Jeździł po świecie, widział rzeczy piękne, ale też tragiczne. Maciej Woroch opowiada o kulisach pracy korespondenta
"Byłem na granicy wytrzymałości psychicznej", wspomina
- Beata Nowicka
Jest cenionym reporterem i wieloletnim korespondentem TVN-u w Londynie. Praca jest jego pasją! Maciej Woroch pochodzi z Poznania, w wieku 21 lat wyjechał do Warszawy, potem był dwa lata w Afganistanie, cztery w Iraku. Jednak Londyn zajmuje pierwsze miejsce na tym podium. Tu spędził większość dorosłego, świadomego życia. Kiedy mówi, że jedzie do domu, myśli właśnie o Londynie. Na co dzień relacjonuje dla nas najważniejsze wydarzenia w Zjednoczonym Królestwie.
"Do dziś są miliony Polaków, którzy nie włączą sobie BBC czy CNN, ponieważ nie znają angielskiego, ale wiem, że jeśli pojadę do Iraku i opowiem im o tym, co się tam dzieje, to te wiadomości do nich dotrą. To jest sens mojej pracy. Jestem korespondentem, który budując swoją narrację, w przystępny sposób opowiada o najbardziej skomplikowanych wydarzeniach na świecie, bo wierzę, że to, co dzieje się na świecie, ma wpływ na nasze życie w Polsce", mówi Beacie Nowickiej. Co mówi nam o kulisach swojej pracy? Był centrum dramatycznych wydarzeń, widział też rzeczy piękne...
Maciej Woroch o pracy korespondenta. Relacjonował dramatyczne wydarzenia
Pracował Pan w radiu RMF FM, w redakcji polskiej sekcji BBC. Jeździł Pan po świecie, widział rzeczy piękne, ale też tragiczne. Gdzie zaliczył Pan chrzest bojowy?
Przełomowy był dla mnie wyjazd do Iraku w 1998 roku, kiedy Stany Zjednoczone z siłami Zachodu zagroziły zbombardowaniem arsenału Saddama Husajna. Miałem wtedy 21 lat, za plecami rodziców wsiadłem do pociągu, pojechałem do Warszawy, poszedłem do ambasady Iraku i poprosiłem o wizę. Oczywiście wiz nie było, ale wniosek nabrał oficjalnej mocy. Kilka tygodni później koledzy ze stacji RMF FM podali w serwisach wiadomość, że amerykański lotniskowiec wpłynął do Zatoki Perskiej. Siedzę w redakcji w Poznaniu, montuję jakiś materiał, dzwoni telefon. Pani przedstawia się jako pracownica ambasady i mówi: „Nie wiem dlaczego, ale dostał pan wizę”. Natychmiast zadzwoniłem na Kopiec (kopiec Kościuszki w Krakowie, główna siedziba radia RMF FM – przyp. red.), na Kopcu wydawczyni pobiegła do szefa i zapadła decyzja: „Jedziemy”. Oznaczało to, że jadę sam, w ciemno. Był luty, 1998 rok. Poleciałem z Warszawy przez Rzym do Ammanu, stolicy Jordanii, tam nocowałem, a nad ranem z wynajętym lokalnym kierowcą ruszyłem w drogę. Dziewięćset osiemdziesiąt kilometrów samochodem przez pustynię. Przygoda życia.
Był Pan jedynym Polakiem, który wtedy relacjonował wydarzenia z Bagdadu.
To prawda. Mój przyjazd zbiegł się z wizytą ówczesnego sekretarza generalnego ONZ Kofiego Annana, zrobiłem do radia wejście na żywo przez telefon satelitarny z dachu Ministerstwa Informacji w Bagdadzie, że wojny udało się uniknąć. Potem okazało się, że ją tylko odroczono. Ale myślę, że moją świadomością wstrząsnęło trzęsienie ziemi w Turcji, w sierpniu 1999 roku. Największe, jakie nawiedziło Turcję w drugiej połowie XX wieku. To był chyba ten chrzest bojowy, o który pani pytała. Pojechali tam z misją humanitarną polscy strażacy. Z paroma dziennikarzami przez morze Marmara dopłynęliśmy do miejscowości Halidere, gdzie zastaliśmy gruzowisko. Nad tym apokaliptycznym krajobrazem unosił się zapach rozkładających się ludzkich ciał. Na małym placu była studnia, w której zaklinowało się ciało kobiety. Dwa dni strażacy próbowali ją wyciągnąć, ale się nie udało, ciało wpadło w ciemność. Wtedy coś we mnie pękło. Byłem na granicy wytrzymałości psychicznej. W pewnym momencie schowałem się za ruinami i dostałem… ataku histerycznego śmiechu. Mój organizm w ten nietypowy sposób próbował poradzić sobie z ogromem cierpienia, tragedii. Kiedy się uspokoiłem, pomyślałem, że mogę wykonywać ten zawód. To było moje katharsis.
