Reklama

Ikona lat 80. i 90. Niezwykła, wrażliwa artystka, której przeboje nucą kolejne pokolenie. Urszula Kasprzak – bo o niej mowa – powróciła z nową płytą i wydała biografię. Jakie tajemnice w niej zdradziła? O pasji, życiowych zakrętach, chwilach smutku i zwątpienia, ale też radości opowiedziała dla vivy.pl w rozmowie z Krystyną Pytlakowską.

Reklama

Krystyna Pytlakowska: Powróciłaś z pandemii płytą „Teraz ja”. Śpiewasz, że teraz poznamy o Tobie całą prawdę. Czy książka, która się niedawno ukazała, to dalszy ciąg tej prawdy?

Nie było to moim zamiarem, poza tym nie ja jestem autorem tekstu do piosenki „Teraz Ja”, ale Tomek Ficoń. Faktem jest, że minęło czterdzieści lat mojej pracy artystycznej. I chociaż do tej pory jubileusze nie robiły na mnie wrażenia to uznałam, że czterdziestka to taka okrągła rocznica, którą można się pochwalić. Wcześniej kilkakrotnie proponowano mi napisanie mojej biografii, ale chyba brakowało mi na to czasu, a może nie byłam wystarczająco do tego przekonana. Teraz jednak Ewie Baryłkiewicz się to udało, być może sprawił to jej urok osobisty i odpowiednie podejście do historii mojego życia? W każdym razie Ewa była tak dobrze przygotowana i przy okazji podekscytowana moim życiem i moimi przygodami, że zaczęłam zbierać zdjęcia do biografii, żeby z ich pomocą przypomnieć sobie jak najwięcej.

To był czas pandemii, więc osobiście poznałam Ewę dopiero przy końcu naszej współpracy. Spędziłyśmy na rozmowach telefonicznych wiele godzin. Od razu wyczułam, że jest bardzo dobrze zorientowana w faktach ogólnie wszystkim dostępnych, ale też przy okazji otwarta na nowe moje historie, o których nie wiedziała. Jej ciekawość i pozytywne nastawienie bardzo mi pomogło odświeżyć swoją pamięć i przy okazji otworzyć też swoje serce. Często czułam, że poruszamy się bardzo blisko cienkiej granicy. Dla biografa tą granicą jest na tyle szczere i wierne opisywanie przeżyć i uczuć, żeby jednak przy okazji nie być posądzonym o wścibstwo. To się Ewie udało i za to ją podziwiam i jestem wdzięczna. Nie zmieniłam jednak zdania, że najbardziej lubię czytać pośmiertne biografie pisane już bez udziału samych zainteresowanych.

Nie miałaś w życiu łatwo.

Nie miałam, ale odnoszę wrażenie, że jakieś szczęście przez cały czas mnie „prześladuje” i wszystko dzieje się tak, jakby to ktoś za mnie zaplanował. I może tak jak w jodze trzeba brać życie takim, jakim jest i trzeba godzić się na nie, bo nie mamy wyjścia. Możemy się buntować, ale to niewiele zmieni, jedynie ten bunt nas zmęczy. Ale można każdą zmianę wykorzystać w dobrym celu.

Ty chyba nigdy nie byłaś specjalnie zbuntowana.

Nie, chociaż miałam przez jakiś czas przezwisko „Rebelia”. Mówiono, że zawsze się podłączę pod jakiś sztandar w słusznej sprawie. Jest akcja, w którą wierzę, to idziemy i walczymy. Taka właśnie jestem.

Czytaj także: Urszula szczerze o depresji poporodowej: „Leciały mi łzy…”. Uratowała ją sąsiadka

Tomek Pisinski / Studio69 / Forum

Takie masz geny po prostu. W książce wracasz do dzieciństwa. A Twoja rodzina była niezwykła.

Tak, chociaż rodzice wydawali mi się zwyczajni i normalni. Lubiłam ich, byli fajnymi ludźmi. Żałuję, że mama urodziła mnie tak późno i nie mogę się z nią zestarzeć. Kiedy się urodziłam, miała 36 lat. A ja skończyłam 42, gdy urodziłam Szymona. Wielu rzeczy z mojej przeszłości po prostu nie wie i dobrze było o tym napisać. W gruncie rzeczy moje zwierzenia w książce zaadresowałam dla tych, którzy są ciekawi moich przeżyć, ale głównie dla mojej najbliższej rodziny i oczywiście dla moich sióstr, z którymi spędzałam prawie każde wakacje nad małym jeziorem w Firleju pod Lublinem.

