Gołda Tencer: „Mamy mocną relację z Dawidem. Muszę powiedzieć, że dużo się uczę od syna”
Jak się kłócą? Jak kochają? Jaką mają misję?
- Redakcja VIVA!
Legenda Teatru Żydowskiego i międzynarodowy producent. Matka i syn. Gołda Tencer i Dawid Szurmiej. Ona miała nie mieć dzieci, on uciekł od niej do Londynu. Jak się kłócą? Jak kochają? Jaką mają misję? W ramach cyklu Archiwum Vivy!: wywiady przypominamy rozmowę z Gołdą Tencer i Dawidem Szurmiejem. Wywiad ukazał się w grudniu 2019 roku w magazynie VIVA!.
Podobno wróżbita przepowiedział, że nie będzie miała Pani dzieci?
Gołda: Tak, to było w czasie, kiedy ustawianie tarota było bardzo modne. Spotkałam się z pewnym mężczyzną w kawiarni. Dużo mi naopowiadał, ale gdy zapytałam, ile będę miała dzieci, powiedział, że nie będę miała wcale. To było straszne, wróciłam do domu spłakana. Mąż zdziwiony: „Co się dzieje?”. Ta niepomyślna wróżba przyśpieszyła moje życie. Dziesięć dni później zrobiłam testy ciążowe. Byłam w ciąży.
Wypada zapytać o pieluszki.
Dawid: Ale mama w życiu nie zmieniała mi pieluszek!
Skąd Pan wie?
Dawid: Od babci. Mamo, zmieniałaś pieluszki?
Gołda: Chyba tak. Wtedy jeszcze tetrowe. A tata prasował. Przez miesiąc.
Dawid: Właśnie, a potem wyjechał za granicę i przywiózł pampersy. Widzę ten wasz tercet egzotyczny – ciebie z tatą i babcią. Myślę, że babcia dyrygowała podziałem pracy.
Gołda: Wszyscy po kolei zmieniali.
Jak to jest być matką?
Gołda: Jako kobieta się zmieniłam. Poczułam się pewniejsza, bardziej kobieca. Aktorsko też dojrzałam. Pamiętam ten moment, kiedy leżałam na sali porodowej i podali mi pierwszy raz dziecko do karmienia. Mój syn uśmiechnął się w charakterystyczny sposób, krzywo. Pomyślałam: Cały Szymon. Rzeczywiście – jak tata – był strasznie głośny.
Czytaj także: Między nimi była wielka różnica wieku. Mimo to Gołda Tencer i Szymon Szurmiej byli razem 44 lata
Pierwsze wspomnienie z mamą?
Dawid: Mam taką fotografię pamięci. Jadę po osiedlu pomarańczowym moskwiczem na pedały. Mama stoi obok, szal zarzucony na ramiona, upewnia się, że nie spowoduję wypadku przy prędkości dwóch kilometrów na godzinę.
Gołda: Pamiętam ten pomarańczowy samochodzik.
Dawid: A ja pamiętam cię jeżdżącą szarym polonezem.
Gołda: Ciągle miałam polonezy.
Dawid: Bo w każdym urywałaś podwozie na leżących „policjantach”. Pamiętam, jak mnie odbierałaś ze szkoły. Już z daleka słychać było grzechot twojego nadjeżdżającego samochodu. Pamiętam też, jak na promie do Szwecji grałem w jednorękiego bandytę. I wygrałem dla ciebie dużo pieniędzy, które potem wydaliśmy na jedzenie w barze na statku. I pamiętam, że do dzisiaj nie możesz mi wybaczyć, że widziałem 20 twoich recitali, a nie obejrzałem 21., bo tata zabrał mnie na otwarcie windy w Pałacu Kultury. Nie patrz tak. Do dzisiaj mi się za to obrywa.
Przechowuje Pani śpioszki syna?
Gołda: Mam jego pierwsze ubranka, skarpeteczki. Mam pierwszą pozytywkę. Mam wszystkie rysunki.
