Reklama

Genialna artystka czy mitomanka? Samotna z wyboru czy odrzucona przez ludzi? Violetta Villas stała się legendą i osobą, wokół której jeszcze za życia narosło wiele niewiarygodnych historii. W szczerej rozmowie z Krystyną Pytlakowską reporterka i autorka bestsellerowej książki Villas. Nic przecież nie mam do ukrycia oraz najnowszej: Zbrodnie prawie doskonałe. Policyjne Archiwum X, Iza Michalewicz, rozprawia się z plotkami na temat jednej z najjaśniejszy gwiazd PRL!

Reklama

Iza, twoja książka o Violetcie Villas, którą napisałaś razem z Jerzym Danilewiczem, jest nadal aktualna, zwłaszcza teraz, kiedy w książce Justyny Kopińskiej wypowiedział się syn gwiazdy, Krzysztof Gospodarek. Cofnijmy się jednak o tych siedem lat: czy ty się w końcu z Violettą Villas kiedykolwiek spotkałaś?

Nie chciałabym od razu w pierwszym zdaniu zdradzać puenty naszej książki. Odpowiem więc przewrotnie: Violetta miała zwyczaj uwodzenia każdego, z kim rozmawiała, a szczególnie dziennikarzy. Trudno jednak uwodzić dwoje naraz, choć nas na swój sposób też próbowała. Wszyscy dziennikarze, którzy z nią rozmawiali, robili to na klęczkach, wpatrując się w gwiazdę jak w święty obraz. Wtedy bardzo łatwo stracić dystans do opisywanego bohatera, a zamiast biografii robi się hagiografia. Chciałam tego uniknąć zwłaszcza, że była to moja pierwsza książka (Jurka także). W Polsce stosunkowo rzadko powstają biografie, rzetelnie opisujące bohatera, jak choćby teraz Sendlerowa Anny Bikont. Dobrą zasadę ma też Magda Grzebałkowska, pisząc o ludziach, którzy już nie żyją. A my pisaliśmy o osobie żyjącej, a do tego budzącej ogromne emocje. Wprawdzie była już raczej upadłą gwiazdą, ale niekwestionowanym, wielkim talentem, który został we wciąż żywej pamięci wielu ludzi.

Umarła niedługo po publikacji waszej książki.

Miesiąc po premierze. Myślałam, że dostanę zawału. Oboje byliśmy tą śmiercią wstrząśnięci, bo nie wiem, dlaczego, ale wydawała się wieczna. A zmarła w totalnym zaniedbaniu i zapomnieniu. Pamiętam, jak w Kielcach zorganizowano dla niej jubileusz pięćdziesięciolecia pracy scenicznej. Wyszła na estradę bez połowy zębów. Było to widać nawet z balkonu, gdzie siedzieliśmy. Kompletnie nie powinna już wtedy występować.

Próbowałaś się z nią spotkać?

Wiele razy. I wiele razy dzwoniła do mnie, czasami mówiąc na przykład: „Pani Izo, błagam niech pani przyjedzie, bo ta czarna małpa znowu chodzi po moim ogrodzie”. W ten niewybredny sposób nazywała dziennikarkę TVN-u, która dość regularnie najeżdżała ją z kamerą, usiłując złapać jakiś materiał. Violetta zwyczajnie się jej bała. Myślę też, że wstydziła się miejsca i warunków, w jakich żyła. I tego, że ktoś chce to pokazać w telewizji. Tę jej biedę i upokorzenie. Od jakiegoś czasu miała mój numer telefonu, bo my z Jurkiem na przemian do niej dzwoniliśmy, więc ten telefon jej się utrwalił i potem już do nas na zmianę telefonowała.

Zazwyczaj prosząc o pomoc finansową? Ja wysyłałam jej co jakiś czas pieniądze na karmę dla psów.

Nigdy bezpośrednio nie prosiła mnie o pieniądze. Raczej jej opiekunka, Elżbieta Budzyńska, usiłowała ubić jakiś interes na tym, że chcemy napisać o Villas książkę. Ale ja, podobnie jak pewnie niejeden szanujący się reporter, mam zasadę, że nie wchodzę w płacenie za opowieść. Violetta opowiadała przez telefon straszne historie i ja rzeczywiście się okropnie przejęłam. Wsiedliśmy więc z Jerzym w samochód i pojechaliśmy do niej tych pięćset kilometrów. Bo Violettę trzeba ratować. A na miejscu okazało się, że ona po trzech minutach zapomniała o tym telefonie, a jej opiekunka nie wpuściła nas za próg.

Czytałam twoją książkę i wiem, że poznałaś szczegółowo jej życie, a teraz jej syn dementuje różne twoje informacje. O co chodzi właściwie?

