„Był urodzony dla sztuki, był artystą”. Jaki prywatnie był Bogusław Kaczyński?
„W najsmutniejszym okresie przekonał się, że jest kochany przez ludzi i nie jest sam”, mówi Anna Lisiecka
Niezwykły artysta, popularyzator muzyki klasycznej, krytyk, niekwestionowany autorytet. Bogusław Kaczyński jest ikoną sztuki. Zapracował na swoją pozycję. Żył sztuką i chłonął ją całym sobą. Nikt przed nim ani po nim nie powtórzył takiego sukcesu, popularyzując muzykę poważną. Bogusław Kaczyński, ubiegając się o dyrekcję Teatru Wielkiego w Warszawie, wszczął ogólnopolską debatę na temat kierowania jedną z najważniejszych w Polsce placówek kultury. Był dyrektorem Teatru Muzycznego Roma. Wcześniej, przez dziesięć lat: od 1981 do 1990, dyrektorem festiwali w Łańcucie, przez 28 lat organizował Europejski Festiwal im. Jana Kiepury, był prorektorem Akademii Muzycznej w Warszawie. Jego życie to nie tylko koncerty, programy, wywiady, spotkania ze sławami. Nie brakowało w nim też poważnych ciosów. „Całe swoje życie podporządkowałem wyłącznie pracy. Pracowałem bez umiaru, dzień i noc. Kalendarz miałem wypełniony na kilka lat do przodu. Wyreżyserowałem swoje życie co do najdrobniejszego szczegółu. Myślałem, że do osiemdziesiątki będę prowadził normalne życie zawodowe, aktywne, będę występował na estradzie i przed kamerą. Potem zwolnię, zajmę się pisaniem książek. A tu nagle takie uderzenie...”, mówił w jednym z wywiadów w VIVIE!. Choroba przyszła nagle. Był na nią obrażony, bo przecież jego kalendarz był czerwony od terminów. Po latach powie, że sam na nią zapracował. Ale to też dzięki chorobie dowiedział się, jak bardzo kocha go publiczność. Niestety, odszedł przedwcześnie 21 stycznia 2016 roku.
Niedawno na rynku wydawniczym ukazała się książka o wyjątkowym życiu artysty pt. „Będę sławny, będę bogaty. Opowieść o Bogusławie Kaczyńskim”. Jej autorką jest Anna Lisiecka – dziennikarka, a prywatnie przyjaciółka niezwykłego człowieka.
Będę sławny, będę bogaty. Opowieść o Bogusławie Kaczyńskim
Pan Bogusław wiele razy opowiadał o największym sukcesie w życiu. Udało mu się zrealizować dziecięce marzenia. Chciał być artystą, chciał być sławny, a dzięki muzyce udało mu się to spełnić. Dokonał też wspaniałej rzeczy – popularyzował muzykę poważną, wprowadził operę pod strzechy.
Niektórzy żartowali, że Bogusław robi programy dla kucharek. On chciał pokazać, jak wiele może zdziałać sztuka, pragnął oczarować nią rzesze ludzi i trafiał do wszystkich – gospodyń domowych, wymagających profesorów a także dzieci. Miał zająć się popularyzacją muzyki i wypełniał swoją rolę w stu procentach. Dzięki niemu publiczność przestała obawiać się opery. Niektórzy dowiedzieli się, że obok Janów Straussów (ojca i syna) był także Ryszard. Usłyszeli tematy wagnerowskie. Opera i operetka stały się bliższe ludziom, podobnie jak sam Bogusław, który przyciągał tłumy. Wdzięk i żarliwość to były cechy, z którymi przyszedł na świat, jednak te wrodzone dary byłyby niewystarczające. On był doskonale wykształcony muzycznie. Po maturze ukończył pięcioletnią średnią szkołę muzyczną a potem przez kolejne pięć lat studiował na Wydziale Teorii, Kompozycji i Dyrygentury Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej – poprzedniczki Uniwersytetu Muzycznego.
Programy Bogusława Kaczyńskiego sprawiły, że artyści operowi stali się rozpoznawalni na ulicach.