To było miejsce ulubione Twoich dziadków i rodziców. Takie z artystyczną duszą.

Bo oni wszyscy mieli artystyczne dusze. Jeden dziadek - pasjonat kina. Drugi - stolarz artystyczny. Mam i tata pracowali w państwowej firmie „Gracja”. Mama zajmowała się projektowaniem mody użytkowej, a ojciec pracował w dyrekcji. Przy okazji udzielał się też jako opiekun zespołu pieśni i tańca działającego w „Gracji”.

Duży wpływ miał ojciec na Ciebie?

Zawsze myślałam, że jestem córeczką tatusia, ale z czasem okazało się, że mam bardzo dużo cech mojej mamy. Jej budowę fizyczną, wrażliwe oskrzela i nieufność wobec ludzi. Jak kogoś poznaję, mam do niego dystans i dopiero po jakimś czasie albo się do tej osoby przekonuję, albo nie.

Ale to, że jesteś tym, kim jesteś, zależało od ojca? To on zachęcał Cię do lekcji gry i występów w młodzieżowym domu kultury.

Zabierał mnie na występy zespołu, którego był menadżerem. Przychodziłam nawet na próby i dobrze znałam tych ludzi. Na pewno mnie to zainspirowało do mojej dalszej drogi. Ale to mama odprowadzała mnie na lekcje muzyki, to ona poświęcała swój czas mnie i mojej siostrze. Na pewno było to dla niej trudne, bo też pracowała, a odprowadzać dwie córeczki trzy razy w tygodniu o różnych godzinach tam, gdzie uczyłyśmy się muzyki, nie było łatwe. Moja siostra jest pewna, że nie mogłaby robić tego, co ja. Ona jest świetnym mówcą, a ja wolę słuchać. Wolę to, co mam w duszy, wyśpiewać, niż o tym opowiadać. Siostra walczy o prawa nauczycieli, rozmawia z ich dyrektorami, stawia ich do pionu, zupełnie jak nasz tata. A ja, choć studiowałam przez dwa lata wychowanie muzycznie, za potem kulturoznawstwo, musiałam studia przerwać, bo kariera była dla mnie ważniejsza.

Ale to chyba dobrze.

Wtedy jeszcze nie kojarzyłam, że śpiewanie to robienie kariery. Dla mnie Maryla Rodowicz, Zdzisława Sośnicka czy Urszula Sipińska były niedosiężnymi gwiazdami, które widuje się na okładkach kolorowych czasopism. Ja nawet nie marzyłam o tym, żeby stanąć obok nich w szeregu, po prostu chciałam śpiewać i to wszystko.

Czytaj także: Mieli być nierozłączni... Historia miłości Urszuli i jej pierwszego męża Stanisława Zybowskiego

Studio69 / Studio69 / Forum

Urszula Kasprzak i Stanisław Zybowski

I pierwszy raz w Opolu, wzbudzając ogólny zachwyt, wystąpiłaś właśnie w kostiumie uszytym przez mamę. Pamiętam tę jasność, jaka od ciebie biła.

Do Opola mama uszyła mi specjalną kreację i wyszłam w niej na scenę... cała na biało.

Trudne było przypominanie sobie siebie z czasów pierwszej młodości?

Najtrudniejsze przy pisaniu książki chyba były wspomnienia o moim pierwszym mężu Staszku Zybowskim - muzyku i naszej miłości. Myślałam, że przyjdzie mi to lżej. Cały czas sobie powtarzam, że on jest gdzieś tam, cały czas go czuję. To szczęście, że pojawił się w moim życiu, że po prostu był. Ale najbardziej wzruszyły mnie wspomnienia o fanach, którzy też bardzo Staszka kochali, a potem zostali bez niego jak półsieroty. Był dla nich wzorem i tak pięknie mówił o uczuciach. Zwłaszcza dziewczyny widziały w nim wzór faceta, który nie wstydzi się mówić i okazywać swoich uczuć. Chłopakom też imponował - jako gitarzysta, nauczyciel, guru. Pamięć o Stachu jest obecna w ich i moim życiu.

