Reklama

Są razem od 10 lat. „Nie jestem odyńcem samotnikiem. Nie umiem więc żyć w pojedynkę. Ale miałem za sobą dwa nieudane małżeństwa, więc nie rzucałem się na oślep w czyjeś ramiona. Byłem mężczyzną po przejściach i spotkałem kobietę z przeszłością”, mówi artysta. Monika i Robert Janowscy zawalczyli o swoją miłość. Oboje zostawili za sobą przeszłość, by razem stworzyć szczęśliwą przyszłość. W rozmowie z Krystyną Pytlakowską opowiedzieli o swoim wyjątkowym związku i patchworkowej rodzinie. Jak córki Roberta przyjęły Monikę?

Reklama

Gdy dwoje ludzi pierwszy raz spotyka się, nawet wirtualnie, to jest między nimi siła przyciągania?

Robert: Nie od razu.
Monika: Ale powiedziałeś, że jak tylko mnie zobaczyłeś, to już wiedziałeś, że będziemy razem.
Robert: Jak cię zobaczyłem, to wiedziałem, że chciałbym, żebyś została kobietą mojego życia. Ale oczywiście nie kochałem cię od razu tak mocno, jak dzisiaj.

Robert był i jest bardzo przystojny. A Ty wtedy byłaś już wolna?

Monika: Tak, nie miałam zobowiązań, też byłam po rozwodzie, choć miałam inne problemy. Ktoś
„na górze” uznał, że jestem siłaczką, i mi trochę do wora na plecach dołożył.

(...)

Zwłaszcza ktoś po przejściach, tak jak Ty. Potrzebowałeś osoby, która by Cię przytuliła i dała Ci czułość?

Robert: Wtedy byłem na maksa jej. Dobrze, że nie zafascynowałem się kimś niestabilnym emocjonalnie.

A skąd wiedziałeś, że jest stabilna?

Robert: To ujawnia się, gdy ludzie zaczynają ze sobą mieszkać. Minął jeden rok, drugi, trzeci, czwarty. I szczęśliwie mija nam już 10.
Monika: Myśmy ten związek zaczęli jakby od drugiej strony. Tu nie było randek, poznawania się, tylko od razu pomidorówka na dzień dobry i pobudka o szóstej rano, bo trzeba dzieci odwieźć do szkoły.

Zobacz też: Monika Janowska o wydarzeniach sprzed lat: „Zabrali dokumenty, nadali obce imię”

(...)

Dobrze, to wróćmy do Waszych początków. Zamieszkałaś z Robertem. Jak przyjęły Cię jego córki?

Monika: Bardzo dobrze. Starsza – Anielka – już mieszkała z nami na stałe, a młodsza na początku tylko dochodziła, a po półtora roku też się do nas przeniosła. I przez tych 10 lat stworzyłyśmy sobie własne życie. Wychowywałam je bez żadnego planu i doświadczenia. Nie mam własnych dzieci. Nie miałam też pomocy babć. Byliśmy we czwórkę. I nie miało znaczenia, czy jestem ich biologiczną matką, czy nie. Miałyśmy z dziewczynami tylko siebie. I, jak w innych rodzinach, bywało różnie. Ale miałam jeden cel: wychować je w miłości i poczuciu bezpieczeństwa. Reszta wychodziła w praniu.

Łukasz Kuś

A Ty się tylko im uważnie przyglądałeś?

Robert: Obdarzyłem Monikę pełnym zaufaniem. Przyglądać się to znaczy doszukiwać się negatywów. A ja nie chciałem się czepiać, bo obecność Moniki była dla mnie ulgą. Kobieta w domu to olbrzymia emocjonalna pomoc. Poza tym, z takich przyziemnych spraw, nie musiałem już siedzieć w kuchni ani ogarniać szkoły córek. Mogliśmy się tym dzielić. Żyjemy po partnersku, ale ja byłem wtedy bardzo aktywny zawodowo i większość obowiązków spadła na Monikę.
Monika: A ja, po prawie 20 latach od opuszczenia Polski, wróciłam do kraju i zaczęłam wszystko od początku. Nowe miasto, nowa rodzina, i to od razu w całym zestawie – z dziećmi. Robert pracował, a ja tworzyłam nasz DOM. Taka była nasza wspólna decyzja. Dziewczynki nie były na tyle duże, żeby je puścić samopas. 11 i 13 lat to trudny wiek. Potrzebowały mnie.

Można pokochać nie swoje dzieci?

Monika: Pokochałam najbardziej na świecie. Ale to nie przyszło od pierwszej chwili. Mówi się, że jeśli kochasz mężczyznę, to miłości wystarcza i dla jego potomstwa. Dla mnie to bzdura. Więź się tworzy latami. Ja na początku chciałam przede wszystkim, żebyśmy się z córkami Roberta polubiły. Gdyby nie było tej wzajemnej ludzkiej sympatii między nami, to ani Robert, ani ja nie wyobrażamy sobie, że moglibyśmy być razem. To by się nie udało. Teraz są już dorosłe, cudowne i piękne. I mówię to z dumą i satysfakcją, że świetnie wychowane.
Robert: Potwierdzam. I dodam, że nie dałbym sobie rady jako samotny ojciec. Ja tu byłem bardziej tatusiem córeczek, a Monia złym gliną. Ja byłem od rozpieszczania, a od codzienności i stawiania granic była Monika. Gdybym był bez niej, bałbym się teraz wypuścić moje córki w świat. Nie umiałbym ich na to przygotować. Monia jest cudem dla nas.
Monika: Największe ,,cuda” już są dorosłe i ślą laurki na Dzień Matki.

Robert, dlaczego one chciały zostać z Tobą?

Robert: Powiedziałem im, że moim największym marzeniem jest, żebyśmy byli razem. Ale że nie zrobię nic na siłę. Córki same dokonały wyboru, bardzo chciały być ze mną. Cztery lata trwały utarczki sądowe, aż wreszcie szczęśliwe zakończenie. Wyrok, że dzieci zamieszkają z tatą. Te cztery lata to była wielka psychologiczna masakra emocjonalna. I dla dziewczynek, i dla rodziców.

Zobacz też: Monika Janowska o hejcie: „Popadłam w silną nerwicę, to doświadczenie było dla mnie totalnie obce”

Masz jeszcze syna.

Robert: Tak, Makarego, ale on jest już na tyle dorosły, ma ponad 30 lat, że nie stwarza żadnych problemów.

Reklama

Trudno Ci było przestawić życie z pojedynczego na podwójne, do pary?

Robert: Nie, to był mój cel i marzenie. Gorzej było z Monią, bo ona miała dom w Miami. Nie wiem, czy gdybym mieszkał w Stanach, zdecydowałbym się wrócić do Polski, wziąć pod opiekę obce dzieci i liczyć na to, że jakoś to będzie. Tym bardziej podziwiam Monikę, że umiała odmienić swoje życie o 180 stopni.

Łukasz Kuś
Krzysztof Opaliński
Reklama
Reklama
Reklama