Hanna Rumowska-Machnikowska, wybitna sopranistka dramatyczna, podkreślała, że ona i jej koledzy z radością występowali w programach Bogusława, gdyż po pierwsze były do świetne filmy muzyczne, zostawała dokumentacja ich talentu i umiejętności, wreszcie dzięki tym programom, pokazywanym o dobrej porze w Telewizji Polskiej, naprawdę schodzili pod strzechy. Z sentymentem wspominała Operowe qui pro quo. Sama W Teatrze Wielkim śpiewała wielkie partie, łącznie z Elektrą, w której także dublowała Birgit Nilsson w Operze Paryskiej, ale bywało, że widownia stołecznej opery nie zawsze była wypełniona po brzegi. Swoje robiła zła edukacja muzyczna – swoista wojenna i powojenna zapaść. Brak gorliwej publiczności zastępowano wycieczkami z zakładów pracy. Ludzie zmęczeni zwiedzaniem często przedkładali bufet nad widownię.
Bogusław pokazał ludziom, że opera jest fascynująca i jest też dla nich. Czynił to różnymi metodami. Często opowiadał libretta, co mu zarzucano, ale opera to nie koncert. Żeby rozumieć kunszt kompozytora i śpiewaka, trzeba też znać lustro literackie spektaklu. Część środowiska dziennikarskiego zjadliwie sugerowała, że on „wiesza się” na wiekowych gwiazdach - Adzie Sari i Wandzie Wermińskiej. Tak naprawdę, to on wyciągnął te damy o odległych metrykach z pawlacza. W czasach kiedy zaczynał robić Operowe qui pro quo niektóre nazwiska znajdowały się w dalekiej odstawce. To były sanacyjne artystki. O ich nieprawdopodobnych przedwojennych sukcesach nie opowiadało się wtedy. Były też na tyle wiekowe, że nie występowały już na scenach, za to nauczały. Szum, który Bogusław zaczął robić wokół nich, dał im drugie życie. Trzeba też podkreślić, że przypominając wspaniałe kariery przedwojennych artystów, nie tracił zainteresowania nowymi talentami. Tu dojrzałość została zatrudniona w służbie młodości. Wanda Wermińska była nawet jednym z jurorów powołanego przezeń konkursu wokalnego im. Jana Kiepury w Krynicy.
Zarówno Wanda Wermińska, jak i czołówka ówczesnych artystów opery i operetki: Hanna Rumowska, Halina Słonicka, Barbara Nieman, Hanna Lisowska, Zdzisława Donat, Andrzej Hiolski, Bernard Ładysz, Bogdan Paprocki, Beata Artemska, Wanda Polańska, Mieczysław Wojnicki – ci artyści służący elitarnej Melpomenie dzięki Bogusławowym filmom operowej akcji stali się bliżsi zwykłym zjadaczom chleba. Bo trzeba dodać, że popularyzacja wtedy ma sens, kiedy prezentuje się sztukę w najkunsztowniejszym wykonaniu.
Operowe qui pro quo było przełomem w jego karierze i hitem telewizji. Pan Bogusław również stał się gwiazdą.
Trzeba jednak podkreślić, że ostrogi dziennikarskie zdobył wcześniej - w prasie. Pierwsze sukcesy Bogusia przypadały już na czasy studenckie. Debiutował na łamach prestiżowego „Ruchu muzycznego”, pisał dla „Teatru”. Incydentalnie współpracował z „Przekrojem”, warszawską „Kulturą”, a prawdziwą szkołą rzemiosła była dla niego gazeta codzienna: „Dziennik Ludowy”. Już jako kompetentny i sprawny dziennikarz pojawiał się w „Tele-Echu” u Ireny Dziedzic i w „Telewizyjnym Ekranie Młodych”. Jednak, pomimo różnych sukcesów, pierwszy etat otrzymał dopiero w wieku trzydziestu dwóch lat. W połowie lat siedemdziesiątych w Ośrodku Telewizji Polskiej w Poznaniu zatrudnił go dyrektor Zbigniew Napierała. Sam był młody i szukał ludzi młodych ze świeżymi, niekonwencjonalnymi pomysłami. O Bogusiu mówi, że dysponował wszelkimi atutami, niezbędnymi w pracy przed kamerą: charyzmą, humorem, wdziękiem, a przede wszystkim był kompetentny i władał piękną polszczyzną.