Dlaczego Pani zbiera?
Gołda: Nie wiem. Mam tak od własnego dzieciństwa. Zachowałam fartuszek z pierwszej klasy. Listy od moich przyjaciół, od byłych narzeczonych. Całe życie wszystko zbieram i wszystko jest dla mnie ważne, każda karteczka. Wszystko, co wiąże się z Dawidem, mam w pudle. Wszystkie miśki, które dostał, jak był mały. Jest ich ze 40.
Pierścionek zaręczynowy mamy też Pani zachowała?
Gołda: Tak, pierwszy, jaki dostała od taty. Zawsze go nosiła. Mam tyle fantastycznych rzeczy. Rodzina mamy przetrwała wojnę w ZSRR na Syberii, zachowało się parę zdjęć. Rodzina taty cała zginęła. U taty zawsze pusta ramka i to strasznie boli. Nie ma śladu rodziny. Po wielu latach zadzwoniła do mnie pani z Łukowa, że przeglądając dokumenty, natrafiła na rodzinę Tencerów. Niebywałe, bo myśmy szukali i nic. Przysłała dokumenty pisane cyrylicą. Mój brat przyjechał ze Szwecji, jego żona jest rusycystką. Studiowaliśmy te dokumenty, doszliśmy, że było sześcioro rodzeństwa w rodzinie taty. I odkryliśmy, jak nazywała się pierwsza przedwojenna żona mojego taty. Nawet trafiliśmy na ich intercyzę. Zbieram wszystko. Z niczym nie potrafię się rozstać. Zapytałam Dawida: „I co ja mam z tym wszystkim zrobić? Może to trzeba wyrzucić?”.
Dawid: Odpowiedziałem: „Mamo, zostaw”. Nie ma innej odpowiedzi. To wspomnienia, historia.
Gołda: Mamy mocną relację z Dawidem. Muszę powiedzieć, że dużo się uczę od syna.
Czego?
Gołda: Otwarcia na ludzi, na świat. Dawid to inne pokolenie. Pokolenie obywateli świata. Obserwuję, to co robi. Nauczył mnie swobodnego podejścia do czasu. Ja jestem z tych, co jak umawia się na 17.00, to jestem punktualnie. A Dawidek od dziecka mówił: „Będę za chwileczkę”. Wtedy ja w domu w Komorowie wystawałam cała w nerwach przy oknie, czekałam, aż się pojawi. Teraz wiem, że ta chwilka może trwać od dziesięciu minut do dwóch godzin. Akceptuję to.
A jak było w amerykańskiej szkole, do której chodził syn?
Gołda: Międzynarodowa szkoła oprócz języka uczyła otwartości. Dawid korzystał z tego aż za bardzo. W szkole była lista tych, co najbardziej rozrabiali. Dawid był na pierwszym miejscu. Raz spadł na drugie. Tak się przejął, że od razu wrócił na pierwsze.
Rozrabiaka?
Gołda: Raczej niesamowity temperament. Brał udział we wszystkich zajęciach sportowych, grał w koszykówkę, piłkę nożną, uprawiał aikido. Przyjaźnie ze szkoły zachował do dzisiaj.
A jak Pani wspomina relacje Dawida z ojcem, Szymonem Szurmiejem?
Gołda: To była wielka miłość. Niesamowita relacja. Szymon miał 62 lata, gdy Dawid się urodził. A mimo to kopał z synem piłkę, nosił go na barana, jeździł z nim w góry. To była cudowna miłość dwóch facetów podobnych do siebie. Dawid przypomina ojca. W sensie charakteru. Mieszanka wybuchowa, krzyczy, a chwilę później przyłóż do rany.
Czytaj także: „Przechowuję śpioszki syna!”. Gołda Tencer czule o swoim synu, Dawidzie Szurmieju
Jaką mamą była Gołda Tencer?
