„Za wzór ojca bym go nie dał” – Jacek Dubois szczerze o swoim tacie. Mimo tego był dla niego najważniejszy
Adwokat i pisarz o rodzinnych relacjach

- Beata Nowicka
- , Konrad Szczęsny
Adwokat z powołania. Jacek Dubois już od dziecka wiedział, że chce bronić innych na sali sądowej. Choć bez ogródek mówi, że jego ojciec Maciej nie był ideałem rodzica, lepszego nie mógł sobie wymarzyć. Był jego największym autorytetem i inspiracją. W niezwykłej i szczerej rozmowie z Beatą Nowicką mówi o swojej drodze od prawa karnego do... pisarstwa. Poznaj jego sekrety.
Jacek Dubois o swojej karierze i reakcji ojca
– Jak ojciec zareagował, kiedy usłyszał, że wybrał Pan prawo?
Starał się wybić mi to z głowy. Miał świadomość, że jest to zawód, który – jeśli wykonuje się go na głębokim poziomie zaangażowania – niszczy wszystko inne: rodzinę, życie osobiste, bliskie relacje. Ojciec miał wielki intelekt, był postacią charyzmatyczną i… fatalnym ojcem. Wzór człowieka, za wzór ojca bym go nie dał. Nie miał na to czasu, ale lepszego dla siebie bym nie wyśnił. Był najważniejszą postacią w moim życiu. Z doświadczenia wiedział, że można stać się ofiarą własnej pasji zawodowej. Poza tym zdawał sobie sprawę, że to jest bardzo ciężka robota, często niebezpieczna, nie tylko przez obcowanie z wydarzeniami kryminalnymi, ale też relacje z prokuraturą, w kontrze do państwa, w walce z państwem. Zniechęcał mnie, ale nie na poważnie. Uznał, że jego obowiązkiem jest mnie ostrzec, żebym potem nie miał pretensji, że nikt mnie nie uprzedził.
– A miał rację?
Miał sto procent racji, bo tak naprawdę prawo zniszczyło wszystkie rzeczy obok. Nie byłem w stanie stworzyć dzieciom modelowej rodziny. Moje życie osobiste jest pięknym chaosem. Moje dzieci z różnych związków na tej pasji ucierpiały. Mam dziesiątki niezrealizowanych różnych pomysłów. Cena była olbrzymia, ale z perspektywy czasu uważam, że było warto ją zapłacić. Zawsze swoją egzystencję zawodową wyobrażałem sobie jako twórczość intelektualną, przekazywanie myśli, poglądów. Mógłbym się realizować jako mówca sądowy albo jako polityk. W młodości poznałem profesora Bronisława Geremka – ojca mojego przyjaciela – który mnie fascynował. Ważąc te dwa światy, wybrałem prawo. Prawo to procedury i kodeksy. Sport dla dżentelmenów, w którym turniej toczy się według określonych reguł i zasad. A polityka schamiała, stała się walką w błocie.
Czytaj także: Richard Chamberlain był bożyszczem kobiet, miał świat u stóp. Wielki sekret skrywał przez 70 lat

– Niestety ma Pan rację. W 1986 roku wkracza Pan do upragnionego zawodu. Przez 38 lat napatrzył się Pan na mroczną stronę ludzkiej natury.
Czytając Dostojewskiego ze zrozumieniem, też wchodzimy w największe ludzkie mroki. Jako obrońca nie odkryłem nowego terytorium, tylko mogłem eksperymentować na żywym organizmie. To, co Dostojewski opisywał w „Zbrodni i karze”, ja widziałem na własne oczy. Dla prawnika istotny jest motyw. Dlaczego człowiek podejmuje taką, a nie inną decyzję? Co go skłoniło? Co przeważyło? W prawie karnym mamy do czynienia z człowiekiem w skrajnych emocjach: miłości, zazdrości, nienawiści, gniewu, chciwości, które pchają go do wejścia w konflikt z prawem. Przeciwko takiemu człowiekowi stoi państwo, odwracają się bliscy, znajomi. Nagle znajduje się w sytuacji beznadziejnej. Beznadziejne sytuacje to mój żywioł. Cała matnia ludzkiej egzystencji jest jak wciągający film. Z psychologicznego punktu widzenia fascynujący.
– Pana ojciec powiedział słynne zdanie: „Adwokat musi bronić. Jeśli odmawia obrony, to znaczy, że nie nadaje się do tego zawodu. Obrona należy się nawet katu”.
