Elżbieta Zapendowska: „Zawsze chciałam żyć artystycznie, bez podporządkowywania się konwenansom”
„I to mi się chyba udało”
- Krystyna Pytlakowska
Elżbieta Zapendowska obchodzi dziś urodziny! W ramach cyklu Archiwum Vivy!: wywiady przypominamy rozmowę Krystyny Pytlakowskiej z jurorką muzycznego show. Wywiad ukazał się we wrześniu 2015 roku w magazynie VIVA!.
Elżbieta Zapendowska wywiad VIVA!
Na określenie: „Legenda i duma muzycznych programów” kontruje: „Duma? Nie jestem zboczona. Nie znoszę nawet oglądać siebie w moich programach”. Uwielbiana przez widzów jurorka superpopularnego talent show „Tylko muzyka. Must Be the Music”, który świętuje 10. jubileuszową edycję, Elżbieta Zapendowska w szczerej rozmowie o tym, co widzi dobrze, a co ignoruje, o artystycznym życiu i konwenansach oraz, oczywiście, o miłości.
Zobacz: Zapendowska ostro o Edycie Górniak i Justynie Steczkowskiej
Wszyscy piszą teraz książki. Dlaczego Twojej jeszcze nie ma?
Nie ma i nie będzie. Odrzuciłam kilkanaście propozycji.
Nie chcesz, żeby potomni wiedzieli, że była taka Ela Zapendowska, legenda i duma programów muzycznych?
Duma? Nie jestem zboczona. Najchętniej schowałabym się gdzieś do mysiej dziury, nie znoszę nawet oglądać siebie w moich programach. A jeśli coś oglądam, to tylko pod kątem wykonawcy. Chcę wiedzieć, jak on wygląda z bliska, wpatruję się w powtórki. Chodzi o osoby, które mnie zainteresowały, w których jest to coś.
Ale pisanie to przecież bycie sama ze sobą. W salonie i w mysiej dziurze. Niektórzy znani ludzie robią zapiski nawet codziennie, żeby pamiętać, co się w ich życiu działo.
Jak byłam młoda, pisałam różne fajne rzeczy, notatki, listy. Wtedy wydawało mi się to bardzo interesujące, później jednak stwierdziłam, że było gówniarskie i naiwne. Zaniechałam więc tej pisaniny. Poza tym pisanie dla ludzi ze słabym wzrokiem jest bardzo uciążliwe.
To prawda. Wiem coś o tym. Sama mam poważne problemy z oczami. Kiedy się zaczęła ta Twoja choroba?
Bardzo wcześnie. Miałam sześć lat, kiedy poszłam do szkoły i nie widziałam, co jest napisane na tablicy. Rodzice zawieźli mnie do Gdańska, do sławnego okulisty, który stwierdził, że mam silną krótkowzroczność i niewiele da się z tym zrobić. Pamiętam, że dostałam od niego zalecenie, by jeść dużo orzechów laskowych. Ale gdzie wtedy można było je znaleźć? W sklepach były rzadkością.
To były lata 50.?
Tak, urodziłam się w 1946 roku, już przywykłam do tego, że jestem od wszystkich starsza.
Ale kiedyś byłaś od wszystkich młodsza.
O właśnie i to było sprawiedliwe. Dziewiętnastolatek wydawał mi się wtedy staruchem. Jak to czas wszystko weryfikuje... Wzrusza mnie, gdy młodość jeszcze nie wie, że jest tylko chwilowa, przemijająca.
A wracając do oczu...
To nie jest jakiś dla mnie teraz wielki problem. Choć oprócz krótkowzroczności mam jeszcze jaskrę, zoperowaną zaćmę i żółtą plamkę w zaniku. Ale i tak widzę lepiej niż jako dziecko. Miałam wtedy minus 18 dioptrii. A teraz, po operacji, tylko minus sześć. To jest jednak naturalne, że wzrok będzie mi się tylko pogarszał. Pogodziłam się z tym. Choć jest to w życiu codziennym bardzo kłopotliwe.
Codzienność jest pełna pułapek. Potykasz się, bo nie widać schodka, nie widzisz, gdy coś upadnie Ci na podłogę, szukasz na biurku długopisu, a on leży tuż obok... Trudno tak żyć.
Szukasz przedmiotu po dotyku, a jogurt z lodówki wyjmujesz na macankę. Nie nawleczesz igły, nie rozpoznasz znajomego i on się obrazi, że mu się nie odkłaniasz. Ale ja walczę z tym już tyle lat, że właściwie dla mnie takie trudności są naturalne. Obracam je w żart, śmieję się, że ślepy zawsze coś lepszego zobaczy niż widzący.
