Reklama

Ich relacja to gotowy scenariusz na film. Poznały się przez przypadek. Dziś są najlepszymi przyjaciółkami. Sylwia Mor dostała, dzięki Agacie Młynarskiej, szansę na lepsze życie. Panie nie jeden raz opowiadały o swojej relacji, trudnej przeszłości i działalności fundacji, która pomaga osobom z domów dziecka.

Reklama

Sylwia Mor, przybrana córka Agaty Młynarskiej, o dzieciństwie

Zostanie częścią rodziny Agaty Młynarskiej to wielki prezent i szansa na lepszą przyszłość. Doświadczyła tego dorosła dziś Sylwia Mor. W rozmowie z Piotrem Wojtasikiem dla Dzień Dobry TVN wyjawiła, jak trafiła do domu dziecka. „Pamiętam, że trafiliśmy wszyscy do pogotowia opiekuńczego. Moi wszyscy bracia i moje wszystkie siostry. Razem jest nas dziesięcioro. Zostaliśmy rozdzieleni, bo to był taki czas. To był dla mnie koszmar, ja tak bardzo płakałam. W takich sytuacjach nigdy nie wiesz, czy jeszcze ich spotkasz. Nie sądziłam, że kogoś można tak odseparować”, zwierzyła się wyraźnie poruszona.

A kiedy poznała Agatę Młynarską a tym samym jej życie odmieniło się diametralnie? „Jak miałam 11 lat. Agata przyjechała do nas do domu dziecka, był szał, bo wiadomo, gwiazda. Szukała dzieciaków do teledysku świątecznego, które będą pisały list przy stole do świętego Mikołaja. Pytała po kolei te wszystkie dzieci, jakie mają marzenia, co by chciały dostać od świętego Mikołaja, bo zbliżają się święta. Ja tak naiwnie powiedziałam: „Kiedyś bym chciała do pani przyjechać”. W efekcie zaprosiła mnie do siebie do domu na wakacje”, wspomina Sylwia Mor.

Z czasem Agata Młynarska stała się dla niej bardziej przewodniczką, niż matką. „Matkę mam jedną. Agata była zawsze moim dobrym przyjacielem, kimś, na kogo mogę liczyć, komu mogę wypłakać się w rękaw. Stworzyła poczucie mojej wartości”, zaznaczyła dziewczyna. Wyjaśniła również, co oznacza określenie „przybrana córka Agaty Młynarskiej”. „Chciała mnie adoptować. Stwierdziłam jednak, że nie mogę zostawić rodzeństwa, nie mogę zgodzić się być jej adoptowaną córką. Zdecydowałam, że możemy mieć kontakt na zasadzie zaprzyjaźnionej rodziny”, wspomina.

Sylwia Mor o fundacji

Córka Agaty Młynarskiej obecnie działa na rzecz fundacji, która ma pomagać odnaleźć się w społeczeństwie osobom, które opuszczają po latach dom dziecka. Jak wspomina dzień, w którym sama z niego wyszła? „Jak wychodzisz stamtąd, nikt cię za rękę nie trzyma. Puszczają cię wolno, możesz iść. Wróciłam do rodzinnego domu. Ale na bardzo krótko. Poszłam tam, to jest naturalne środowisko, do którego wracasz. Bo dzieci nie mają dokąd pójść”, zdradziła w TVN.

Dodała również, że działalność fundacji jest bardzo potrzebna ze względu na trudności napotykane przez osoby z domów dziecku po opuszczeniu placówki. „Niestety, większość dzieci z domu dziecka ma ogromny problem z tym, żeby się odnaleźć. Wychodzisz i nie wiesz, co masz dalej zrobić. Nasza działalność polega na tym, by taka osoba mogła wyjść i powiedzieć: ok, teraz zaczynam od nowa. Nie bać się otworzyć drzwi. Wyjść z podniesioną głową”, zaznaczała w archiwalnym wywiadzie dla telewizji.

Poniżej przypominamy też rozmowę pań z dziennikarką VIVY! Krystyną Pytlakowską.

SPRAWDŹ RÓWNIEŻ: Piotr Cugowski buduje swoje szczęście u boku narzeczonej. Jak im się układa?

Agata Młynarska z przybraną córką w VIVIE 2017 - wywiad

Agato, Sylwia, od 19 lat Twoja przybrana córka, od miesiąca jest już mężatką. Zaakceptowałaś Kubę. Do tej pory podobno żaden z kandydatów Ci się nie podobał.

