Małgorzata Kalicińska: „Ojciec był świadomy, że umiera. Tam się z nim naprawdę pożegnałam”
„Tata był młodym, uroczym facetem”
- Redakcja VIVA!
W ramach cyklu Archiwum VIVY!: wywiady przypominamy rozmowę Romana Praszyńskiego z Małgorzatą Kalicińską. Wywiad ukazał się w styczniu 2015 roku w magazynie VIVA!.
Magazyn VIVA! Małgorzata Kalicińska wywiad
To był największy sekret jej najbliższych, skrywany przez dziesiątki lat. Mógł zrujnować życie całej rodziny. Historię wojennych losów i niezwykłej miłości swoich rodziców, tragicznej śmierci i lekcji wybaczania pisarka Małgorzata Kalicińska opowiada Romanowi Praszyńskiemu. Wywiad ukazał się w styczniu 2015 roku w magazynie VIVA!.
Pani ojciec nie miał ręki?
Był saperem w czasie drugiej wojny światowej, stracił całe ramię gdzieś w Rosji, walcząc z Niemcami. Ale świetnie sobie radził. Na przykład potrafił jedną ręką zrobić dla mnie pyszne pyzy. W ogóle świetnie gotował. A dla swojej żony, czyli mojej mamy, robił biżuterię z drewna i ślicznych kamyków.
Byli dobrym małżeństwem?
Bardzo. Ojciec, już jako emeryt, gdy szedł na spacer z psem, to wracał, przynosząc mamie kilka kolorowych liści albo bukiecik fiołków. Mówił do niej najpiękniejsze słowa, „lecąc” Gałczyńskim.
Romantyczna para?
Tak. Ale ojciec był doświadczonym życiowo mężczyzną. To on nauczył mamę, jak kąpać niemowlę, bo w poprzednim związku wychował dwóch synów, brak ręki w niczym mu nie przeszkadzał. Z nim byłam bliżej niż z mamą. To jemu opowiadałam o swoich pierwszych zakochaniach i tajemnicach. Dlatego powtarzam, że nie mogę być seksistką, nie lubić was, facetów. W moim domu było ciepło, pięknie. Była miłość i szacunek.
Nawet wtedy, gdy wyjawił swoją tajemnicę z czasów wojny?
Zwłaszcza wtedy. Mama pokazała, że nie jest małostkowa, że wie, co jest ważne. Nigdy nie robiła sprawy o jakieś zaszłości. Co było, to było i już! Nieświadomie sama sprowokowała go do szczerości. Zaczęło się od tego, że ojciec poszedł na emeryturę. Mama, polonistka i dyrektorka szkoły, pomyślała, że musi go czymś zająć. Powiedziała: „Zdzisiu, miałeś tak ciekawe życie, opisz to”.
Mama była drugą żoną Pani ojca?
Tak myślałyśmy długi czas. Gdy moi rodzice się poznali, ojciec był w trakcie sprawy rozwodowej z pierwszą żoną, z którą miał dwóch synów. To były lata 50. XX wieku. Potem ożenił się z moją mamą. Wszystko więc wydawało się proste. Do czasu. Byłam na studiach, gdy tata wziął się za pisanie. Znalazł wydawcę i któregoś dnia przyniósł próbny wydruk książki. Usiadłam i czytam, czytam, czytam… po czym idę do kuchni, gdzie tata robił obiad, i mówię: „Tato, ale z tej książki wynika, że mama nie jest twoją drugą żoną, tylko… czwartą!”. I wtedy ojciec opowiedział mi to, o czym milczał 20 lat.
Wojenna miłość?
W czasie wojny w jakimś rosyjskim miasteczku, gdzie był geodetą, poznał uroczą lekarkę, Rosjankę, Annę Koźlenko. Ojciec był łakomym kąskiem dla Rosjanek, ponieważ był Polakiem i zawsze był szarmancki, całował w rękę. Ale żadna z nich nie rozogniła serca tatowego. Annie Koźlenko się udało. Była niezwykle dobra, czuła i opiekuńcza. A przy tym była delikatną blondyneczką z wielkimi błękitnymi oczami. Chodzili ze sobą jakieś trzy miesiące, aż Anna powiedziała: „Słuchaj, Zdzisław, jak mi się tu i teraz oświadczysz, to ja zaraz idę do urzędu i za ciebie wychodzę!”.
Ach, te Rosjanki…
Ojciec szalał ze szczęścia. Pobrali się 14 czerwca 1941 roku, a 24 czerwca tegoż samego roku Ania, jako lekarka, dostała powołanie do wojska. Wyjechała na front, a półtora miesiąca później ojciec dostał zawiadomienie, że zginęła.
Dramatyczna historia.
Wtedy też ojciec zaciągnął się do rosyjskiej armii. Polskiej jeszcze nie było, a chciał walczyć z faszystami. W wojsku został ranny w rękę i przesłano go na tyły. Trafił na jakąś głęboką wiochę i został umieszczony u wdowy z córeczką. Buchnęło po uczuciach, bo znów ten Polak wzruszył i rozkochał miłą kobietę.
Wojna podgrzewa emocje?