Napierała postawił warunek. Na ekranie nie może być gadających głów a programy mają być kręcone w plenerach – w pałacach i dworach Wielkopolski. To była piękna, naturalna scenografia. Bogusław dostał do dyspozycji znakomity zespół, z którym pracował przez następne dwadzieścia lat: Tadeusz Piotrowski - reżyseria telewizyjna, Michał Rzeszewski - dźwięk, Karol Żurawski – kamera. Kierownikiem produkcji była delikatna, ale pilna i wymagająca Halina Dolatowa. Do reżyserii została zaangażowana też Maria Fołtyn. Potem zastąpił ją Andrzej Strzelecki. A Bogusław pisał scenariusze i był jednym z aktorów tych programów. Jak zauważa Halina Dolatowa: „nigdy wcześniej ani nigdy potem nie było takiego jak on. Potrafił być narratorem, którego zadaniem było przeprowadzenie słuchaczy przez akcję operową, ale też jednym z artystów grających w spektaklu. Potrafił mówić barwnie i potrafił być zwarty. Nigdy nie wymagał nagrywania dubli”.
Z tamtych czasów zapamiętałam program karnawałowy na motywach „Traviaty” i „Opowieści Hoffmanna”. Bogusław wcielał się tam w rolę, kochającego Violettę, Alfreda. Jako amant był niezwykle wiarygodny, nie tylko dlatego, że Bóg nie poskąpił mu urody. Miał aktorski talent! Wtedy też zachwycałam się brzmieniem jego głosu. Po latach dowiedziałam się, że tenorowego głosu użyczył mu sam Giuseppe Di Stefano.
Bogusław pochodził z prowincji, miejsca odległego od wielkich filharmonii i oper. Wiedział, że takim słuchaczom jak on czy jego koledzy należy pokazać operę w najlepszym wydaniu. Kiedy Operowe qui pro quo wyczerpało swoją formułę, na ekran wszedł kolejny cykl – Portrety gwiazd. To były reportaże. I one spotkały się z fantastycznym odbiorem. Ten o Ewie Bandrowskiej-Turskiej wrzucony do internetu wciąż wart jest obejrzenia.
Bogusław Kaczyński i Irena Cieślikówna w słynnym Libiamo z Traviaty Verdiego w Operowym qui pro quo. Scena została odegrana w pałacu w Pawłowicach
Miłość do muzyki wyniósł z rodzinnego domu. Podobno pierwsze lekcje pobierał u swojego taty i miał cztery latka, kiedy po raz pierwszy wystąpił na scenie!
To chyba pomyłka… choć może? W wieku czterech lat raczej zaczął pobierać pierwsze lekcje gry na pianinie. Wcześniej byłoby to trudne. Dziecko, nim zacznie się uczyć grać, musi umieć spokojnie usiedzieć, a Boguś był żywym dzieckiem. Nawet Mozart zaczął się uczyć „dopiero” w wieku czterech lat a pierwsze występy dawał jako sześciolatek.
Mój bohater rodzinę miał rozśpiewaną i kochającą. Była dla niego siłą i źródłem wartości. Tata Bogusława śpiewał pięknym basem. Śpiewał do końca życia. Zresztą, to na próbie chóru w kościele św. Anny w Białej Podlaskiej poznali się rodzice Bogusia, bo mama również śpiewała.
Ojciec kupił pianino Calisia. Boguś jako sześciolatek poszedł do szkoły i równocześnie podjął naukę w powszechnej szkole muzycznej. Gdy ukończył pierwszą klasę - placówkę na wiele lat zlikwidowano. To była jedna z form pauperyzacji tego ślicznego miasteczka, które przed wojną rozwijało się w świetle Podlaskiej Wytwórni Samolotów, a to była pierwsza w Polsce fabryka samolotów. Pan Jan był tam zatrudniony jako lakiernik, rzemieślnik pierwszego stopnia. Ojcowie połowy bialskich kolegów Bogusława byli rzemieślnikami „w samolotach”. Ta fabryka została wzniesiona na początku niepodległej i runęła wraz z jej końcem.
W czasach kiedy Boguś rozpoczynał edukację, a były to czasy stalinowskie, miasteczko przeżywało regres. Jednym z etapów prowincjonalizacji była likwidacja szkoły muzycznej. W drugiej klasie Bogusław rozpoczął naukę w ognisku muzycznym. Jednak zamiast na pianinie, uczył się tam gry na akordeonie, bo ognisko nie posiadało fortepianu ani pianina. Na szczęście profesor Kędziora, akordeonista, udzielał mu prywatnych lekcji pianina w domu. Bogusław z dystansem mówił o sobie, że w tamtej epoce był gwiazdą wszystkich powiatowych akademii. Naturalnie marzył o większej karierze.