TYLKO W VIVIE!: Poznali się na randce w ciemno, to spotkanie zmieniło ich życie: "Umiarkowanie chciałam się tam znaleźć, a spotkałam miłość"
W książce opisuje Pan pożar wieżowca Grenfell w 2017 roku. Życie straciło wówczas 70 mieszkańców 24-piętrowego bloku…
Jedno z najtrudniejszych wydarzeń, jakie przyszło mi relacjonować z Londynu. Koszmarny w skutkach pożar zaczął się od spięcia i zapalenia się lodówki w mieszkaniu na czwartym piętrze. Strażacy, którzy próbowali go ugasić, wpadli w śmiertelną pułapkę, podobnie jak lokatorzy, którym zgodnie z procedurami zalecono, by zostali w mieszkaniach. Stałem tam i widziałem strażaków, którzy zdejmowali hełmy, maski z tlenem, a na ich twarzach malowała się rozpacz. Relacjonując cały dzień ich dramatyczną walkę z ogniem i horror ocalałych mieszkańców, pod koniec niemal straciłem głos. Nie zdawałem sobie sprawy, że w powietrzu wymieszanym z toksycznym dymem unoszą się prochy spalonych mieszkańców. Gdy późno w nocy wróciłem do domu i zdjąłem ubranie, poczułem na nim swąd spalenizny i ten charakterystyczny, mdły zapach spalonych ludzkich ciał. Dotarło do mnie, że na twarzy, w oczach, gardle miałem ludzkie drobinki… Symbolika tego pożaru była porażająca.
Może to jest dobry moment, żeby przełamać stereotypowe wyobrażenie na temat pracy korespondenta?
I podkreślić, że to nie są ekskluzywne występy na czerwonym dywanie przed premierą Bonda ani popołudniowe herbatki w pałacu Buckingham, ale przede wszystkim wystawanie – godzinami! – na chodnikach w słońcu czy deszczu i szaleńczy bieg po mieście, żeby zebrać informacje i zdążyć na kolejne nagranie albo łączenie na żywo ze studiem „Faktów” czy TVN24. Gdy zaczynałem pracę i relacjonowałem wydarzenia z najdalszych zakątków świata, żeby połączyć się na żywo ze studiem „Faktów”, trzeba było zamawiać łącza satelitarne, to był dodatkowy kłopot. Na szczęście dziś sieci komórkowe mają już taką przepustowość, że umożliwiają telewizji nadawanie na żywo, w dobrej jakości, z dowolnego miejsca na świecie, w którym jest zasięg. Praca korespondenta to one man show. Na ulicach Londynu często spotykam rodaków: „Ooo, pan Maciej! Możemy sobie zrobić z panem zdjęcie? A gdzie jest pana ekipa?”. Otóż ekipa jest w studio w Warszawie, w Londynie działam sam. Jestem producentem, operatorem, dziennikarzem, który pisze swoje teksty, i reporterem, który staje przed kamerą.
No właśnie, przejście z radia do telewizji było spełnieniem marzeń?
Kolejnym przypadkiem. Pod tym względem jestem szczęściarzem (śmiech). Pracowałem w polskiej sekcji BBC, pewnego poranka moja koleżanka oznajmiła: „Dzwoniła do mnie przyjaciółka z TVN-u, szukają dziennikarza do działu zagranicy. Nie jestem zainteresowana, ale poleciłam ciebie”. Dwadzieścia pięć lat temu w świecie mediów TVN był powiewem świeżości, oknem na świat. O godzinie 19 wszyscy byliśmy przyssani do telewizora, żeby zobaczyć „Fakty”, które proponowały kompletnie inne, nowoczesne dziennikarstwo. Reporterzy robili autorskie materiały, w których na koniec się pokazywali, to pobudzało moją wyobraźnię.
Cały wywiad dostępny w nowym numerze VIVY! Magazyn w punktach sprzedaży już od czwartku, 12 września.
Źródło: Magazyn VIVA! 17/2024
TYLKO W VIVIE!: Mariusz Szczygieł wrócił do telewizji po 23 latach. Czy „Rozmowy (nie)wydane” przynoszą mu radość?