To nie jest bolesne dla Tomka Kujawskiego, Twojego menadżera i drugiego męża?

Tomek jest na tyle mądry, że to rozumie i kocha mnie razem z moją przeszłością – bardzo piękną, choć niełatwą. Był przecież świadkiem mojej rozpaczy. Wspierał mnie. Wspiera cały czas. Wie też, że po prostu mam coraz większe serce, w którym mieszczą się wspomnienia, dawna miłość i miłość aktualna.

Ula, a kiedy jest się gotowym na następny związek?

Nie ma na to recepty, każdy czuje inaczej. A ja wyczuwam dobroć, wyczuwam na odległość miłość. Dobrego człowieka na pewno absolutnie wyczuję. A Tomka znam od dawna. Widział moje cierpienie po śmierci Staszka. Nie chcę jednak już do tego wracać. Opowiadanie o tajnikach swojej duszy jest bardzo trudne.

To ważne jednak, że zaakceptowałaś nowe życie. Istnieje więc szansa dla tych, którzy tracą kogoś i wydaje im się, że ich świat się rozpadł w gruzy.

To kwestia tego, czy masz ochotę żyć dalej, czy otworzysz się na nowe związki.

Tomek jest od Ciebie sporo młodszy, co nie przeszkodziło Ci utworzyć z nim rodziny.

Tak się też zdarza. Wszystko zależy od nas. Od serca i od głowy. No i czy człowiek jest na taki związek gotowy. Każdy ma do tego inne podejście.

Olga Majrowska

Urszula i Tomasz Kujawski, sesja dla „VIVY!”, luty 2017

Twoje ciało się nie starzeje.

Bo ja ćwiczę, staram się dużo ruszać. Ale niestety, metryki się nie przeskoczy.

Metryka u Ciebie naprawdę nie ma znaczenia.

Na pewno nie ma.

To ile masz teraz lat duchowych?

Czterdzieści. Tak mi się podoba ten wiek, że chciałabym w nim już zostać na stałe. Bo wtedy ma się życie nasycone wszystkim. Już dużo wiesz, ale ciągle masz w sobie młodzieńczość, można wszystko jeszcze wtedy zacząć od nowa, ma się na to siłę.

Oboje z Tomkiem jesteśmy szczęśliwi ze sobą. A miłość nie zna takich barier jak wiek.

Mówisz o sobie, że byłaś i jesteś dziewczyną z sąsiedztwa.

Tak. Lubię być tak postrzegana, jestem normalną kobietą, która wykonuje swój zawód na scenie. Zawsze satysfakcję dawała mi nauka muzyki i bycie z ludźmi, którzy podobnie myślą i czują, i odbierają dźwięki, bawiąc się muzyką. Mnie po prostu kręciło bycie blisko muzyki.

A nie popularność?

Nie bardzo. To nie było moim celem. Chociaż teraz wiem, że łączy się z występami i jest przyjemna, gdy widzę przed sceną uśmiechnięte twarze i ludzi bawiących się tak jak ja, po prostu szczęśliwych, że im to szczęście daję. To dla mnie wielka radość, a nie bycie na ściankach czy spacerowanie po czerwonych dywanach.

Do której piosenki lubisz wracać?

Do wielu. Na koncertach zazwyczaj gramy cały przekrój moich piosenek, począwszy od lat 80. aż po obecne przeboje.

A pamiętasz aplauzy publiczności? Owacje na stojąco podczas różnych festiwali?

Pamiętam wszystkie zachwyty i są to piękne wspomnienia. Wszystkie takie chwile zachowałam w sobie i jestem za nie wdzięczna.

Bywało też, że przegrywałaś?

Nie przypominam sobie takich momentów. Co to znaczy przegrana?

Na przykład gdy Rachoń odesłał Cię do domu, bo byłaś za młoda na występy w zespole.

Ale ja tego nie odebrałam jako przegraną, tylko przyznałam mu rację, bo faktycznie trzeba było poczekać.

Ale potem przywykłaś do nagród.

