Jest na topie, ale mówi: "Mam dość". Dlaczego? Zbigniew Wodecki szczerze o sobie i popularności
- Nie wiem, co się stało, jaki mechanizm zadziałał, że ta płyta, którą 40 lat temu nagrałem, nagle wzbudza takie emocje - mówi Zbigniew Wodecki. Z zespołem Mitch&Mitch osiągnął sukces, który zaskoczył nawet jego samego. To jego piąta dekada na scenie, ale koncertuje nie rzadziej niż młode gwiazdy u szczytu popularności. Czy aplauz publiczności pieści jego ego tak jak za dawnych czasów? Jak się zmienił od początków kariery? Jak podchodzi do wieku i dlaczego twierdzi, że ma dość? Wszystko to i wiele więcej muzyk zdradził Oli Kwaśniewskiej w wywiadzie do najnowszej VIVY!.
– Czy ten wewnętrzny powrót wzniecił też w Tobie ekscytację muzyką? Bo niedawno mówiłeś, że przestała Cię interesować. Że masz dość.
Zbigniew Wodecki: Mam dość. To nie jest kokieteria. Gorycz przeze mnie przemawia. Bycie estradowcem to jest bardzo trudna dziedzina sztuki. Pop jest trudny. Trzeba się utrzymać na poziomie, nie dać plamy i nie dać się wycisnąć publiczności. Bo jeśli złapiesz jakiś hit, to cię wyżmą jak szmatę, wyrzucą i wezmą następny.
Zobaczyłem i usłyszałem świetnych młodych „muzykantów” i wokalistów, którzy nie mogą się przebić. Są lepsi ode mnie, młodsi, inaczej czują, a ja już swoje zrobiłem. Ja sobie zarabiam spokojnie pieniądze, mi się już nie chce. Strasznie się cieszę, jak znajdę młodego człowieka, który jest świetny i któremu w jakiś sposób mogę pomóc, czy to zaprosić go do koncertu, czy o nim opowiadać. Na przykład o Mariuszu Patyrze, który jest uosobieniem tego, o czym marzyli moi rodzice, żebym ja, Zbysiu, był najlepszym skrzypkiem na świecie. To jest jedyny Polak, który wygrał konkurs Paganiniego. Jest takim skrzypcowym Zimermanem i nikt o tym w Polsce nie wie. Ci dobrzy trochę są na straconej pozycji, bo są za dobrzy. Odrywają się od publiczności. Za dużo umiesz, ludzie przestaną słuchać, bo nie da się do tego tańczyć.
„Jak nie jedziesz w trasę, to cię nie ma”
– Ile miesięcznie grasz teraz koncertów?
Zbigniew Wodecki: Oj, dużo, ze 20. Wszystkie weekendy, nawet i czwartek. To jest taki zawód, że się bierze, jak dają, bo kiedyś mogą przestać chcieć dawać i będzie bida.
– Czy jak się tyle gra, to dom jest ostoją, czy większy spokój jest w drodze?
Zbigniew Wodecki: Dom to jest coś takiego, za czym tęsknisz, a jak przyjeżdżasz do niego, to już po dwóch dniach cię nosi. Nie da się wytrzymać w domu, bo czujesz się niepotrzebny. Brakuje publiczności.
Polecamy: "Jestem sprzeczniak, bo jestem Bliźniak" - Michał Bajor zdradza, w czym jest ich dwóch
– Brawek brakuje?
Zbigniew Wodecki: Tak. To jest twoje ego. Ta praca uzależnia, jak nie jedziesz w trasę, to cię nie ma. Im więcej ludzi się zachwyca i chcą cię słuchać, tym lepiej się czujesz, dziewczyna cię bardziej kocha, żona cię bardziej szanuje i dzieci.
– Życie rodzinne na tych rozjazdach nie cierpi?
Zbigniew Wodecki: Samochód, scena, brawka, samochód, scena, brawka, nagródka… Trochę człowiek stracił normalnego życia, prawda? Ja dopiero na wnukach sobie odbijam. One mają już swoje sprawy, a ja zobaczyłem, ile straciłem, nie będąc normalnym ojcem. Ale jak miałem nim być, skoro musiałem rodzinę utrzymać? Miałem sporo szczęścia, do tego umiejętność gry na skrzypcach i jeszcze umiejętność pisania samemu sobie, także swoją szufladkę wypełniłem. Teraz odrywam kupony i podziwiam młodych ludzi. Życzę im jak najlepiej.
Zbigniew Wodecki: Teraz jestem świetny
– Przeczytałam, że masz wyrzuty sumienia, że dałeś się wylansować jako smutas ze skrzypcami. Kto Cię tak dookreślił?
Zbigniew Wodecki: Ja sam, bo ja po prostu nie wiedziałem, że tak wyglądam w telewizorze. Myślałem, że jestem atrakcyjnym młodzieńcem, z pięknymi włosami, w ciemnych okularach, które były wtedy szczytem mody. A po latach okazało się, że to jakaś menda z plerezą. Ja bym to wszystko kazał zmazać. Oczywiście jest parę fajnych programów, ale to, jak się lansowałem w koncercie życzeń, było bardzo siermiężne. Nudziłem.
– Ale rozumiem, że to Ci doskwiera, tylko jak wracasz do tych nagrań?
Zbigniew Wodecki: Bo teraz jestem świetny, więc widzę, jaka to jest różnica. Popelina. Ja się bardzo starałem podobać publiczności i to był błąd. Mnie w szkole muzycznej nauczyli, że mam wyjść i perfekcyjnie zagrać jakiś utwór. Myślałem więc, że wyjdę, pięknie zaśpiewam piosenkę i będzie dobrze. Jednak estrada wymaga jeszcze paru innych rzeczy, których nauczyłem się później. Ludzie potrzebują normalnego kontaktu. Zero szpanu, tylko prawda i naturalność. A jak się pomylisz, to: „Sorry, jeszcze raz”.
Zbigniew Wodecki o wieku
– Podobno bardzo długo żyłeś w przekonaniu, że czterdziestka to jest Twoja krańcowa data.
Zbigniew Wodecki: Tak sobie myślałem, że 40 to już będzie „dziękuję bardzo”.
– To po czterdziestce była euforia?
Zbigniew Wodecki: Euforia.
– I poczucie, że każdy kolejny rok jest darowany?
Zbigniew Wodecki: Tak teraz myślę, że ta praca to jest ucieczka przed zdawaniem sobie sprawy z upływającego czasu. Cały czas mam tyle samo lat, odkąd śpiewam „Chałupy”, „Bacha” i „Izoldę”. Tam 40, a tu już upłynęło 26 kolejnych lat i cały czas jestem „ten” gość. Dopiero jak się spojrzy na materiały archiwalne, widać, jak się to wszystko zmienia. Najgorsze jest to, że jak przestaniesz jeździć, występować, to się rozsypiesz w dwa miesiące. Tak jest.
Polecamy: „Chyba mnie dopuszczą do sceny?” - Zbigniew Wodecki przed koncertem na Open'erze! Ma tremę?
Co jeszcze powiedział o swojej karierze i życiu? Cała rozmowa z muzykiem w najnowszej VIVIE!. Od 11 sierpnia w kioskach.