Dawid: Zawsze stylowo ubrana, szpileczki obowiązkowo, miniówa. Dlaczego chować nogi, jak można pokazać? Podstawa to czerwona szminka. Włosy miałaś kruczoczarne, ale nie zawsze kręcone. Prostowałaś je. Zawsze byłaś modna. I paliłaś na potęgę, co najmniej dwie paczki dziennie. Dlatego ja nie palę. Dom był zawsze pełen ludzi, towarzyskich spotkań. Odkąd pamiętam, widziałem cię grającą i reżyserującą na scenie. Ale zawsze miałaś czas dla mnie.
To jestem zdziwiony. Myślałem, że Pani życie spędziła w teatrze.
Dawid: Mama nauczyła mnie, że trzeba zachowywać granice między pracą a prywatnością. Miała czas, żeby wyjechać na fajne wakacje do Kołobrzegu czy na Mazury. Zawsze była, żeby upewnić się, czy nie spowoduję wypadku moskwiczem na pedały. Co prawda samochodem nie chciała nauczyć mnie jeździć, więc nauczył mnie tata, który nie miał prawa jazdy i kompletnie nie umiał jeździć. Miała czas na wszystko – oglądaliśmy filmy, graliśmy w karty, siedzieliśmy i gadaliśmy godzinami. Jednej rzeczy tylko nie robiła. Nie gotowała.
Gołda: Wiedziałam, że to powiesz!
Dawid: I może dobrze, że tego nie robiłaś.
Gołda: Raz zrobiłam.
Dawid: Dwa. Raz spaliłaś.
Gołda: To były bezy. Za pierwszym razem udało mi się, nawet imię Dawida wyrzeźbiłam w cieście.
Dawid: Za drugim razem też byłem zachwycony. Jadłem czarne, spalone bezy i mówiłem, jakie są cudowne.
Może trzeba było zacząć od czegoś prostszego, jajecznicy?
Gołda: To była domena mojego męża. Jajecznica à la Simon była legendą. Szymon miał na nią patent. Nikt nie mógł tego robić, potem przejął to Dawid.
Dawid: Jajecznica polega na tym, że się bierze wszystko, co się ma pod ręką. Najlepiej, żeby było tłuste jak smalec czy słoninka.
Mama częściej przytulała czy krzyczała?
Dawid: Lała mocno. Żartuję. Mama jest z tych przytulających, co zagłaszczą na śmierć. Przytuli tak mocno, że rano człowiek budzi się niedotleniony.
Gołda: Dawid miał dużo miłości w domu. Od nas – ode mnie i Szymona – także od babci, która mieszkała razem z nami.
W Pani biografii „Gołda Tencer. Jidisze Mame” Dawid zażartował, że z terrorystą łatwiej się negocjuje niż z żydowską matką.
Dawid: To nie żart, to fakt. Mama potrafi być uparta.
Gołda: W stosunku do ciebie nie jestem.
Dawid: Nie? Dialog sprzed trzech dni. Ja: „Zimno jest, rozpalę w kominku”. Ty: „Tylko nie w kominku. Kominek może cię zabić!”. Ja: „Mamo, ale kominek jest drożny, był kominiarz, wszystko sprawdził”. Ty: „Kominek może cię zabić!”. Rozpaliłem, wszystko ok, ale ty zła: „Zawsze wszystko zrobisz po swojemu!”.
Gołda: Pamiętam, że kominek źle działał i dymił. Jak słyszę, że chcesz uruchomić, to mam dygot.
Dawid: Ale zawsze musi być po twojemu.
Gołda: Oczywiście, że tak.
Dawid: Nie jesteś uparta, tylko zawsze musi być po twojemu?
Gołda: Racja musi być po mojej stronie.
Dawid: Dlatego łatwiej się negocjuje z terrorystą. Bo jak moja mama ma rację, to ją ma! Jak powie, że Czechosłowacja istnieje, to Czechosłowacja zacznie istnieć ze strachu!
Czy dlatego na studia reżyserskie wybrał się Pan aż do Londynu?
