Rafał Królikowski ma za sobą trudny czas: „Zdiagnozowano u mnie depresję. I wtedy mnie trzepnęło”
Aktor szczerze o walce z chorobą...
- Krystyna Pytlakowska
Przez lata bardzo dużo i intensywnie grał. Rano zdjęcia, wieczorem spektakl, często bladym świtem wyjazd w Polskę na kolejne występy. Kiedy pojawiła się depresja, powiedział: „Hola, hola, panie Królikowski, pan ma już pięćdziesiątkę na karku, musi pan o siebie zadbać”. O etosie aktora, stracie brata Pawła, żonie Dorocie oraz o pewnej statuetce Oscara Rafał Królikowski opowiadał Krystynie Pytlakowskiej w lipcu 2021 roku. Poniżej prezentujemy fragment wywiadu. Dziś aktor świętuje 55. urodziny.
Widziałam Twój ostatni film – „Wyzwanie”, w którym grasz refleksyjnego policjanta. A wydawało mi się, że wolisz role groteskowe, prześmiewcze…
Bo takie do mnie trafiały. Zresztą już ponad 20 lat minęło, odkąd zagrałem u Andrzeja Saramonowicza i Tomasza Koneckiego w „Pół serio”. I prawie 20 od filmu „Ciało”, gdzie spotkaliśmy się pierwszy raz.
Wiele się w Tobie zmieniło od tego czasu.
Wszyscy nieustannie podlegamy przeobrażeniom. Zmieniłem się i jako człowiek, i jako aktor. Kiedyś mój kolega powiedział, że trzeba „dochrapać się swojej szuflady”, co oznacza, że aktor powinien grać ciągle role, za jakie pokochała go publiczność. Ale ja jestem przeciwnikiem szuflad.
I rozrzucasz skarpetki po mieszkaniu…
Wszędzie, gdzie popadnie (śmiech), co oczywiście żona ma mi za złe. Ale wracając do sztuki, musimy wyjść ze strefy, w której czujemy się komfortowo, i smakować ciągle czegoś innego, nowego. Poszerzać kontakty z nowym, młodszym pokoleniem, bo inaczej umrzemy jako artyści i przestaniemy się rozwijać. Myślę, że artystą bywa się tylko czasami – tego zresztą mnie uczono. Aktor jest raczej rzemieślnikiem. Ale ja głęboko wierzę w to – z takimi ideałami wchodziłem do tego zawodu – że artysta musi mieć w sobie niepokój i cały czas powinien być nienasycony.
Rafał Królikowski przyznał się do depresji - przyczyny, terapia, priorytety
Smutne to, co mówisz. Że już nie jesteś młodym pokoleniem. Do niedawna nazywano Cię: aktor młodego pokolenia.
Smutne? Nie, ja się cieszę. Czasami po prostu trzeba przystopować i powiedzieć sobie: „Hola, hola, panie Królikowski, pan ma już pięćdziesiątkę na karku, musi pan zadbać o zdrowie, podleczyć się, a nie ciągle gonić za czymś, czego i tak się nie dogoni”. A życie zrzuca na nas bomby, których się nie spodziewamy.
Co Ty opowiadasz?! Wyglądasz ciągle jak wtedy, gdy Cię poznałam. Kończyłeś studia, zagrałeś u Andrzeja Wajdy w „Pierścionku z orłem w koronie”. Miałeś wszystko przed sobą…
Tak, bardzo dużo i intensywnie pracowałem przez wiele lat. Rano biegłem na zdjęcia, wieczorem spektakl, bladym świtem znów wyjazd w Polskę na kolejne występy. Nie miałem innego wyjścia – wisiał nad nami, i wisi zresztą nadal, zaciągnięty na budowę domu kredyt frankowy. Organizm nie wytrzymał tego zabójczego tempa. Zdiagnozowano u mnie depresję. I wtedy mnie trzepnęło. Zacząłem chodzić do terapeuty, który mi bardzo pomógł. Skierował moje myślenie na określenie swoich priorytetów i tego, co należy sobie odpuścić. Zbiegło się to z pandemią, z wyhamowaniem i wyciszeniem nas wszystkich. Siedziałem godzinami w ogródku, pieliłem, stawiałem płot, kosiłem trawę, budowałem domki dla owadów. Zacząłem chodzić na jogę, medytować. Moje życie się zmieniło…
Jak bardzo?