Jednak kiedy na rok przed maturą pojechał z ojcem na konsultacje do profesora Lewieckiego, usłyszał, że ma pięknie zbudowaną dłoń i świetnie słyszy, ale poza tym… grać to on nie potrafi. Grał amatorsko, manierycznie. „To, że się dostałem do średniej szkoły muzycznej, to cud Boski!”- wspominał po latach. A ukończenie liceum muzycznego lub średniej szkoły muzycznej było furtką do studiów w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Warszawie. Przeżył wiele trudnych chwil, jednak rodzice nigdy nie cofnęli mu emocjonalnego wsparcia.
Czytaj też: Bogusław Kaczyński: „Przez lata myślałem, że jestem niezniszczalny”
Bogusław Kaczyński z młodszą o cztery lata siostrą Hanią
Bogusław Kaczyński w szkole średniej muzycznej
Kształtują nas osoby, które spotykamy na poszczególnych etapach życia. W przypadku Pana Bogusława takich postaci było wiele.
Jego naturalnym środowiskiem byli ludzie sztuki, bardzo kreatywni. Trzeba zaznaczyć, że jego znajomi z Białej Podlaskiej też byli ciekawymi osobami. Uczniowie męskiego liceum im. Kraszewskiego i żeńskiego liceum im. Emilii Plater, owi synowie inżynierów i rzemieślników z byłej Podlaskiej Wytwórni Samolotów, tworzyli młodą elitę miasta. Tym ciekawszą, że ich edukacja licealna przypadała już na czas odwilży. Fascynowali się literaturą, oglądali filmy, które pojawiły się w na ekranie, podążali za wszelkimi modami. To wszystko odsłaniają przed nami listy do Bogusława, pisane przez Elżbietę Wyględowską, dziewczynę z bialskich Platerek, studiującą romanistykę na lubelskim KULu.
Jednak okresem najważniejszym, formacyjnym, jest przyjazd do Warszawy w 1959 roku. Kiedy Boguś trafił do Państwowej Średniej Szkoły Muzycznej nr 2 im. Fryderyka Chopina w Warszawie, zaczął chłonąć świat stolicy. Bywał na wszystkich koncertach, przestawieniach teatralnych, operowych, operetkowych. Koniec lat pięćdziesiątych i pierwsza połowa lat sześćdziesiątych to wspaniały czas Opery Warszawskiej, działającej wtedy w Sali Romy przy ulicy Nowogrodzkiej. Po nagle zmarłym w czasie prób wznowieniowych do „Damy pikowej” Walerianie Bierdiajewie, dyrekcję objął Jerzy Semkow a potem Bohdan Wodiczko. Za Wodiczki Opera Warszawska stała się salonem Warszawy. Można powiedzieć, że Wodiczko przeprowadził w niej rewolucję, ale też, że uzyskał rewelacyjne efekty. Na premierach zaczęły pojawiać się piękne dziewczyny z warszawskich uczelni w modnych kieckach z tzw. „ciuchów” i dobrze ostrzyżeni młodzi faceci. To z myślą o tej przyszłej elicie polskiej stworzył Wodiczko program „Opera Viva” i powołał periodyk pod takim tytułem, redagowany przez znawców muzyki i teatru.
Ale na bogactwo tego warszawskiego okresu formacyjnego składa się nie tylko spotkanie z wysoką sztuką, ale także z historią reprezentowaną przez ludzi żywych, „relikty minionej epoki”.
Tak! Generałowa Zaruska (wdowa po Mariuszu, założycielu TOPRu, adiutancie prezydenta Wojciechowskiego żeglarzu), maestra Ada Sari i kontakt z Operą Warszawską czasów Wodiczki – to wszystko stworzyło nowego Bogusława. Oni poszerzyli jego światopogląd, dzielili się z nim swoimi przemyśleniami. Obie panie bezpośrednio – bo u jednej mieszkał, a u drugiej bywał – Wodiczko pośrednio, ale intensywnie. Dzięki znajomości z Adą Sari stawał się coraz uważniejszym, coraz bardziej wyrafinowanym odbiorcą „muzyki głosu ludzkiego” – jak o śpiewie mówiła Teresa Żylis-Gara. Zyskiwał też dostęp do innych wspaniałych artystów. W końcu z maestrą liczył się każdy. Bohdan Wodiczko, który przejął Operę Warszawską ukazał jemu i jego rówieśnikom nową estetykę – nie tylko współczesne i dawne formy muzyczne (bo Wodiczko nie ograniczał się do oper), ale też nowe myślenie o teatrze muzycznym.
Jego inspirowano, ale i on inspirował.