To nie tylko teoria, ale i praktyka, to jest w tym zdaniu najcenniejsze. Ojciec rzeczywiście stanął przed takim dylematem, bo będąc wiceprezesem Naczelnej Rady Adwokackiej, został poproszony o obronę Adama Humera, zbrodniarza stalinowskiego, czyli kwintesencję zła w tamtym czasie. Miał wielki dylemat, ale też czuł olbrzymią presję, żeby tego nie robić. Pamiętam, że bardzo długo rozmawialiśmy o tym. Widziałem, jak dużo to ojca kosztowało. I emocjonalnie, i towarzysko. Część kolegów adwokatów odwróciła się od niego, co dla mnie było zupełnie niezrozumiałe na poziomie intelektualnym.
Ale nigdy tej decyzji nie żałował. Odmawiając, zaprzeczyłby całemu swojemu życiu. Powtarzał: „Każdy ma prawo do obrony” i przyszła godzina próby. Obrona polega na tym, że nie oceniamy człowieka, tylko bronimy przed zarzutem. Nigdy nie identyfikujemy się z czynem popełnionym przez klienta. Jest coś nieprzyzwoitego w sytuacji, kiedy adwokat boi się trudnej sprawy, bo ta może go postawić w niekorzystnym świetle przed opinią publiczną. Taka postawa świadczy o tym, że ktoś jest bardziej fotomodelem niż zawodowcem.
Czytaj także: Traci nadzieję, że odbuduje relacje z córką. „Długo bolało mnie serce”, mówi Kostek Yoriadis
Tak Jacek Dubois został pisarzem
– Prawo należy do grupy zawodów wysokiego ryzyka. Generuje mnóstwo emocji, które trzeba jakoś odreagować, w użyciu często są alkohol, sport, różne hobby. Pan od 20 lat pisze książki.
Zawsze uważałem, że jeśli prawnik nie wyjdzie poza togę i salę sądową, jest dosyć ubogim stworzeniem. Niektóre pasje czekają tylko na impuls, żeby się uzewnętrznić. Od dziecka miałem fascynacje literackie. Wiedziałem, że będę chciał coś napisać. Jako dzieciak czy student nie miałem nic do powiedzenia, więc próby młodzieńcze nie są warte zapamiętania. Potem był czas zachłyśnięcia się zawodem, po którym przyszło otrzeźwienie. Złapałem głębszy oddech i szersze spojrzenie na wszystko, co zobaczyłem. Znajomy, który wydawał magazyn „On”, już nieistniejący, poprosił mnie, żebym napisał felieton na temat prawa. Zacząłem ten felieton pisać i okazało się, że język prawniczy jest tak hermetyczny, że ten felieton dla czytelników był nieczytelny. Zdałem sobie sprawę, że jak dziecko muszę na nowo nauczyć się pisać o prawie w sposób przystępny i atrakcyjny. To był świetny warsztat.
– Ćwiczenie czyni mistrza. Kiedy pojawił się ten właściwy impuls?
Gdy zostałem pełnomocnikiem rodzin czterech ofiar zamordowanych w czasie głośnego napadu na oddział Kredyt Banku. To był proces niesłychanie wysysający emocjonalnie. Zacząłem szukać jakiejś alternatywy, żeby uspokoić głowę, wyjść poza okrucieństwo, które widziałem. Wpadłem na pomysł, że napiszę opowiadanko dla moich synów. To miała być historia o kocie, co wynikało z rodzinnej tradycji. Gdy byłem mały, ojciec, wracając z jakiegoś przyjęcia w stanie trochę baśniowym, przyniósł do domu kota. Rano nie pamiętał, skąd ten kot się wziął, ale ja go natychmiast pokochałem i uparłem się, żeby został. Kot został, ale szybko zdechł.
Rodzice nie chcieli mi tego powiedzieć, więc zaczęły się opowieści o tym, że ten kot ruszył w podróż, dzwoni z różnych miejsc i opowiada o swoich przygodach. Ojciec sprzedawał mi te historie do czasu, aż zdałem sobie sprawę z mistyfikacji. W ramach koła pokoleń napisałem dla moich synów książkę komediowo-przygodowo-gangsterską „A wszystko przez faraona” z kotem w roli głównej. Poszedłem z tym do wydawnictwa. Wezwała mnie szefowa Świata Książki i mówi: „Jacek, wydamy to, ale pod jednym warunkiem”. „Jakim?”, pytam. „To będzie trylogia”. Podpisaliśmy umowę. I w ten sposób wpadłem.
Czytaj także: Od 35 lat mieszka w USA, odnalazł miłość i spełnia się artystycznie. Tak wygląda życie Marka Probosza