Bardzo! Jeszcze cztery, pięć lat temu zwariowałbym z nieróbstwa. Teraz już oswoiłem się z myślą, że ludzie nie mogą przyjść do kina czy teatru, nie mogą usiąść obok siebie, że sztuka przenosi się do internetu i że to wszystko musi potrwać. Myślę sobie tak: Moi synowie są już odchowani. Piotrek ma 23 lata, a Michał 18 i za chwilę pewnie wyjedzie na studia. Oczywiście będziemy nad nimi nadal czuwać i starać się im pomóc. Ale są na tyle silni, że sami chcą walczyć. Będą żyli swoim życiem, a my z Dorotą zostaniemy sami. Dorota jest zapracowana, prowadzi portal Naturalnieozdrowiu.pl,
ma mnóstwo pracy i spełnia się zawodowo. A ja… Gdy nastała pandemia, nie miałem już tyle roboty, co przyjąłem z pokorą – trzeba będzie poczekać. A może trzeba będzie zweryfikować swój zawód, chociaż sobie tego – prawdę mówiąc – nie wyobrażam.
A co chciałbyś robić?
Nie mam pojęcia. Przez całe życie szukałem jakiegoś zawodu, który mógłbym wykonywać jako uzupełnienie aktorstwa. Miałem różne pomysły. A to knajpkę otworzyć, a to teatr albo poprowadzić dom kultury. Skończyłem Studium Kulturalno-Oświatowe i mam na to papiery. Nic z tych planów jednak jak dotąd nie wyszło. Pandemia wszystko zmieniła.
Podczas pandemii nie pracowałeś?
Wiosną ubiegłego roku, kiedy wydano zakaz wychodzenia z domu i spacerów po parkach, a nawet po lesie, było trudno. Na szczęście mieszkam pod Warszawą, łamałem więc ten przepis. Jeździłem rowerem przez las, choćby po zakupy do sklepu. Uciekałem z domu na leśne przejażdżki rowerowe, które ratowały mnie wtedy psychicznie. Ale nawet wówczas szukałem tekstów i sztuk, które można zrealizować jako monodram. Myślałem o recitalu, a nawet miałem pomysł, żeby znajomy autor napisał dla mnie 20 piosenek – okazało się to jednak nie na moją kieszeń. Wtedy Dorota skontaktowała mnie z dziennikarką, która pisała fraszki, a ja codziennie wrzucałem je do internetu, bo uważałem, że tylko optymizm i humor może nas uratować. Poza tym nagrywaliśmy ze znajomymi ze szkoły teatralnej wiersze. Powstała nawet na Facebooku grupa „Aktorzy poezją w wirusa”. Są w niej koledzy i koleżanki z całej Polski. Udało się też nagrać film „W jak morderstwo” i spektakl, gdzie musiałem się ogolić na łyso… Grałem w nim Józefa Cyrankiewicza. Kiedy tylko było można i luzowano obostrzenia, wyjeżdżałem na dzień, dwa nad morze. Morze, jego uspokajający szum, przestrzeń, horyzont w oddali – tam czuję się wolny. Już kiedy zbliżam się do Gdańska, odzyskuję wiarę, że wszystko będzie możliwe.
[...]
Najważniejsza rola jest jeszcze przed Tobą?
Lubię tak myśleć. Ale jeśli się okaże, że takiej roli już nie będzie, nie będę też rozpaczał, bo nauczyłem się już znajdować radości i spełnienie poza sztuką, w zwykłej niezwykłej codzienności.
Ogólnie więc jesteś z życia zadowolony, mimo że nie dostałeś Oscara?
Ależ dostałem! Mój serdeczny kolega ze Zduńskiej Woli, Radziu, na moje 40. urodziny podarował mi statuetkę Oscara. Jego znajomy rzeźbiarz wyrzeźbił w glinie statuetkę i obłożył złotymi płatkami. Mam więc Oscara, chociaż bez ręki – odpadła, bo glina się wysuszyła. Ale nie ma to dla mnie znaczenia. Taki Oscar i tak jest najcenniejszą nagrodą, bo dany prosto z serca.
CZYTAJ TEŻ: Rafał Królikowski pożegnał brata i pokazał nieznane dotąd zdjęcie. Łączyła ich naprawdę niezwykła więź...