Polka, która podbiła świat, na jej koncert przychodzą tłumy. Odsłaniamy tajemnice Patrycji Piekutowskiej
"Nie interesuje mnie droga, tylko miejsce, do którego chcę dojść. Kiedy w coś wierzę, daję z siebie wszystko", mówi
- Beata Nowicka
Wybitna skrzypaczka, ambasador Centrum Zdrowia Dziecka, filantropka, mówca motywacyjny, matka. Kobieta wyjątkowa. Przez 25 lat kariery zagrała 1200 koncertów w 41 krajach, na sześciu kontynentach. Rozmowa Patrycji Piekutowskiej z Beatą Nowicką to szalona odyseja po świecie muzyki i… niewiarygodnych przygód.
[Ostatnia publikacja na Viva Historie 14.09.2024 r.]
Patrycja Piekutowska w wywiadzie VIVY!. Jakie tajemnice skrywa jej życie?
Napisała Pani książkę „Przygody niemożliwe”, za chwilę ukaże się nowa płyta „On Top of My World”. Spotykamy się w szczególnym momencie Pani życia.
Wyjątkowym. Od pewnego czasu żyję na własnych warunkach i według własnych wartości. Zbyt długo żyłam dla innych, bo uważałam, że tak powinno być. W pewnym momencie postanowiłam być dla siebie… najważniejsza. To jest moje wielkie odkrycie jako kobiety. Nareszcie odnalazłam siebie taką, jaka jestem. Półtora roku temu, po bardzo ciężkim wypadku – złamałam nogę w sześciu miejscach, spadając we własnym domu ze schodów, ale ratując mojego syna, któremu nic się nie stało – leżałam w szpitalu po skomplikowanej operacji, z wizją czterech miesięcy na wózku inwalidzkim, i myślałam o tym, że mam jedno marzenie.
Chodzić!
Zobacz także
Zagrać koncert (śmiech). Nawet z nogą w gipsie, na siedząco.
Jest w Pani energia i… szaleństwo.
Tak mam całe życie – więcej energii, niż potrzeba na każdy dzień. Ustawiłam datę tego koncertu na dwa miesiące później, nie mając zielonego pojęcia, czy lekarz pozwoli mi w ogóle usiąść na wózku inwalidzkim. Gdy już wiedziałam, że pozwoli, wyobraziłam sobie, jak chcę wyglądać na tej scenie. Pierwszy raz zobaczyłam siebie zupełnie inną. Wymarzyłam sobie, że zamiast w eleganckiej sukni, wystąpię w czarnym cekinowym kombinezonie mini. W szpitalu schudłam dziewięć kilo i postanowiłam się tym nacieszyć. Idealny kombinezon znalazłam w internecie. Paczkę odebrałam o godzinie 14, o 19 był koncert. Po drodze, na wózku inwalidzkim, wstąpiłam do fryzjera. Na zdrową nogę założyłam wysoką szpilkę i weszłam na scenę wsparta na czerwonych kulach. Na sali było 500 osób, pierwszy raz w życiu znałam z imienia i nazwiska 80 procent widowni. Popłakałam się ze wzruszenia, a moi goście razem ze mną. To był znak. Zrozumiałam, że wyzdrowieję. I że scena to jest moje życie.
Kawał tego życia opisała Pani w książce. 1200 koncertów w 41 krajach, na pięciu kontynentach. Miała Pani w czym wybierać!
Od lat opowiadałam ludziom historie, które przydarzają mi się na całym świecie: nieprawdopodobne, zabawne, barwne. Po wyjściu ze szpitala mieszkałam przez miesiąc w hotelu, ponieważ w domu było pełno schodów. Cierpiałam, miałam 15 śrub w nodze, rany się nie goiły. A z drugiej strony to był najintensywniejszy okres towarzyski w ostatnich latach, goście mijali się w drzwiach. Pewnego dnia przyszedł Jacek Dubois, z którym bardzo się lubimy. Siedzimy, gadamy, w pewnym momencie Jacek mówi: „Nigdy w życiu nie będziesz miała więcej czasu. Napisz książkę. Opisz swoje przygody, bo są niezwykłe. Nikt nie spodziewa się takich historii po skrzypaczce”. Trochę się wzbraniałam, ale w końcu zamiast użalać się nad sobą, że nie mogę latać, co uwielbiam… [...]
TYLKO W VIVIE!: Jej życie wciąż gna, ale dziś jest przede wszystkim mamą: „Ivo jest zawsze na pierwszym miejscu”
Z jakiego domu Pani wyszła?
