Reklama

Występował na największych scenach operowych świata, wygrywał konkurs za konkursem. I nagle w jednej chwili przez wybuch pandemii wszystko mu zostało brutalnie odebrane. "Naprawdę zostałem z niczym. Bez możliwości zrealizowania podpisanych kontraktów, bez mieszkania, z dość dramatycznym rozstaniem na koncie", szczerze wyznał baryton Szymon Komasa. W intymnej rozmowie z Katarzyną Piątkowską opowiedział o trudnej drodze na szczyt, nieustających upadkach oraz ile złego a ile dobrego zawdzięcza pandemii.

Reklama

Szymon Komasa szczerze o wzlotach, upadkach i niszczycielskiej sile pandemii

Katarzyna Piątkowska: Jaki jest Szymon Komasa, gdy schodzi ze sceny?

Szymon Komasa: Zaraz ci wszystko wyśpiewam (śmiech). Jestem cichym chłopakiem, który kiedyś myślał, że musi być głośny, żeby go wszyscy zauważyli, i się w tym spalał. Kiedyś każdy występ był dla mnie takim przeżyciem, jakbym zdobywał Mount Everest. To były takie emocje, że nie mogłem tak po prostu przebrać się i iść spokojnie do domu. Chodziłem albo biegałem. Potrafiłem biegać po 12 kilometrów, bo nie wiedziałem, co mam zrobić z rozpierającą mnie energią, albo ocknąć się po 30 minutach pod prysznicem i dopiero wyjść z mojej postaci. Umierałem na scenie co noc i rodziłem się na niej na nowo. To było wspaniałe, choć trochę zelżało.

Mówisz o tym wszystkim w czasie przeszłym.

Dlatego, że to mi zostało brutalnie i nagle odebrane przez pandemię. I nikt mnie na to nie przygotował. Zresztą nikt z nas nie spodziewał się tego, co nastąpi, i nikt nie był przygotowany. A już prawie byłem na szczycie! Znowu.

To znaczy?

Jestem jak Syzyf. Mam wrażenie, że moja operowa kariera jest właśnie taką syzyfową pracą. Jak już jestem prawie na górze, to ten cholerny kamień mi spada. I zaczynam od nowa.

Mówisz tak, jakbyś nie miał na koncie żadnych sukcesów. A przecież masz.

Mam, ale wiesz, że im więcej konkursów wokalnych wygrywałem, tym byłem mniej pewny siebie? Latałem od człowieka do człowieka i pytałem, co sądzi na temat mojego występu. Teraz wiem, że to było niemądre. A przecież śpiewałem spektakle, na których ludzie płakali. A ja się zastanawiałem, czy oni płaczą z mojego powodu, czy może pianisty, bo tak świetnie zagrał. Nie rozumiałem, że płaczą dlatego, że razem stworzyliśmy coś wspaniałego.

Czytaj także: Mary Komasa będzie mamą! „Czekaliśmy na nią trzynaście lat”, mówi szczerze o ciąży

Zuza Krajewska

Szymon Komasa, VIVA! grudzień 2021, Szymon Komasa, VIVA! 24/2021

Byłeś niepewny siebie?

I to długo. Wyjechałem z Polski, gdzie mogłem być sobą. Mogłem wyjść na scenę z nażelowanymi włosami zaczesanymi do tyłu, a wykładowcy mówili mi: „Jest dobrze, nie zmieniaj tego”. A potem pojechałem do Stanów i nagle okazało się, że wszyscy mają na mnie pomysł. I wiesz co? Słuchałem się ich i nic z tego nie wychodziło. Mówiono mi, jak mam się zachować, jak wyglądać, co i jak śpiewać. I kładłem przesłuchanie za przesłuchaniem. Aż tupnąłem nogą i postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce.

Nie poddałeś się?