Dawid: To, że dzieliło nas dwa i pół tysiąca kilometrów, nie było bez znaczenia. Ale ważne było też, że Polska otworzyła się na Europę, a ja znałem język. To były świetne studia. Mogłem rozwijać się w swoim kierunku, bez asekuracyjnej siatki rozpiętej przez rodziców.
Gołda: Poleciałeś na studia, a ja już drugiego dnia byłam w Londynie!
Dawid: Nie, to było znacznie później. Pamiętam, mieszkałem w nieco szemranej dzielnicy, byłem tam jedną z niewielu obcych osób. A kiedy moja mama ze swoimi niecodziennie bogatymi przyjaciółmi przyjechali po mnie bentleyem – otwartym kabrioletem, trąbiąc i wrzeszcząc: „Dawid!”, miałem prawo troszkę się zdziwić.
Gołda: Tęskniłam i wysyłałam ci słoiki z jedzeniem, aż któregoś dnia napisałeś: „Przestańcie, nie daję rady tego jeść!”.
Po studiach wrócił Pan do Polski?
Dawid: O mało co, a zacząłbym od filmów dla dorosłych. Poznałem człowieka ze studia kręcącego takie produkcje, który zaproponował mi współpracę. Na szczęście nie skusiłem się. W Polsce nie znałem zbyt wielu osób, w branży filmowej ludzie nie mieli pojęcia, kim jest Szymon Szurmiej, więc nie mogłem jechać na nazwisku. Chodziłem do domów produkcyjnych, proponowali pracę za darmo. Zrobiłem kilka teledysków do portfolio, zacząłem realizować mniejsze formy reklamowe. To, że studiowałem w Londynie, było z jednej strony przekleństwem, ale z drugiej okazało się, że mogę zaprosić do współpracy ludzi z całego świata. I mogę na całym świecie realizować ciekawe rzeczy. Od Stanów począwszy, na Pakistanie i Indiach skończywszy. Prowadzę mały dom produkcyjny. Produkujemy filmy fabularne, dokumenty, reklamy, teledyski.
Gołda: W Cannes był pokazywany twój pierwszy film fabularny, który produkowałeś, „Robert Mitchum nie żyje”.
Dawid: Od tego filmu koprodukcji francusko-belgijsko-norwesko-polskiej sporo się ruszyło. Miałem dwadzieścia kilka lat, gdy go realizowaliśmy. Żeby dodać sobie powagi, udawałem, że mam trzydziestkę. Nawet urządziłem na planie 30. urodziny.
Gołda: Byłam bardzo dumna, gdy film był pokazywany w Warszawie.
Dawid: Byłem twoją randką. Wszyscy pisali: „Diwa Teatru Żydowskiego pojawiła się z synem na premierze, przypadkiem producentem filmu”. Film był francuskojęzyczny, ale miał polską ścieżkę muzyczną. Wojciech Pszoniak wystąpił w roli rektora szkoły filmowej i Danuta Stenka jako dziewczyna, którą interesował się główny bohater.
Co uważa Pan za swoje największe osiągnięcie?
Dawid: Najbardziej mnie cieszy, że wciąż mogę realizować kolejne projekty, coraz ciekawsze, coraz większe. I mam nadzieję, że coraz ważniejsze. Udało się zdobyć kilka nagród, Yaha w Polsce za teledyski, Srebrnego Lwa w Cannes za film reklamowy. Dobrze jest wygrać, ale jeszcze lepiej jest móc tworzyć. Choć mógłbym powiedzieć, że moim najważniejszym osiągnięciem jest, że mama w końcu zauważyła i wie, co robię.
Współpracuje Pan z mamą w Teatrze Żydowskim?
Dawid: Kocham teatr jako formę. W Teatrze Żydowskim poniekąd się wychowałem i wracam do niego. Z jednej strony wychowałem się bardzo międzykulturowo, poznałem wiele cudownych osób z wielu stron świata. Ale nie zapominam, że kultura żydowska jest szalenie ważną częścią mnie. Jest szalenie ważną częścią naszej narodowej kultury polskiej. I dlatego chętnie biorę udział w różnych realizacjach Teatru Żydowskiego, bo wierzę głęboko, że mogę czymś podzielić się z widzami.