Na pewno. Tęsknotę za rodziną, miłością. Tym razem Matriona, bo tak jej było na imię, z córeczką Uleńką, też stopniała absolutnie. I znów gdzieś tam w jakimś urzędzie przed jakimś przewodniczących kołchozu podpisali „bumagę”. Ale rana na ręce ojca goiła się fatalnie i Matrionie się odwidziało. Powiedziała: „Zdzisław, po pierwsze, nie jesteś mi tu w tej chwili pomocny, to raczej ciebie trzeba obsługiwać, a po drugie, ty za chwilę mi czmychniesz do polskiej armii”. Więc ojciec wziął węzełek i wyjechał.
Wzięli rozwód?
Rozwód? Nie. Machnął ręką i powiedział: „To był tylko kawałek papieru w kratkę i pieczątka”.
Ekspresowy wdowiec i rozwodnik?
Takie czasy… Poszedł do polskiej armii, został saperem. Stracił całe ramię. Zapalnik mu wybuchł w dłoni. W wojsku poznał swoją trzecią żonę. Albo pierwszą, jak wiele lat myślałyśmy. Tym razem Polkę, Wandę, atrakcyjną kobietę o urodzie Hiszpanki. Mieszkali w Warszawie. Spłodził z nią dwóch synów. A później jednoręki facet przestał się jej podobać. W 1954 roku, gdy jego małżeństwo się rozpadało, poznał moją mamę.
To wszystko opowiedział Pani, siedząc w kuchni?
Dokładnie tak. Zapytałam: „Ale dlaczego nie powiedziałeś mamie?”. Tato na to: „Małgosieńko, mama była niezwykle delikatna. Zdajesz sobie sprawę, jakie to by było obciążenie dla młodej panienki, która ma świat u stóp i adoratorów po kokardę? Już samo to, że rozwodnik i bez ręki, a co dopiero te dwie żony z czasów, które już stawały się historią?”. Przyznałam mu rację: „Wiem, tato. Połowa jej rodziny była przeciwna waszemu związkowi”.
Pani mama miała wątpliwości przed ślubem?
Oczywiście. Była bardzo zakochana. Ale te wszystkie rodzinne ataki sprawiły, że zaczęła się wahać. Powiedziała, że potrzebuje tydzień do namysłu. Tata przyszedł po tę odpowiedź, ale rzekł w progu: „Marynko, zanim mi cokolwiek powiesz, to poczekaj, bo coś tu przyniosłem”. Wyjął płytę, adapter i włączył. A to był I Koncert fortepianowy b-moll Czajkowskiego. Jak mama usłyszała pierwsze akordy, to się rozbeczała, rzuciła się mu na szyję i powiedziała: „Zgadzam się”.
Jak zareagowała, gdy po latach przyznał się do wszystkiego?
Mama tego dnia wróciła do domu później. Siadamy do kolacji, a ja mówię prawie żartem: „Mamo, a czy ty wiesz, że nie jesteś drugą żoną taty, tylko czwartą?”. I wtedy mama mówi swoje słynne już w rodzinie zdanie: „Zdzisieńku, dlaczego mi wcześniej o tym nie powiedziałeś?”. A Zdzisiu na to: „Bo mnie nigdy nie pytałaś, Marynko!”.
Nie wypominała mu przeszłości?
Nie, mama uważała, że wszystko, co się wydarzyło, to jest historia. Tajemnica z przeszłości bez przyszłości. Nigdy z tego powodu nie było między rodzicami nieporozumień. A wręcz odwrotnie. Mama wciągnęła pierwszą żonę taty do rodziny.
Słucham?
W 1980 roku tata rozchorował się na nowotwór. Któregoś razu mówi do mnie: „W recepcji szpitala wisi radziecki kalendarz. Zobaczyłem w nim zdjęcie… swojej pierwszej żony!”. Ja mówię: „Tato, to nie jest możliwe, Anna miałaby dzisiaj 62 lata. Może to jej córka? Może Anna przeżyła wojnę?”.
Ale historia!
Moja mama pobiegła do szpitala i wybłagała od pielęgniarek tę stronę z kalendarza. Kiedy ojciec znów trafił na onkologię, mama oprawiła ją w ramki i zaniosła tacie. Zdjęcia mamy i Anny Koźlenko stały u ojca na szafeczce aż do jego śmierci.
Piękny gest Pani mamy.
To taka historia rodzinna, z której jestem niezwykle dumna. Zobaczyłam, że moja mama nie była osobą małostkową. No i była silna ojcową miłością. Była ogromnie kochana.
W ostatniej książce, „Moja kochana”, w której wymienia się Pani z córką listami, zrobiła na mnie wrażenie scena Pani pożegnania z ojcem.
Ojciec był świadomy, że umiera. W pewnym momencie powiedział: „Goniśka, wysłuchaj, co muszę ci powiedzieć”. I poinstruował mnie, co zrobić z dokumentami, że w mundur go ubrać do trumny, gdzie są medale, do kogo dzwonić. Wysłuchałam, a potem mi wszystko w środku pękło. Położyłam się koło niego na tym łóżku. I tam się z nim naprawdę pożegnałam.
Zastanawiała się Pani, że gdzieś w świecie ma Pani nieznanych braci lub siostry?
Oczywiście. Tata w Rosji był młodym, uroczym facetem. A większość jego krótkich nawet związków to nie było trzymanie się za rączkę – jak sądzę. Mógł tam zostawić niejedną pamiątkę. Mama śmiała się, że gdyby wyjechać z nim do Moskwy czy do Leningradu, to diabli wiedzą, czy ktoś by nie podbiegł na ulicy i nie zawołał: „Papa!”. Miałam świetnych rodziców, cudownego ojca. To wielkie szczęście!