Upadałem wiele razy, ale to nie jest w moim stylu poddać się. Pewnego razu postanowiłem, że na kolejnym przesłuchaniu zrobię po mojemu. Zaśpiewałem taki repertuar, jaki czułem. I dostałem rolę. Zrozumiałem, że muszę słuchać siebie. Tak jak podczas przesłuchania, które stało się punktem zwrotnym w mojej karierze. To było w Nowym Jorku. Zadebiutowałem w Carnegie Hall. Następnego dnia miałem przesłuchanie do niemieckiego teatru. Poszedłem, choć mój głos był zmęczony, a poza tym chciałem z siostrami iść na zakupy, zwiedzać Nowy Jork. Poszedłem i po dwóch dźwiękach puściłem koguta, to znaczy walnąłem gafę dźwiękową. Nie zestresowałem się. Wręcz przeciwnie. Wyluzowałem się. Zebrałem nuty, podziękowałem za poświęcony mi czas. I nagle usłyszałem: „A gdzie pan idzie?”. Powiedziałem, że nie będę dalej śpiewał, bo czuję się z tym niekomfortowo. Przewodniczący komisji kazał mi do siebie podejść, odwrócił laptop w moją stronę i pokazał mi plan na nadchodzący sezon. I zapytał, które role chcę zaśpiewać. Wtedy poczułem, że jestem panem swojego losu. Niestety, tego stanu nie udało mi się utrzymać na zawsze, ale się staram. Dzisiaj wiem, że z jednej strony robię dobrą robotę, ale potem przychodzi coś takiego jak pandemia i weryfikuje wszystko. Wiesz, że myślałem, że świat zatęskni za moim Hansem czy Don Giovannim? I to było moje wielkie rozczarowanie, że nie zatęsknili.

Zastanawiali się, jak zrobić zakupy i czy będą zdrowi, nie myśleli o wybitnych rolach operowych.

Wiem, ale to było bolesne doświadczenie i bardzo dużo mnie nauczyło. Zresztą w ogóle ten czas pandemii był dla mnie trudny. Covid zastał mnie w Wiedniu, gdzie mieszkałem od pięciu lat. Zostałem bez spektakli. Wszystko mi się zawaliło, bo się rozstałem, zostałem więc też bezdomny. Pojechałem tam za wielką miłością, a wyjechałem sam z jedną walizką. Wtedy to wszystko wydawało mi się dramatyczne. Myślałem, że spadają na mnie niemal hiobowe nieszczęścia. Ale teraz widzę, że to była jedna z wielu dobrych rzeczy, które dała mi pandemia.

Jakie?

Naprawdę zostałem z niczym. Bez możliwości zrealizowania podpisanych kontraktów, bez mieszkania, z dość dramatycznym rozstaniem na koncie. I okazało się, że dzięki pandemii znikają z mojego życia rzeczy, których nie potrzebowałem, które nie były dla mnie dobre, tylko ja tego nie widziałem. Pandemia była jednym z wielu punktów zwrotnych w moim życiu. Ona przyniosła mi trudną dla artystów niemożność występowania, ale zabrała to, co niepotrzebne, i przyniosła nowe.

Świetną płytę z piosenkami z Kabaretu Starszych Panów.

W pierwszym tygodniu pandemii leżałem w łóżku, rozwalał mi się związek (teraz myślę, że wcześniej mi się już rozwalił, tylko o tym nie wiedziałem, bo nie miałem czasu na to spojrzeć, zobaczyłem to dopiero w momencie, gdy przestałem biec, gdy pandemia powiedziała mi stop), zobaczyłem, że są rzeczy, których już nie uda się zmontować, bo przecież za dużo słów zostało powiedzianych, za dużo akcji zostało zrobionych. I przyszła mi do głowy piosenka „Wespół w zespół” Kabaretu Starszych Panów. Nie wiem, dlaczego akurat ta. Pomyślałem, że muszę zrobić kabaret. Przecież to była jedyna rzecz, która w trakcie wojny podnosiła ludzi na duchu, powodowała, że chcieli się śmiać. Dlatego ją nagrałem. Zawalił się cały mój świat, a ona dała mi nadzieję. Wiesz, że ludzie mnie pytają, czy teraz zostawię operę?

Zostawisz?

Nigdy! Opera to moje życie.

Pełny wywiad z Szymonem Komasą przeczytasz w najnowszym wydaniu magazynu „VIVA!”, dostępnym na rynku od czwartku 16. grudnia 2021 roku.

Czytaj także: Susana Osorio-Mrożek o małżeństwie ze Sławomirem Mrożkiem. Pisarz zmagał się z poważną chorobą

Zuza Krajewska
Reklama

Szymon Komasa, VIVA! grudzień 2021, Szymon Komasa, VIVA! 24/2021

Reklama
Reklama
Reklama