Czytaj także: Gołda Tencer: „Echo Holocaustu zawsze towarzyszyło mojemu dzieciństwu”
Dlaczego poświęciła Pani życie Teatrowi Żydowskiemu?
Gołda: Zawsze chciałam być aktorką. Zawsze wiedziałam, że w Teatrze Żydowskim. Gdy teatr przyjeżdżał do Łodzi, kiedy byłam dziewczynką, każdą sztukę widziałam 10, 15 razy. Wiedziałam, że teatr to moje życie. Marzenie się spełniło po Marcu ’68. Chociaż kiedy zaczęłam grać, to publiczności było mniej na widowni niż aktorów na scenie. Strasznie to bolało. Żydzi polscy zostali zmuszeni do opuszczenia kraju, wyjechała też część zespołu. Trzeba chwalić Szymona Szurmieja za to, że wtedy został dyrektorem. Dzięki niemu teraz jesteśmy. Chociaż od 2016 roku tułamy się bez siedziby.
A dlaczego założyła Pani fundację „Shalom” i od lat robi Festiwal Kultury Żydowskiej Warszawa Singera?
Gołda: Bycie aktorką przestało mi wystarczać. Zaczęłam reżyserować, zaczęłam śpiewać. Objechałam z recitalami cały świat. I zaczęłam robić festiwal. Jest tyle do zrobienia – pokazujemy kulturę żydowską, uczymy języka jidisz, mamy otwarty uniwersytet. Zabrakłoby miejsca w tym wywiadzie, gdybym chciała wszystko wymieniać.
Dlaczego Pani to wszystko robi?
Gołda: Z potrzeby serca. Jakbym oddawała cząstkę głosu tym sześciu milionom Żydów, którzy zginęli w Holocauście. Oni nie opowiedzą swojej historii, tylko my to możemy zrobić. Próbować opowiadać. Ja to próbuję robić.
Strażniczka pamięci?
Dawid: Jesteś strażniczką pamięci. Powtarzałem to wiele razy. Nie płacz.
Gołda: Zawsze jak to mówisz, szklą mi się oczy. Urządziliśmy wielką wystawę fotografii „I ciągle widzę ich twarze”. Każdy mi mówił: „Gołda, kto ma zdjęcia Żydów polskich? Kto zachował? Nikt!”. Okazało się, że zebraliśmy dziewięć tysięcy fotografii, wystawa była pokazana w 70 miastach świata.
Pani widzi w synu następcę?
Gołda: Festiwal miał 16 edycji w Warszawie, dwie w Nowym Jorku. Bardzo mi zależy, żeby Dawid to pociągnął. Ja nie jestem z łagodnych baranków, nie wycofam się. Ale widzę w tej roli Dawida, wiem, że potrafi wnieść wiele nowego.
Dawid: Czy to jest oferta pracy? Jeżeli tak, chciałbym znać warunki. A poważnie – to, co robisz, jest bardzo ważne. Jest bardzo potrzebne. Chętnie biorę w tym udział i chętnie też realizuję swoje rzeczy, czasem przy twoim udziale.
Gołda: Dawid jest indywidualistą. Wiem o tym. Nigdy niczego mu nie narzucę.
Dawid: Potrafimy się zabić w pracy. Nie jesteś łagodnym barankiem. I chcesz, żeby każdy robił wszystko tak, jak ty chcesz.
Pan przejmie schedę po mamie?
Dawid: Mama tak naprawdę nie potrzebuje, żeby ktokolwiek przejmował po niej schedę. Mama będzie robiła swoje do końca życia i jeszcze 100 lat dłużej. Jest jak królowa angielska.
Czy dla Pana ten głos sześciu milionów jest równie ważny?