Niezwykłego. Moi rodzice zrobili kariery w swoich dziedzinach. Mama skończyła akademię muzyczną, przez wiele lat była dyrektorką departamentów w Ministerstwie Kultury. Mój ojciec współtworzył największą prywatną uczelnię hotelarstwa i turystyki i w niej wykładał. Rodzice dużo jeździli po świecie, byli mistrzami słowa i genialnymi organizatorami. Oboje są pasjonatami sztuki, ja również. Wiem więcej o malarzach niż o kompozytorach. Zawsze bardziej inspiruje mnie to, co widzę, niż to, co słyszę. Taki paradoks. Z domu wyniosłam szacunek do pracy i przekonanie, że praca nie jest obowiązkiem, tylko pasją. Kiedy poczułam się spełniona jako artystka muzyki klasycznej, nagrałam płytę rozrywkową „My Journey”, opowiadającą o 12 miastach na czterech kontynentach. Przez kilkanaście lat wykładałam na wyższych uczelniach, zrobiłam doktorat i habilitację. Jednak kiedy uznałam, że ten etap w moim życiu już się skończył, odeszłam z uczelni, ze stanowiska profesora nadzwyczajnego. Po kolejnych siedmiu niezwykłych latach ostrym cięciem zakończyłam moje działania charytatywne, bo stwierdziłam, że dałam z siebie wystarczająco dużo. Stworzyłam cykl koncertów charytatywnych ze światowymi gwiazdami opery „Wielcy Artyści Małym Pacjentom”. Zebrałam pieniądze na liczne projekty modernizujące Centrum Zdrowia Dziecka. To zostanie w moim sercu na zawsze. [...]
TYLKO W VIVIE!: Narodziny synka zmieniły jej życie, cieszy się, z bycia dojrzałą mamą: "Dla mnie czas na macierzyństwo przyszedł właśnie teraz"
Celne!
No właśnie. Tak powstał pomysł płyty „On Top of My World” z kolejnymi miastami. Stwierdziłam, że jestem w najbardziej luksusowym momencie mojej kariery – mogę pracować, robiąc wyłącznie to, co uwielbiam. Grając koncert czy przemawiając do ludzi biznesu, zawsze jestem na scenie. Zaczynam życie od nowa i chcę szaleć na scenie. Scena to mój żywioł. Wartość słowa stała się dla mnie równorzędna z wartością dźwięku. Mikrofon jest prawie tak samo ważny jak skrzypce. Nowa płyta pokaże synergię sztuki i biznesu, która mi towarzyszy od 25 lat. Symboliczne. Właśnie mija 25 lat od wydania mojej pierwszej płyty, „On Top of My World” jest 13. Urodziłam się 13, to magiczna liczba. Wszystko się pięknie splata. Tym razem 11 niezwykłych miast na pięciu kontynentach. Muzykę napisał dla mnie ten sam wspaniały kompozytor Marcin Nierubiec. Opisywałam mu, jak „brzmi” na przykład moje São Paulo, wysyłałam dużo brazylijskiej muzyki, którą uwielbiam, przeróżne klipy, zdjęcia, po czym dostałam utwór, który oddawał idealnie ducha tego miasta. Wzruszyłam się, słuchając. Chicago z kolei to porywający blues, a ja nigdy wcześniej nie grałam bluesa! W trzech utworach towarzyszy mi na trąbce mój przyjaciel ze studiów Adam Palczewski, który od lat mieszka w Londynie i w wolnych chwilach gra w najlepszych klubach jazzowych Londynu. Zwariuję na tej scenie ze szczęścia, znamy się 26 lat, a nigdy nie graliśmy razem (śmiech). [...]
Silna, odważna, nieustępliwa. Za tę wewnętrzną niezależność zapłaciła Pani wysoką cenę?
Wysoką. Przez całe życie prywatne i zawodowe konfrontuję się z różnymi trudnymi sytuacjami. Kiedy w Cannes otrzymałam nagrodę MIDEM za płytę „Capriccio” z muzyką Krzysztofa Pendereckiego, w Polsce na dwa lata zamknięto przede mną wszystkie sale koncertowe. Koncertowałam w wielu krajach świata, ale nie tu. Dlaczego? Nie wiem. Może dlatego, że żyjemy w kraju, w którym zazdrość ma destrukcyjną siłę. Nie cierpię rywalizacji, współzawodnictwa, konkurowania. Dla mnie zawsze najważniejsza była publiczność. W graniu pasjonuje mnie moment, w którym porywam ludzi. Po każdym koncercie przychodzi do mnie kilkadziesiąt osób ze łzami w oczach, bo słuchając mojej muzyki, coś przeżyli. To dla mnie największa nagroda. Czyjeś wzruszenie.
Cały wywiad dostępny w nowym numerze VIVY! Magazyn w punktach sprzedaży już od czwartku, 12 września.