Oczywiście! Głównie młodych śpiewaków. Jako że świetnie ich słyszał, to mógł służyć im radą, w którym kierunku powinni się rozwijać. Nie tylko młodym. Z pytaniami o radę zwraca się w listach do niego Wanda Wermińska. Listy przetrwały.
Kiedy Teresa Żylis-Gara jako wiodący sopran Metropolitan Opera ma przyjechać do Teatru Wielkiego, by zaśpiewać w jednym spektaklu „Toski”, Bogusław pisze do niej, aby koniecznie zażądała udziału Wiesława Ochmana w partii Cavaradossiego. Ta korespondencja z Bogusławem przetrwała w archiwum wybitnej artystki, zatem jego uwagi musiały być dla niej ważne. Darzyła zresztą Bogusława ogromną sympatią. To za jego namową Irena Dziedzic złożyła jej propozycję występu w Tele-Echu (programie, który wtedy wszystkich gromadził przed telewizorami). Znana dziennikarka poprosiła zaś Bogusława, by wraz z nią poprowadził rozmowę. Tak zaczęła się obopólna sympatia.
Teresa Żylis-Gara była jedną z najważniejszych osób w życiu artystycznym i prywatnym Bogusława Kaczyńskiego
Potem Teresa Żylis-Gara przyjęła jego propozycję, by zrobił o niej program w Portretach gwiazd, a wcześniej do udziału w gali Operowego qui pro quo. W tym szczególnym koncercie, który odbył się w grudniu 1978 roku na zakończenie cyklu Operowe Qui pro Quo obok Teresy Żylis-Gara i Wiesław Ochmana wystąpił też wybitny polski tancerz Gerard Wilk. Był to jego pierwszy przyjazd do kraju od czasu ucieczki. Powracał jako znany tancerz Baletów XX wieku Maurice’a Bejarta. Wtedy wystąpił też wybitny tancerz radziecki Aleksander Godunow – partner sceniczny Mai Plisieckiej. Pół roku później to Godunow w Nowym Jorku, w czasie tournée Teatru „Bolszoj” po USA, uciekł przed pilnującymi go radzieckimi funkcjonariuszami. Nagrania z tamtej gali mają wartość historyczną i dokumentalną. Trzeba podkreślić, że to jedyna rejestracja tańca Gerarda Wilka w choreografii Bejarta.
A Teresa Żylis-Gara stała się jedną z szalenie ważnych osób na edukacyjnej i artystycznej drodze Bogusława. Na jej zaproszenie po raz pierwszy pojechał na festiwal do Salzburga. To ona wysłała list rekomendujący go do Fundacji Kościuszkowskiej. Gdy już znalazł się w Nowym Jorku, również dzięki niej otrzymał kartę upoważniającą go do wchodzenia do Metropolitan Opera przez wejście dla artystów i przy niej, ale dzięki swej otwartości i ciekawości poznał nie tylko bohemę, lecz także środowisko krytyków muzycznych, zgromadzonych przy MET.
Pan Bogusław prowadził wspaniałe, bogate życie.
Opera Warszawska, salon Warszawy, była salonem Bogusława. Wtedy poczuł, że to jest jego świat.
Oddał całe swoje serce muzyce. Nie czuł, że coś mu przez to ucieka?
Jego światem nie był świat szarej rzeczywistości. On był urodzony dla sztuki, był artystą, więc niczego nie stracił. Do życia partnerskiego z kimś pod jednym dachem nie był chyba stworzony. Kiedy ktoś koncentruje się na pracy, to potem musi mieć czas całkowitego wyciszenia, samotności, nieuzgadniania racji… Bogusław był, naturalnie, bardzo towarzyski i kiedy przychodził na przyjęcia, to zawsze można było liczyć na jego występ, bo wiedział, że wszyscy po nim tego oczekują. Jednak czasami trzeba pozostać w piżamie i rannych pantoflach.
Pamięta Pani pierwsze spotkanie z Panem Bogusławem?
