy odkryłam tatę, jakiego nie znałam, pielęgnującego bez grama sprzeciwu, zniechęcenia, zmęczenia. Gotował zupy jarzynowe, różne przeciery, karmił cierpliwie. Mama przez sześć ostatnich tygodni leżała w domu prawie nieprzytomna, w takim półśnie. Do końca wierzył, że mama wyzdrowieje. Nic do niego nie docierało. Do tego stopnia, że jak przyszedł lekarz hospicyjny i bardzo jasno powiedział, że mamie zostało kilka tygodni życia, ojciec był oburzony, prawie go wyrzucił z domu. Po śmierci mamy był w totalnym szoku, nie wiedział, co się stało... Nigdy nie widziałam nikogo w takiej rozpaczy.
Jednak tego dnia poprowadził południowe wydanie „Panoramy”.
Uważał, że powinien to zrobić dla mamy. Nikomu tego dnia nie powiedział, że odeszła. Myślę, że praca zawsze była dla taty ratunkiem. Kochał to, co robił, żył tym.
11 z 12
Dziś Urszula Chincz sama jest dziennikarką, jak tata. Z TVP przeszła do konkurencji, gdzie pracuje w "Dzień Dobry TVN". Może ta pasja wzięła się z czasów, gdy na początku lat 90. lubiła przychodzić do taty zaraz po głównym wydaniu "Wiadomości"?
To były fantastyczne czasy, kiedy tworzyła się nowa telewizja. Informacja była wtedy strasznie newralgicznym, trudnym obszarem, tata ze wszystkich stron miał różne naciski. Wtedy nie zdawałam sobie z tego sprawy, kończyłam właśnie podstawówkę i biegałam do pierwszego w Polsce McDonalda w Sezamie na Świętokrzyskiej po 20 hamburgerów dla połowy redakcji (śmiech). Mimo że ojciec jak szalony pracował, zawsze odbierał ode mnie telefony, zawsze mogłam z nim zjeść obiad na mieście i nawet dyktował mi przez telefon wypracowania na polski. Pamiętam, jak na początku podstawówki lubiłam do niego wpadać do radia na Malczewskiego. I kiedyś jego kolega zażartował: „Wiesz Ula, ty jesteś bardzo szczęśliwym dzieckiem, bo nie jesteś wcale podobna do tatusia” (śmiech). Wychowałam się na radiowych i telewizyjnych korytarzach, czułam się tam jak w domu. Może dlatego telewizja nigdy nie miała dla mnie magii.
12 z 12
Urszula jest coraz bardziej podobna do mamy. Wiele osób jej to mówi. Teraz, jak przeglądała zdjęcia do książki, czasem sama zastanawiała się: „Gdzie oni mi zrobili takie czarno-białe zdjęcie?”. A to było zdjęcie mamy.
Myślę, że tata miał z tym problem. Były takie momenty, kiedy patrzył na mnie i widział mamę… Zawieszał się i jakby gdzieś na moment odpływał. Widziałam to w jego oczach. Nie dość, że jestem fizycznie bardzo podobna, to mamy podobny głos, mimikę, gesty. Reklamowałam się tak mojemu przyszłemu mężowi: „Kochanie, zobacz, to moja mama, tak będę wyglądała za trzydzieści pięć lat” (śmiech).
Dużo ma zdjęć rodziców?
Mnóstwo. Stoją na kominku, na szafce, wiszą na ścianach. Z różnych okresów ich życia. Mam przepiękny portret rodziców, powiększony do rozmiarów metr na sześćdziesiąt - tacy spokojni, przytuleni do siebie. Zawsze kiedy patrzę na to zdjęcie, przynosi mi ukojenie. Z radością przeglądam albumy. To już nie jest trudne. Rodzice mieli wspaniałe, spełnione życie. Bez cienia wątpliwości mogę powiedzieć, że byli szczęśliwi. Prawdziwe dwie połówki jabłka. Tęsknię za beztroskimi czasami, kiedy oni jeszcze byli.