Reklama

Od śmierci Witolda Gombrowicza minęły już 53 lata, lecz jego pozycja w polskim kanonie literatury nie słabnie. „Ferdydurke”, jego najgłośniejsza powieść kończy w tym roku 85 lat. Niemal jej rówieśnicą jest Rita Gombrowicz, żona pisarza, która była z nim pięć lat, aż do jego śmierci. „Nadal jesteśmy nierozłączni”, mówi wdowa po wielkim pisarzu. Od ponad 50 lat zarządza dorobkiem męża, temu poświęciła swoje życie.

Reklama

Jak żyć, kiedy dzieli kultura, język, wiek, dlaczego nie miała dzieci i nie wyszła po raz drugi za mąż. Rita Gombrowicz specjalnie dla nas w ekskluzywnej rozmowie z Elżbietą Pawełek z 2012 roku.

– Niestrudzenie promuje Pani twórczość Witolda Gombrowicza, zabiega o nowe przekłady jego dzieł, jeżdżąc po świecie. „Ferdydurke” cudownie się odradza dzięki wznowieniu w Wydawnictwie Literackim. Czy on doceniłby to poświęcenie?
Rita Gombrowicz:
Na pewno tak. Był trochę próżny. Ale nie omieszkałby dodać, że jestem szalona. Lubił kpić ze wszystkiego. Zawsze powtarzał, że kobiety uwielbiają poświęcać się dla mężczyzn, oddając im swój czas i energię.

– Kiedy się poznaliście, miała Pani 29 lat i pisała doktorat o Colette na Sorbonie. On zaś był starzejącym się pisarzem, autorem głośnych skandalizujących powieści, takich jak „Trans-Atlantyk” czy „Pornografia”. Miłość od pierwszego wejrzenia?
Rita Gombrowicz:
Raczej przeznaczenie. U Gombrowicza trudno mówić o zakochaniu czy uczuciach. Spotkaliśmy się w opactwie Royaumont pod Paryżem, gdzie przebywał na kuracji po szpitalu, ja zaś pracowałam tam nad rozprawą doktorską. Spacerując po parku, rozmawialiśmy o filozofii, literaturze i sztuce. Opowiadał o tęsknocie za Polską, do której miał drzwi zamknięte od wyjazdu do Ameryki Południowej w 1939 roku. Wydał mi się takim współczesnym Sokratesem. Wspomniałam, że piszę o Colette. Na to on: „Daj spokój! Cóż to za pomysł? Co to za pisarka? Lepiej napisz doktorat o mnie. Zresztą sam ci go napiszę w dwa tygodnie, a potem wyjedziemy…”.

– Zaskoczyła Panią ta propozycja?
Rita Gombrowicz:
Wydała mi się tak oczywista! Gombrowicz miał silną, magnetyzującą osobowość. Zaczarował mnie. Po kilku tygodniach znajomości wyjechałam z nim do Vence nad morze, zostawiając nieukończony doktorat, studia i przyjaciół.

– Dzieliła Was kultura, język, wiek. Można powiedzieć, że było to zauroczenie intelektualne?
Rita Gombrowicz:
To też. Ale Gombrowicz bardzo mi się podobał fizycznie. Pamiętam, że kiedy zobaczyłam go pierwszy raz, był ubrany na biało i biła z niego dystynkcja. Urzekł mnie. Myślę, że też się mu podobałam. Inaczej ten związek nie byłby możliwy. Od początku wydał mi się bliski, jak ktoś, kogo zna się od zawsze. Potrafił fascynująco opowiadać o swoim życiu, ale też ciekaw był moich opinii. Delektowałam się każdą rozmową z nim. Myślę, że dla mnie samej odkrył mnie na nowo.

– Był dumny ze swoich ziemiańskich korzeni i zarazem z nich szydził. Rozumiała Pani coś z tego jako młoda Kanadyjka, wówczas jeszcze Rita Labrosse?
Rita Gombrowicz:
Oczywiście, że tak. Chociaż nie wywodziłam się ze szlachty, byłam z tego samego świata co on. W Quebecu, gdzie się wychowałam, stanowiliśmy mniejszość francuską wśród Anglików. Byliśmy katolikami, jak Polacy. Ilekroć przyjeżdżałam do Polski, czułam się jak w swojej ojczyźnie.

Reklama

Polecamy: „Wychodzę, wracam, widzę go i wzdycham jak nastolatka z rozkoszy”. Susana Osorio i Sławomir Mrożek

Reklama
Reklama
Reklama