Niedowidzący nie widzi szczegółów, patrzy na ludzi kompleksowo, dostrzegając w nich sedno, osobowość.
Masz rację. Na świat patrzy się wtedy całościowo i widzi się naprawdę więcej. Czy ktoś jest dobry, czy zły na przykład. Nie rozpraszasz się na drobiazgi. Dostrzegasz rzeczy naprawdę ważne. Dlatego ja nie lubię zdjęć, nie przyglądam się sobie w telewizji, bo czy będę tam ładniejsza, czy trochę brzydsza, to dla mnie nic nie znaczy. Nawet jeśli ktoś mi powie, że ładnie wyglądam, to jest miłe, ale nieważne. Bo ja już i tak nie będę piękna, młoda i bogata. I nie muszę się stresować moim odbiciem w lustrze – nową zmarszczką czy siwym włosem, bo ich po prostu nie widzę.
A co ma dla Ciebie znaczenie?
To, jak ktoś myśli, jak analizuje świat, jaki jest w środku. I stwierdzam, że wokół mnie jest naprawdę dużo bardzo interesujących osób. Z ciekawym sposobem myślenia, z ciekawą refleksyjną oceną świata. Bardzo dużo oglądam telewizji, ale właściwie głównie jej słucham. Nie tracę czasu na programy powierzchowne, nie interesuje mnie, jak pani Zuzia walczy z cellulitem, bo tego cellulitu po prostu nie dostrzegam. Natomiast dużo słucham programów publicystycznych i dużo rozmawiam z ludźmi. Ostatnio przez dwie godziny z Krzyśkiem Materną wsłuchiwałam się w każde jego słowo, to wielka przyjemność. On ma tak znakomite poczucie humoru, tak mi bliskie. Ale ja zawsze bardziej słuchałam, niż mówiłam. A gdy oglądam „Inny punkt widzenia” pana Miecugowa, fantastycznych zaproszonych gości, i ktoś się wtedy u mnie w domu odezwie, dostaję szału, bezczelnie go uciszam. Słuchanie ludzi mądrzejszych ode mnie mnie fascynuje.
Zobacz także: Elżbieta Zapendowska oceniła szanse Alicji Szemplińskiej i utworu Empiresna Eurowizji!
I naprawdę nie przejmujesz się swoim niedowidzeniem?
Nie, bo przejmowanie nic tu nie da. Odziedziczyłam je zresztą po ojcu, który też miał bardzo słaby wzrok.
Czym się zajmował?
Był intelektualistą, a z wykształcenia prawnikiem. Miał wszechstronne zainteresowania. Od matematyki, którą mnie koszmarnie prześladował, do filozofii. Był bardzo ciepłym i spokojnym człowiekiem. Natomiast matka brylowała. Dobrali się chyba na zasadzie kontrastu. Mama dbała o dom, nie pracowała, ale miała duszę artystyczną. I ten jej artyzm przejawiał się w tym, że umiała ściągać do domu interesujących ludzi, organizować spotkania, pięknie dekorowała stoły, cudownie szyła. Była niezwykle pomysłowa.
Ty nie szyjesz, czasami gotujesz, ale odziedziczyłaś artyzm po swojej matce?
Nie jestem artystką, a rzemieślnikiem. Do szóstego roku życia byłam mazgajowata i obrażalska. Potem wstąpił we mnie jakiś zły duch i zaczęłam potwornie rozrabiać. Matka niejedne buty zdarła, chodząc na interwencje do szkoły.
Co takiego wyprawiałaś?
W podstawówce buntowałam się przeciwko nauczycielom. Gdy uważałam, że któryś jest głupi, mówiłam: „Moja matka przyjdzie i zrobi tu porządek”. Poza tym żyłam swoim życiem, miałam przyjaciół, z którymi zwiedziłam różne dziwne zakątki Opola. A w liceum we troje, z przyjaciółką i przyjacielem, tak zwaną świętą trójcą, wymyślaliśmy różne akcje. Były dość niewinne, ale uprzykrzały życie nauczycielom. Namawialiśmy choćby całą klasę, żeby wszyscy przyszli w okularach i na lekcjach celebrowali ich czyszczenie. Albo doklejaliśmy sobie z plasteliny różne części ciała. Sprawiało nam to niebywałą radość. No i oczywiście chodziłam na wagary, do biblioteki.
Wada wzroku nie przeszkadzała Ci uczestniczyć w życiu klasowym?