Oczywiście, spotkaliśmy się w radiu. Miałam 24 lata i byłam praktykantką przy Lecie z Radiem. Montowałam telefony od słuchaczy. Pewnego dnia ktoś zapukał do drzwi. Wszedł pan z czarującym uśmiechem, znany gwiazdor telewizyjny. Przywitał się i wyjaśnił, że poszukuje redaktora Cichomskiego, czyli szefa „Czterech Pór Roku i Lata z Radiem”. Wskazałam mu drogę i tego jeszcze dnia zostałam mu przydzielona do pomocy w nagraniach jego słynnych operowych gawęd do Lata z Radiem. Moja pomoc polegała na dobrym opisywaniu pudełek z jego audycjami – pierwsze słowa, ostatnie słowa i czas (śmiech). Po takiej sesji Bogusław zawsze odwoził do domu zasłużoną już wtedy realizatorkę dźwięku Halinę Ambroziewicz. Ale odwoził również mnie, choć mieszkałam raczej daleko od Radia, bo na Żoliborzu. W czasie tych podróży opowiadał mi z chęcią o swojej drodze życiowej i artystycznej. Żoliborz budził w nim wspomnienia, bo tam przy ulicy Krasińskiego wciąż trwa dom Zaruskich, w którym mieszkał i – również przy tej ulicy – mieściła się średnia szkoła muzyczna. To jednak był dopiero początek naszej długiej i dla mnie bardzo ważnej znajomości.
Pisząc książkę o Panu Bogusławie z pewnością dowiedziała się Pani wielu interesujących faktów. Co Panią najbardziej zaskoczyło?
Czytając korespondencję i inne dokumenty zarchiwizowane przez „ORFEO” Fundację jego imienia, mogłam poznać go od jeszcze innej strony. Odkryłam dwuletnią przerwę w jego życiu pomiędzy ukończeniem średniej szkoły muzycznej, a rozpoczęciem studiów. Myślałam, że to był tylko rok. Co mnie zaskoczyło… Bogusław próbował dowieść swojego szlachectwa, szukał rodzinnych korzeni. W rodzinie mamy Bogusława funkcjonował mit udziału Dołęgowskich w powstaniu styczniowym i popowstaniowych represji. Historia znalazła swoje potwierdzenie w opowieści o oddziale księdza Brzóski, który wspierali włościanie z Ziemi Łukowskiej i Podlasia. Kiedy pisałam książkę, namówiłam zarząd ORFEO Fundacji IMIENIA Bogusława Kaczyńskiego, by zaangażował detektywa historycznego, genealoga, który potrafi serfować po zdigitalizowanych archiwach parafialnych.
Kiedy oddawałam książkę do druku wszystko świadczyło o jego włościańskim pochodzeniu, choć udział w oddziałach księdza Brzóski moim zdaniem starcza za wszelką nobilitację tytularną. A jednak… Okazało się, że przekonanie i intuicja Bogusława, a może też silny przekaz rodzinny, miały sens. Tyle że nobilitowani byli Kaczyńscy. Wywodzili się z drobnej szlachty z okolic Łosic, z drobiazgu szlacheckiego, tak zwanych jednodworców. Byli ponadto unitami. Dziadkowie dziadków Bogusława pochodzili z Łosic, skąd podążyli do Sokołowa, nazwanego później Podlaskim. Ich syn Antonii po śmierci pierwszej żony i córki (epidemia cholery), powędrował do Białej (później nazwanej Podlaską) i założył nową rodzinę, dając początek tej linii Kaczyńskich.
Bardzo polska historia. Bo zarówno z drobiazgiem szlacheckim, jak i z unitami zawalczył carat. Takim jak Dobrzyńscy z „Pana Tadeusza” odebrano tytuły po powstaniu listopadowym. Gdzieś w połowie XIX wieku zaczęto prześladować unitów, by przeszli na prawosławie. To były różne metody rusyfikacji.
Bogusław Kaczyński w okresie warszawskiej edukacji, 1961 rok
Bogusław Kaczyński z rodzicami w Serpelicach, rok przed śmiercią matki
Pani bohater był prawdziwym tytanem pracy. Poświęcił życie swej pasji. Często pytano Pana Bogusława o to, czy nie żałuje tego, że nie założył rodziny. Odpowiadał, że jego rodziną są przyjaciele, bo innej rodziny już nie ma.
Pierwsza zmarła mama Bogusława, dziesięć lat potem tata. Wiadomość o tym, że siostra jest śmiertelnie chora wywołała w nim stres, w wyniku którego nastąpił udar. Na szczęście miał wspaniałych przyjaciół i kolegów, bo z udaru nie wychodzi się bez cierpliwej pomocy, bez wsparcia.
Małżeństwo Pana Bogusława i Jadwigi Marii Jarosiewicz nie trwało długo, nie przyniosło im też szczęścia.