O to, że on powiela w dużej mierze mity, które powtarzała latami jego matka. Najbardziej nie potrafię zrozumieć autorki książki, Justyny Kopińskiej. Bo zachowała się jak podstawka pod dyktafon: nie reagowała pytaniem na żadne „rewelacje” pana Krzysztofa, zupełnie, jakby nie czytała wcześniej naszej książki. Nie kontrowała tych wypowiedzi. Syn Violetty mówił więc, co chciał. Akurat ma o swojej matce wiedzę szczątkową, dlatego dla mnie w wielu kwestiach nie jest wiarygodny. Pisaliśmy naszą książkę z Jurkiem prawie trzy lata, zaglądając pod wszystkie kamienie, jakie napotykaliśmy na drodze do tej niełatwej wiedzy o artystce. I obalając mity, które Violetta wokół siebie roztaczała, niczym pawi ogon. Dzisiaj bardzo łatwo wszystko zweryfikować. Jest Internet, są media społecznościowe. Wtedy, w czasach PRL-u, można było tworzyć własną legendę bez ograniczeń. I Violetta robiła to doskonale. Umiała wykreować wokół siebie aurę tajemniczości, niedostępności. Tak, jak ponoć robią to prawdziwe gwiazdy.

Opowiadała, że nie współpracowała z SB, ale podpis złożony w aktach jest prawdziwy

Jakie mity zburzyłaś?

Tak dużo, że nie wiem od którego zacząć. Najważniejszy to ten o współpracy Violetty z SB. Opowiadała, że nie współpracowała, ale zapoznaliśmy się przecież z dokumentami IPN-u i wiem, że podpis złożony w tamtejszych aktach jest prawdziwy. Tymczasem syn mówi dziennikarce, że nie ma tej pewności, a ona nie reaguje. Wiem również, w jaki sposób to się odbyło. Violetta przyszła do konsulatu w Chicago z prośbą o pomoc w załatwieniu różnych formalności paszportowych. I tam poznała agenta o pseudonimie Radek, który wtedy występował pod innym nazwiskiem i funkcjonował jako pracownik konsulatu. W rzeczywistości był ukrytym agentem. Zaprosił ją na kolację i powiedział, że gdyby chciała mieć paszport wielokrotnego przekroczenia granicy, to on wyśle do niej w Warszawie swojego kolegę.

Ten kolega rzeczywiście zjawił się u Villas z wizytówką i od razu ją zwerbował, obiecując, że nie tylko dostanie paszport, ale też opiekę służby bezpieczeństwa. Przyjęła wówczas wdzięczny pseudonim „Gabriella”. Opisaliśmy to od początku do końca i wszystko jest udokumentowane. Nie opieraliśmy się tylko na własnych wnioskach, ale zadaliśmy mnóstwo pytań ludziom kompetentnym, znającym się na ipeenowskich dokumentach. Ona zresztą współpracowała ze służbami w specyficzny sposób, aż w końcu okazała się kompletnie nieprzydatna, więc z niej zrezygnowali. Uznali, że żyje we własnym świecie i prawdę mówiąc, zupełnie nie rozumie tego, co się wokół niej dzieje. Do tego stopnia, że pożaliła się milicji w Piasecznie, że nachodzi ją oficer SB, więc ona nie wie, jak się powinna zachować. Milicjant natychmiast napisał notatkę do służb, że Villas ich zakablowała. Po prostu cyrk na kółkach.

Była po prostu lekomanką. A te leki miały działanie narkotyczne. Violetta nie umiała się już bez nich obejść.

Nieprawdą jest, że to SB było winne chorobie Violetty Villas, jak sugeruje jej syn. Ona była uzależniona od leków psychotropowych i poprawiaczy nastroju. I z tym uzależnieniem wróciła z USA. Przecież Krzysztof Gospodarek mówił ci o tym kilka lat temu w wywiadzie, nazywając te substancje „używkami”! Była po prostu lekomanką. A te leki miały działanie narkotyczne. Violetta nie umiała się już bez nich obejść. Wysyłała więc na przykład swoją bratową do aptek, żeby jej skombinowała tabletki, które zresztą były na receptę. Wszystko to opisujemy. Miała też różnego rodzaju zwidy, opowiadała nieprawdziwe historie. Na przykład zameldowała na milicji, że ją porwano, a okazało się, że zamówioną taksówką poleciła wywieźć się do lasu, gdzie poszarpała na sobie ubranie udając, że to dzieło porywaczy. Była po prostu mitomanką.

Opowiadała też, że wygrała na amerykańskiej loterii osiemnaście milionów dolarów.