Dawid: Robię mnóstwo rzeczy niezwiązanych z pamięcią i historią. Skupiam się na teraźniejszości. Ale głęboko wierzę, że należy pamiętać. Trzeba oddać głos ludziom, którzy go nie mają. Nie tylko tym sześciu milionom pomordowanych Żydów. Każdemu. Miałem koleżankę, która zmarła trzy miesiące temu w wieku 31 lat. Spadła ze schodów. Cudowna kobieta, uczyła dzieci, miała fajnego męża. Mimo że długo się nie widzieliśmy, dzisiaj pamiętam o jej zamiłowaniu do bajek Disneya, „Króla Lwa”. Ludzie żyją tak długo, jak długo są w naszej pamięci.
Czy w Pani jest lęk związany z przeszłością, wojną?
Gołda: Lęk idzie ze mną przez całe życie. Ogromny lęk. W dzieciństwie śniło mi się, że gonią mnie Niemcy. Gdy dorosłam, mówili, że aby się pozbyć lęku, trzeba rozmawiać ze sobą. Próbowałam, ale bez skutku. Zmęczyłam się tym mówieniem. Całe życie walczyłam, żeby nie przekazać tych lęków Dawidowi. Gdy w dzieciństwie wracałam ze szkoły, moi rodzice stali w oknie i mnie wypatrywali. Gdy sama byłam matką, też stałam w oknie. Szymon miał podobnie. Wypatrywaliśmy wracającego ze szkoły Dawida, ale gdy docierał do domu, wsadzaliśmy nosy w gazety, udawaliśmy, że wcale nie czekamy.
W autobiografii pisze Pani: „Przeszłość była mi przeznaczona. Szukałam dybuków”.
Gołda: Wydaje mi się, że dybuki są zawsze koło mnie.
Wyjaśnijmy – to dusze zmarłych, które wcielają się w żywych.
Gołda: Wiele razy grałam w spektaklu „Dybuk”. Może stąd moje połączenie? W moim ukochanym teatrze na placu Grzybowskim, który został zburzony, zawsze widziałam małe dybuki. Siedziały w kątach i czuwały nad nami.
Dobre dybuki?
Gołda: Powiem szczerze, moje życie miało różne barwy, ciemne też. Ale dybuki zawsze widziałam dobre. Gdy musieliśmy opuścić teatr, nie poszły za nami.
Może wrócą do nowej siedziby?
Gołda: Oby. Prezydent Rafał Trzaskowski obiecał, że przypadającą w tym roku 70. rocznicę Teatru Żydowskiego będziemy obchodzić w gmachu Teatru na Woli, gdzie będzie nasz nowy dom.
Można powiedzieć, że jest Pan trzecim pokoleniem po Holocauście. Przejął Pan traumę po rodzicach?
Dawid: Prawdę mówiąc, w trudnej dyskusji historycznej, która odbywa się w Polsce, wszyscy jesteśmy kolejnym pokoleniem po Holocauście. Nie tylko ja czy moi rówieśnicy. Ale każdy w Warszawie, cały kraj. Na tej ziemi każdy jest częścią przeszłości – czasem przerażającej, czasem pięknej. Nie wyniosłem traumy z domu. Wyniosłem za to wiele anegdot, bo mój tata, który przeżył wojnę, wolał wszystko zamienić w żart. Nie dotknęła mnie też trauma z powodu przeszłości mojego dziadka, którego cała rodzina została zamordowana. Patrzę na ich historie jak na własne korzenie, widzę ich głębię, widzę, jak są skomplikowane. Żywy obraz tego, jak cudowna i jak straszna potrafi być ludzkość.
Gołda: Nie obarczaliśmy cię własnymi lękami.
Dawid: Prawdziwą traumą mojego dzieciństwa było to, jak znalazłem twój stanik na stole.
Gołda: Przestań.
Dawid: Taki żydowski humor. Żart w miejsce grozy.
Czytaj także: Dawid Szurmiej o relacji z matką, gwiazdą Teatru Żydowskiego, Gołdą Tencer