Nie należę do artystów rozpieszczanych nagrodami. Nawet mi na nich specjalnie nie zależy. Pamiętam jeden taki moment, kiedy chciałam, aby branża muzyczna doceniła spektakularny sukces płyty „Biała Droga” i nagrodziła Staszka Fryderykiem. Tak się nie stało, nie mam żalu, choć wtedy byłam rozczarowana. Ale to też nie była przegrana. Bywają różne nagrody, na przykład: w Karlshamn dostałam drugą nagrodę na festiwalu krajów nadbałtyckich i otrzymałam… wędkę.

Dostałaś też Bursztynowego Słowika w 2001 roku w Sopocie.

Mam już dwa Bursztynowe Słowiki. Ale tamten rzeczywiście był wyjątkowy. Pamiętam nasz wspólny, Straszka i mój, wywiad przeprowadzony potem przez Tomka Kammela jeszcze zanim zeszliśmy ze sceny. Byliśmy tacy podnieceni i szczęśliwi. Mam w swoim dorobku wiele płyt złotych i multiplatynowych. To mi absolutnie wystarcza.

Wystarcza Ci po prostu świadomość, że to, co robisz, jest dobre?

Tak, jeśli mam takie wewnętrzne przekonanie.

Gdy patrzysz na starszego syna Piotra, przypomina Ci on swojego ojca - Staszka?

Tak. Jego sposób żartowania, mówienia, wesołe podejście do życia, uśmiech. Dużo w nim przypomina Staszka. Miał 14 lat, kiedy go stracił. Mieliśmy mocne wsparcie mojej rodziny, która nam bardzo pomagała. Poza tym młodzi ludzie są w pewnym wieku skupieni na sobie, przeżywają pierwsze miłości, poznają świat, szukają autorytetów poza domem.

Dla matki to nie jest łatwe.

Ale ja to rozumiem, daję im dużo swobody. Drugi syn, Szymon, z drugiego małżeństwa ma teraz 19 lat i właśnie idzie nad rzekę, gdzie zrobi z kolegami grilla. Mówię mu: „Zaproś ich do domu”, a on odpowiada, że nie, że wolą posiedzieć nad wodą.

Śpiewa?

Nie. Piotr też nie, ale ma znakomity słuch i pamięć muzyczną.

Występował razem z Tobą i Staszkiem na scenie.

Nigdy nie grał z nami koncertów jako muzyk zespołowy, ale tak, zdarzało się, że przy okazji zlotu fanów zagrał z nami kilka utworów. Uczył się gry na perkusji i trochę na gitarze. Potem jednak wybrał dlasiebie inną rolę i przygotowuje sceny technicznie dla zespołów. Kiedy wróciliśmy ze Staszkiem i Piotrem ze Stanów, moja mama mówiła: „Grajcie i zabierajcie go na te koncerty, żeby on widział cię na scenie, żeby cię pamiętał na scenie”. Zabierałam go więc na koncert, i potem jeszcze następne dziecko - Szymona. Niesamowite, ile w moim życiu się działo i dzieje. Zupełnie jakbym miała dwa życia.

Jest jeszcze Maniusia.

Nie mówi do mnie babciu, tylko „Uja”. „To Uja dzwoni”, woła. Uważam, że moje życie jest w bardzo dobrym momencie. Mogę się nim napawać – główka pracuje, fizycznie też jestem w dobrej kondycji, chłonę muzykę całą sobą, czuję, że wszystko mogę.

I wracasz z płytą, bo Twoje pierwsze życie połączyło się z tym drugim.

Wszystko się przeplata i jest ze sobą powiązane. I naprawdę ciągle się coś dzieje. Tu urodziny syna, tu Maniusia, tu koncert. Czuję tylko, że mam za mało czasu na wspólne tworzenie z moim gitarzystą Piotrem Mędrzakiem. Ale poprawię się. A może będzie tak, że kiedyś Maniusia zaśpiewa moje piosenki, te o szczęściu, życiu i radości.

Rozmawiała: KRYSTYNA PYTLAKOWSKA

Reklama

Czytaj także: Tylko ten mężczyzna odważył się zaproponować to Urszuli! Piosenkarka o związku z Tomaszem Kujawskim

Materiały prasowe/wydawnictwo WAB
Olga Majrowska
Reklama
Reklama
Reklama