O tym też napisaliśmy. Całe jej życie było fascynujące, i te maski, które nakładała, zupełnie nie były potrzebne. Ale urodziła się Czesią Gospodarek, która nie uniosła sławy Violetty Villas. Jej największym wrogiem była ona sama. I o tym właśnie jest nasza książka. Nigdy w życiu na przykład nie śpiewała z Barbrą Streisand ani z Frankiem Sinatrą. Oni po prostu występowali w tym samym kasynie, ale w innym czasie.

Próbowałaś nawiązać kontakt z jej synem?

Tak. Kilkakrotnie też rozmawiałam telefonicznie z jego żoną, Małgorzatą. Nie mogłam przecież w książce o Villas pominąć jej syna. Pamiętasz awanturę podczas spotkania autorskiego we „Wrzeniu świata”? Prowadził je Mariusz Szczygieł. Synowa Violetty co chwilę mu przerywała, wstawała i opowiadała jakieś historie, aż w końcu czytelnicy poprosili, żeby przestała, bo to nie jej wieczór. I żeby dała się wypowiedzieć autorom. W końcu, podobnie jak jej mąż, dostała szansę na powiedzenie wszystkiego, co chce w książce, lecz z niej nie skorzystała.

Nigdy o tym publicznie nie mówiłam, ale Mariusz zapytał wtedy Gospodarków, dlaczego są tacy wściekli. Bo powstała ta książka? Na chwilę zapadła cisza, po czym Mariusz orzekł, że pewnie są zazdrośni, bo my napisaliśmy o Violetcie jako pierwsi. Wtedy pani Małgosia Gospodarek przyznała, że dokładnie tak jest. Myślę, że teraz, w tle tego, że powstaje film o Villas, oboje wykorzystali naiwność dziennikarki, która nie posprawdzała różnych faktów, zdając się tylko na ich relację.

Ale dzięki temu temat Violetty powrócił.

I tak by powrócił, bo chcemy wydać tę książkę ponownie, więc jej państwo wypatrujcie w księgarniach. Violetta jest postacią niezwykłą, tak barwną i wymykającą się schematom, że drugiej takiej nie było i chyba już nie będzie na polskiej scenie muzycznej. Cały czas wzbudza wielką ciekawość, mimo, że upłynęło już kilka lat od jej śmierci. W naszej książce wypowiada się mnóstwo ludzi, którzy ją bardzo dobrze znali. Między innymi jej wielka miłość, muzykolog i krytyk muzyczny Janusz Ekiert, który zmarł w 2016 roku. Ich uczucie było kompletnie szalone, o czym nam w końcu opowiedział.

Odkryliśmy też tajemnice jej dzieciństwa. Już jako dziecko była inna, wyróżniała się w sposób szczególny. Zmuszona przez rodziców do wczesnego zamążpójścia urodziła dziecko, na które nie była gotowa. Ta macierzyńska niedojrzałość prześladowała ją potem przez całe życie. I jej syna również. W wielu momentach nie dopuszczała go zbyt blisko siebie, nie miał więc pojęcia, co naprawdę dzieje się w jej życiu. Ich relacja była naprawdę trudna.

Inna sprawa, że kiedy byliśmy kolejny raz z Jurkiem w Lewinie Kłodzkim i jej opiekunka Elżbieta Budzyńska wpuściła nas w końcu do domu, usłyszałam lekko zachrypnięty głos Violetty: „Elka, Elka, daj papierosa!”. Byłam w szoku. Mało kto wiedział przecież, że Violetta nie dość, że nadużywała alkoholu, to jeszcze paliła. Dom faktycznie był tak zaniedbany, tak brudny, że trudno go było nazwać domem.

Dobrze więc, że wasza książka ukaże się ponownie. Myślisz, że ją czytała?

Myślę, że na pewno była o niej poinformowana. Oficjalnie wydała oświadczenie, że napisaliśmy wiele półprawd i nieprawd. Zrobił to oczywiście jej adwokat. To puenta naszej książki, więc wciąż nie będę zdradzać. Violetta w tamtym okresie swojego życia nie była już człowiekiem, z którym można przeprowadzić normalną rozmowę. A tym bardziej nie była zdolna do wydania takiego oświadczenia.

I znowu włożysz kij w mrowisko? Tak jak teraz, gdy zajęłaś się sprawami z Archiwum X?

To już zupełnie inna książka, choć one obie mają wspólny mianownik: w każdej odkrywam jakieś tajemnice. Na przykład jeśli chodzi o zabójstwo Piotra i Alicji Jaroszewiczów udało mi się porozmawiać z policjantem, który nie występuje w aktach sprawy, ponieważ nikt go nie przesłuchiwał. A przecież był na miejscu zbrodni, tyle tylko, że jego przypuszczenia kompletnie nie pasowały do wersji i motywu założonego przez śledczych. Oni uważali, że był to mord na tle rabunkowym, a ten policjant twierdził zupełnie coś innego. Po tym, jak zaczęłam zajmować się ta sprawą, znienacka wypłynęły dowody, których Archiwum X szukało przez siedem lat.