Rozstali się po 5 latach. Każde z nich kochało sztukę i oboje byli niecierpliwi. Jadwiga Maria Jarosiewicz jest znaną scenografką, studentką znakomitego Andrzeja Majewskiego i świetną malarką – portrecistką. Myślę, że żadne z nich nie miało powołania do założenia rodzinnego stadła. Poznali się przez Marię Fołtyn, która wyswatała to małżeństwo wespół ze sceniczną swatką Barbarą Kostrzewską (która w prowadzonej przez nią Operetce Dolnośląskiej wystąpiła jako swatka w „Hello, Dolly”). Danuta Damięcka-Natanek, śpiewaczka i żona dyrygenta Adama Natanka, opowiadając mi o Jadzi podkreślała, że każdy człowiek powinien mieć kogoś naprawdę bliskiego, a szczególnie artysta. Myślę, że z takiego założenia wyszły obie niemłode przyjaciółki Bogusława. No, nie wyszło. Zdaje się, ze obojgu młodym ten nadmiar szczęścia nie był niezbędny, za to sztuka kompromisu okazywała się zbyt trudna.
Zdarzyło mi się raz zapytać Bogusia o powód rozpadu ich związku. „Jadzia nie rozumiała tematu Izoldy”, kwitował. Pięknie na to odpowiedziała mi Jadwiga. Cytuję jej słowa:
Ja, podobnie jak Andrzej Majewski, byłam z planety Mozarta. Może szkoda, że nie udało nam się połączyć tematu… O śmierci Bogusia dowiedziałam się, będąc w Beijing – dzień przed wyjazdem. Było mi smutno, że coś się skończyło. Taka przerwana cieniutka nić. Wracałam samolotem, lecącym przez chmury: na dole mijane góry i stepy Mongolii… Przypłynęła do mnie aria Kalafa z „Turandot”, którą Boguś też lubił, i tak mi towarzyszyła, kiedy Boguś podążał do swojego raju pełnego muzyki. To takie spotkanie, które nam się na ziemi nie przytrafiło.
Dodam, że Bogusław, choć był wymowny, to nie był wylewny. Bardzo był dyskretny, więc i ja piszę o tym wszystkim jego językiem.
Chociaż drogi małżeństwa się rozeszły, niezmiennie cenili swoje osiągnięcia i nawet po rozstaniu utrzymywali dobre relacje.
Ten szacunek był wyczuwalny cały czas. Jadzia była jedną z pierwszych osób, do której zadzwonił zaraz po objęciu stanowiska dyrektora Teatru Muzycznego ROMA. Powierzył jej przygotowanie scenografii do „Barona cygańskiego”. Miał do niej ogromne zaufanie.
Sprawdź też: Alibabki: w sądzie dochodziły prawa do używania nazwy, połączyła je przyjaźń na całe życie
Edyta Wojtczak, Bogusław Kaczyński, Tadeusz Sznuk. Nagranie programu w studio Telewizji Polskiej przy ul. Woronicza, z udziałem twórców cyklicznej audycji pt. Lato z Radiem. Warszawa ok. 1980.
Pan Bogusław powtarzał, że trzeba mieć plany na kolejnych sto lat. Sam wybiegał dużo dalej.
Można mu było pozazdrościć siły ducha. Ona w ostatnich latach niosła tę obolałą materię ciała. W pół roku po pierwszym udarze wszedł na scenę, by prowadzić koncerty Europejskiego Festiwalu im. Jana Kiepury w Krynicy. Powitały go niemilknące oklaski i łzy. Widownia odśpiewała mu gromkie „Sto lat”. Wielu ludzi wtedy identyfikowało się z Bogusławem. Dla wielu stał się nadzieją, drogowskazem, jak wyjść z tragicznego upadku ciała.
Jeszcze w szpitalu zapowiedział lekarzom, że ma plany koncertowe i nie zamierza ich przekładać. Pomyśleli, że oszalał, bo wydało im się to niewykonalne. Przykładał się do rehabilitacji i bez zająknięcie wykonywał wszystkie ćwiczenia. Kiedy po tej traumie stanął na scenie mówił wolniej, ale dla ludzi nie to było najważniejsze.
Można powiedzieć, że ten wewnętrzny optymizm, a może dziecięca radość, którą do końca w sobie nosił, były jego siłą napędową w pokonywaniu przeciwności losu.