Wyobraź sobie, że nie. Ja nawet najlepiej strzelałam na przysposobieniu wojskowym z kabekaesu. Trafiałam w środek tarczy. Krótkowzroczność przy szkłach korekcyjnych nie była taka dotkliwa, bo w okularach widziałam dobrze. Dopiero w dorosłym życiu, kiedy wylewy odkształciły mi siatkówkę, widziałam wszystko jak za mgłą, nieostro jak przez zadeszczoną szybę samochodu. Nie mogłam mieć dobrego wzroku – jaskrę i zaćmę odziedziczyłam po matce, która zachorowała na starość. Tylko że mnie to spotkało „na młodość”. Ale jakoś sobie radzę.
Pracujesz więcej niż zdrowi ludzie. Telewizja, szkoła muzyczna. Chcesz coś sobie udowodnić?
Nie. Ta szkoła daje mi radość. Wymyśliliśmy ją z kolegą, Andrzejem Głowackim, pracujemy w niej wyłącznie na tekstach literackich, korzystając ze standardów muzyki polskiej. Daje nam wiele wzruszeń, no i kontakt z młodymi nietuzinkowymi ludźmi.
W programie „Tylko muzyka. Must Be the Music” – ewenemencie pośród talent show, bo rekordowo i nieprzerwanie jest na antenie niemal od pięciu lat – też występują głównie młodzi. Rozmawiasz z nimi tak od serca?
Nie, bo tam nie ma czasu na takie rozmowy. Zdarza się jednak, że ktoś przyjeżdża po jakimś czasie i próbuje się ze mną skontaktować. Najgorsi są ci nijacy, czyli ani źli, ani dobrzy. Przychodzą, marudzą.
A Ty ich krytykujesz. Niezmiennie od dziesięciu edycji, bo to już jubileusz programu. Masz potem wyrzuty sumienia?
Nie, dlatego że artysta musi mieć twardą skórę i wiedzieć, co chce robić. Zresztą taka jedna Zapendowska niewiele zmieni w jego życiu, jeśli ma prawdziwy talent i jest rzeczywiście zdolny. A jak nie jest zdolny, to dobrze mu tak.
Ale ratujesz też ludzi. Łukasz Zagrobelny opowiadał mi o Twojej roli w jego życiu.
Bez przesady, był po prostu zdolny. A ja nienawidzę być matką i tatusiem sukcesu. To mój zakichany obowiązek, żeby tym utalentowanym pomagać.
Łukasz mówił jednak o sile ducha, jaką mu przekazywałaś. Pomogłaś mu wyjść z depresji. Jesteś dobrą kobietą.
Nie zaprzeczę, bo uważam siebie za dobrą. Ale jakbyś przeczytała w internecie wpisy na mój temat, dowiesz się, że jestem potworem i starą ropuchą. Wiadomo, że jak ropucha, to stara. Zresztą jak nie chcesz, to nie czytaj. Niemiła lektura.
Zobacz również: Elżbieta Zapendowska jest w dramatycznej sytuacji! „Nie można mi pomóc”
Zastanawiam się, jaki naprawdę jest Twój zawód.
Nauczyciel muzyki, właściwie powinnam prowadzić chóry. W szkole muzycznej uczyłam grać na fortepianie. Nie lubiłam tego i byłam w tym kiepska, marzyłam o tym, żeby zająć się muzyką rozrywkową i dlatego poszłam do WDK-u w moim mieście – Opolu. To był początek czarnej drogi. Ja naprawdę nic nie umiałam, ale byłam i jestem zdolna muzycznie. A w tym WDK-u kolega i mój kierownik powiedział: „Ty zrób studium piosenki”. Dałam ogłoszenie do gazetki i tak to się zaczęło. Bo zawodowo jestem bardzo ambitna.
A w życiu?
W ogóle nie. Natomiast zależało mi na tym, żeby moje studium miało klasę. Dużo się nauczyłam od muzyków, z którymi współpracowałam – klasyków, jazzmanów, rockowców, aktorów. Utworzyła się grupa fajnych ludzi. A potem dołączali do nas ciągle nowi napaleńcy. Przesiadywaliśmy tam po nocach, snuliśmy projekty.
Udało Ci się wtedy kogoś wylansować?
Nie, tylko trochę pomóc. W 1978 roku wygraliśmy „Opole Debiuty”. Później były warsztaty w Zielonej Górze. No a potem „Metro” i Warszawa, i Kubiak, dzięki któremu znajduję się dzisiaj w tym miejscu. To on mi pomógł najbardziej.
Wtedy odkryłaś Edytę Górniak?