Jesteś nie tylko dziennikarką śledczą, ale masz talent świetnego detektywa.

Jestem dziennikarką dociekliwą, nie śledczą. Po prostu dokładnie przyglądam się światu. Kolekcjonuję fragmenty rzeczywistości, z których składam obrazy. Na przykład uważnie czytam akta i wiążę ze sobą z pozoru nie pasujące do siebie wątki. A potem wyciągam wnioski.

Po prostu myślisz.

Tak, i moje myślenie przekuwam na opowiadanie ciekawych historii.

Co to był za napad i morderstwo rabunkowe, skoro podobno nic nie zginęło?

Akta Jaroszewiczów, w sumie 27 tomów, jak i świadkowie tamtych wydarzeń opowiedzieli mi, że w domu w Aninie były rozlane perfumy, porozrzucane różne przyprawy, tak, jak to robią zawodowi złodzieje, żeby wyprowadzić w pole psy tropiące. A ja miałam wrażenie, że to rodzaj teatru, żeby zmylić policjantów tak, by uwierzyli, że chodziło tylko o kradzież. Ale nikt nie ruszył biżuterii (poza zegarkiem Alicji), cennych obrazów, ani kolekcji starych banknotów Piotra Jaroszewicza, kolekcjonowanych latami i wartych fortunę. Jaroszewicz natomiast był potwornie maltretowany i umarł w męczarniach, tak, jakby próbowano wydrzeć z niego jakieś informacje. Widziałam zdjęcia z miejsca zbrodni. Cały czas są w mojej głowie. Nie mogę się ich pozbyć.

Myślisz, że tak jak uważa Andrzej Jaroszewicz, jego macocha Alicja Solska była tajnym współpracownikiem SB i stała za tym wszystkim?

Nie wiem, nie chcę tutaj robić za proroka, ale wszystko jest możliwe.

Podejrzewasz zabójstwo na tle politycznym?

Myślę, że mogło to być zabójstwo zlecone. Ale nie wiem, czy kiedykolwiek się dowiemy, o co naprawdę chodziło. Jeżeli są to informacje wagi państwowej, to nigdy nie ujrzą światła dziennego.

Jednak wierzę w ciebie, że dojdziesz prawdy.

Liczę na pomoc czytelników, potencjalnych świadków wszystkich opisywanych przeze mnie historii. Mogą mnie znaleźć przez moją stronę www, albo na fejsbukowej: Iza Michalewicz Archiwum X. Mam tu wspaniały kontakt z czytelnikami, których spotykam zarówno wirtualnie, jak i podczas wieczorów autorskich. Może się zdarzyć, że nagle znajdzie się bardzo ważny świadek. To jak układanie zagubionych wcześniej puzzli. Chciałabym pomóc tym skrzywdzonym rodzinom, które wciąż czekają na odpowiedź, dlaczego zginęli ich najbliżsi. Czekają na sprawiedliwość. Dlatego między innymi napisałam tę książkę.

Rozmawiała Krystyna Pytlakowska

Iza Michalewicz, reporterka, finalistka międzynarodowej Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego za Reportaż Literacki (2015) za reporterską książkę Życie to za mało. Notatki o stracie i poszukiwaniu nadziei (wyd. Zwierciadło).

Laureatka nagrody Grand Press 2011 za reportaż Jolanta i ogień, wstrząsającą opowieść o Jolancie Brzeskiej, której śmierć stała się tragicznym symbolem ofiar eksmisji, prowadzonych przez nowych, bezwzględnych zarządców kamienic.

Michalewicz była nominowana do tej nagrody jeszcze trzykrotnie: w 2012, 2013 i 2017 roku. Studio Reportażu i Dokumentu Polskiego Radia nominowało ją dwukrotnie do nagrody Melchiorów w kategorii „Inspiracja Roku”. W 2014 otrzymała wyróżnienie Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich za reportaż Zakochaj się w Warszawie.

Współautorka biografii Villas. Nic przecież nie mam do ukrycia. Autorka zbioru reportaży Życie to za mało i książki Rozpoznani o bezimiennych do niedawna uczestnikach Powstania Warszawskiego, rozpoznanych na kadrach powstańczej kroniki filmowej.

Reklama

Jej najnowsza książka Zbrodnie prawie doskonałe. Policyjne Archiwum X ukazała się 28 lutego 2018 roku nakładem Wydawnictwa Znak.

Reklama
Reklama
Reklama