Z pewnością! Krzysztof Globisz, jego brat w nieszczęściu, wielokrotnie mówił, że prawdziwy aktor musi być do końca dzieckiem. Obaj nie stracili tej dziecięcej wręcz wyobraźni i radości tworzenia, kreatywności. Tyle że Bogusław miał więcej szczęścia. Jego udar został „złapany” wcześniej.
Ten potężny cios Pan Bogusław otrzymał od życia zaraz po wizycie w Sztokholmie, gdzie odwiedził siostrę i dowiedział się, że ona umiera. Nie był przygotowany na takie emocje. Nikt by nie był...
Następnego ranka po powrocie ze Sztokholmu Bogusław przeszedł udar. Miał dużo szczęścia, że pracownica Fundacji ORFEO przyszła punktualnie i że miała klucze do mieszkania Bogusława. Już ogarniał go paraliż. Zdołał jednak poprosić, by wezwała pomoc. O tym, że Hanna zmarła, dowiedział się w szpitalu.
Kiedy przyjechałam po raz pierwszy do szpitala, kolega uprzedzał mnie, że Boguś może nie podać mi prawej ręki, będzie mówił niewyraźnie. Gdy tylko przekroczyłam próg jego separatki, od razu opowiedział mi o rodzinnym dramacie. Miałam poczucie uczestniczenia w kulminacji losu jak z greckiej tragedii, a to była prawda. Dostrzegł pewnie moją obolałą twarz, bo od razu zmienił temat. „Z dobrych spraw – dorzucił – muszę ci powiedzieć, że jeszcze przed udarem lekarze odkryli u mnie podagrę. Czasem boli mnie duży palec u nogi, ale się cieszę, bo to choroba arystokratów”, zażartował. Jedną z fundamentalnych cech jego osobowości było właśnie poczucie humoru, dystansu. To ono wielokrotnie ratowało go z opresji.
Bogusław Kaczyński na Europejskim Festiwalu im. Jana Kiepury, Krynica-Zdrój, 2007 rok
Europejski Festiwal im. Jana Kiepury. Grażyna Brodzińska i Bogusław Kaczyński, Krynica-Zdrój, 2010 rok
W tamtym czasie dla Pana Bogusława ogromną siłą było również wsparcie fanów.
Słuchacze przede wszystkim dla niego kupowali bilety, pojawiali się na festiwalu w Krynicy, oglądali jego programy, podróżowali za nim po Polsce już po udarze. Koncerty organizowane przez Promoton i Barbarę Kaczmarkiewicz odbywały się w wielkich salach: w Sali Kongresowej, łódzkiej Arenie, Teatrze Wielkim w Łodzi. Widzowie, podchodząc do kasy, prosili o bilety „na Bogusia”.
Niesamowite, ile etapów życia zawodowego przeszedł. Ileż po drodze było intensywności! To było kilkukrotne życie! Przeżył je pięknie i bogato. Zbyt krótko, ale intensywnie.
Był zły na chorobę. A jednak miał świadomość, że sam się w nią wpędził. Mimo to, nie potrafił zwolnić tempa pracy.
Mówi się o stymulującej roli psychiki i w jego przypadku to była prawda. Niestety, umarł przedwcześnie. Dla przyjaciół był to szok. Ci, którzy przeżyli udar podkreślają, jak ważne jest mówienie o chorobie. O tym, jak wspierać, ile potrzeba cierpliwości, zrozumienia... Osoby po udarze są niewolnikami swojego ciała. Bogusław miał przyjaciół, także zamożnych, którzy byli w stanie sfinansować pomoc, zainwestować w niego w czasie, kiedy pozostawał zawieszony między życiem a śmiercią, a potem, pomiędzy życiem byle jakim, a walką o życie godne. Wygrał. Odzyskał swój status. W tym najsmutniejszym okresie, przekonał się, że jest kochany przez ludzi i nie jest sam. Jego historia wlała nadzieję w serca innych chorych. Potem zmierzył się z drugim udarem, zawałem i innymi dolegliwościami.
Przez najtrudniejszy ból pomogła mu przejść specjalistka medycyny paliatywnej. Bogusław usnął snem wiecznym na piersi pani Heleny Bieleckiej, która się nim opiekowała. Chcę wierzyć, że teraz jest w świecie, w którym może rozmawiać bez końca z Beatą Artemską, Adą Sari, Wodiczką. A może spotka Marię Callas?
Książka Będę sławny, będę bogaty. Opowieść o Bogusławie Kaczyńskim dostępna pod tym linkiem.
Bogusław Kaczyński, 06.04.2013 rok, Wiktory 2012