Edyta Górniak była z Opola i Janusz Stokłosa przesłuchiwał ją do „Metra” u mnie w domu, i jeszcze takiego chłopaka, Radka Krzyżowskiego, później studenta Szkoły Teatralnej w Krakowie, dziś znanego aktora. A Kasię Groniec poznałam wcześniej, była u mnie na warsztatach jazzowych.
A Dodę?
Doda to dużo później. Na jakimś dziecięcym festiwalu podeszła do mnie jej matka i spytała, czy nie zaopiekowałabym się Dorotką. Prowadziłam już szkołę w Warszawie, więc zgodziłam się, żeby przyjeżdżała z Ciechanowa. Dostała się do „Metra”, a potem, jak pracowałam w Teatrze Roma i mój kolega szukał młodych talentów, odparłam, że znam taką jedną kompletną wariatkę, ale dobrze śpiewa. I wysłałam do niego Dorotę. A on po tygodniu zadzwonił i powiedział, że rewelacja, tylko strasznie pyskata. Doda ma wspaniały głos, ciekawe, co z nim zrobi.
Jesteś zadowolona ze swojego życia?
Trochę tak, a trochę nie.
A co byś zmieniła, poza ostrością widzenia?
Wszystko. No nie, żartuję. Zawodowo jestem bardzo zadowolona. Już 10 lat współpracuję z Polsatem – „Tylko muzyka” ma już dziesiątą edycję! A prywatnie... Patrzę na swoje koleżanki, na znajomych i wydaje mi się, że żyją szczęśliwiej ode mnie. Dopóki nie zajrzę głębiej. Dla mnie zresztą nie ma znaczenia, że jeżdżą dobrymi samochodami albo mają torebkę za kilka tysięcy. Ja ostatnio kupiłam sobie torebkę za 35 złotych, bo na wakacjach musiałam w czymś nosić papierosy i komórkę. Szkoda mi kasy na jakieś gadżety, które w ogóle nie są mi potrzebne. Ja tak naprawdę potrzebuję tylko jakiegoś uporządkowania w życiu.
Nie lubisz zmian? Od 30 lat jesteś z tym samym mężczyzną, i to znacznie młodszym. Niełatwo utrzymać taki związek?
Niełatwo? Nie wiem. Nie trzymam go na siłę, sam chce. Rozumiemy się, przyjaźnimy, jesteśmy do siebie przywiązani. Poznałam, go, kiedy śpiewał w chórkach u Rynkowskiego i Maryli Rodowicz. A teraz zajmuje się głównie moimi sprawami.
Jest Twoim menedżerem?
Nie, przewodnikiem, załatwiaczem i kierowcą. I chyba tworzymy dobry związek.
Trzyma Cię za rękę, jak idziecie ulicą.
Opiekuje się mną, to prawda. W końcu przecież jestem na wpół ślepa. Poza tym interesuje się muzyką, mamy o czym rozmawiać. Jest niesłychanie cierpliwy i znosi mój despotyzm. Ogląda w telewizji to co ja, prawie się na ten temat nie kłócimy. To ja jestem kierowniczką pilota, a on to akceptuje. Uważam, że mam dużo szczęścia, że tak się wszystko potoczyło. Dziwię się tylko trochę, że ludzie tak kompletnie różni jak my tak się ze sobą trzymają. Z moim mężem też mogliśmy przetrwać, ale byliśmy na to zbyt durni. Przyjaźniliśmy się potem do końca jego życia, i to bardzo. A ja żałowałam, że w młodości byłam taka zacietrzewiona. Zresztą im bliżej piórnika, tym większy we mnie stoicyzm.
Piórnika? Mówisz o śmierci?
Często o niej myślę, że to jedyna sprawiedliwość na tym świecie. Chciałabym wierzyć, że urodzę się po raz kolejny i że ten świat będzie przystawalny do tego, który mam tutaj. Naprawdę nie chciałabym nic w sobie zmieniać. I może dlatego poinformowałam najbliższych, że zamiast epitafium proszę o włożenie do mojej trumny pół litra gorzałki i paczkę papierosów.
Jak miałaś naście lat, chciałaś żyć właśnie tak, jak żyjesz?
Jak miałam naście lat, wyobrażałam sobie królewskie życie.
Przeczytaj także: "Pani Czarny Humor" mówi... Jak Elżbieta Zapendowska rozśmieszała ekipę na sesji dla "Vivy!"
Lektyka? Korona? Dywany?
Aż tak to nie. Zawsze chciałam żyć artystycznie, bez podporządkowywania się konwenansom. I to mi się chyba udało.