Agata: O, przepraszam, aż tak wielu ich nie było. Kuba jest bardzo długo z Sylwią i jest fantastycznym chłopakiem. Ale tak naprawdę to ona musiała się do niego jako męża przekonać, a nie ja. To ona przecież będzie z nim żyła. A ja akceptuję jej wybór, bo ją kocham. Nawet jeśli bym się z nim nie zgadzała, to jest to jej decyzja I trzeba ją uszanować. W przypadku Kuby nie było problemu, bo okazał się być bardzo wartościowym człowiekiem.

Sylwia: Moje przekonywanie się trochę trwało, ale wreszcie podjęłam męską decyzję: To jest człowiek, z którym chcę spędzić życie. Agata dała mi wolność, wiedząc, że ostateczną decyzję podejmę sama. Fajnie jest wysłuchać rady, żeby utwierdzić się w swoim zdaniu albo rozwiać jakieś wątpliwości. Ale to ja muszę wykreować swoje dorosłe życie.

Agata: Popraw mnie, jeśli się mylę, ale moim zdaniem niczego ci nie narzucałam, bo ty zawsze, tak jak wszystkie moje dzieci, masz prawo wyboru.

Ty też nigdy nie lubiłaś, żeby ktokolwiek Ci coś narzucał czy do czegoś przekonywał.

Agata: Narzucał to na pewno nie, ale uważam, że dzieci potrzebują uwagi dorosłych i tego, by wskazać im ewentualne błędy, jakie mogą popełnić. A dokonując wyborów, które nie zawsze podobają się ich rodzicom, muszą wiedzieć, że zawsze mogą

wrócić do rodzinnego domu i powiedzieć: „Trudno, tym razem się nie udało”. Najpiękniej ujął to mój tata, mówiąc: „Nie bój się zawracać”. Dziecko musi mieć poczucie, że nie musi się bać powrotu z drogi, którą poszło, i musi wiedzieć, że ma swój bezpieczny port. To dotyczyło też moich synów, mogłam pokazywać im dobrą i złą stronę ich decyzji, ale podejmowali je sami. Natomiast nigdy nie mówiłam: „Sam jesteś sobie winny”. Nie odwracałam się od żadnego z moich dzieci. A skoro mówimy o Sylwii, to do pewnego momentu ona sama nie wiedziała, w którą stronę ma pójść. Najpierw myślała, że jej punktem docelowym może być Londyn…

Sylwia: Chciałam sprawdzić, czy jestem w stanie żyć i mieszkać w innym kraju. Gdybym widziała tam miejsce dla siebie, to pewnie bym została. Ale ja tak bardzo przywiązuję się do ludzi, że tęsknota by mnie zabiła. A w Polsce właściwie mam wszystkich najbliższych.

To znaczy kogo?

Sylwia: Mam rodzeństwo, mam Agatę, mam Kubę. On wprawdzie przyjechał do mnie do Londynu na chwilę, ale myślami był w Polsce i tu chciał układać sobie życie. Przy nim poczułam, że fajnie jest stworzyć coś trwałego w jednym miejscu, i nie musi to być poza krajem.

Agata: Ten wyjazd do Londynu był dla Sylwii bardzo ważny, ponieważ musiała tam pływać w bardzo głębokiej wodzie, był bardzo ważny dla jej dorastania. Nie miałaś w nikim oparcia.

Sylwia: I to było dla mnie trudne, zwłaszcza po moich przejściach z dzieciństwa, kiedy szukałam jakiegoś punktu zaczepienia. Ja właściwie ciągle zaczynałam od nowa, a ile razy można to robić?

Gdybyś nie poznała Agaty, wszystko ułożyłoby się zupełnie inaczej.

Sylwia: Tak, Agata od razu stała się dla mnie przyjacielem, kimś, na kim mogę polegać. Ja chyba jednak mam dar odnajdywania wokół siebie dobrych ludzi. Na pewno wtedy szukałam kogoś, kto mi zastąpi trochę mamę. I na kim będę mogła się oprzeć.

Byłaś w domu dziecka, chociaż miałaś oboje rodziców. Dlaczego?

Sylwia: Moja mama po prostu nigdy nie dorosła do roli matki. Nie potrafiła wziąć za nas odpowiedzialności, nie dawała nam poczucia bezpieczeństwa. A ojciec… Jestem DDA, Dorosłym Dzieckiem Alkoholika. Każdy, kto to przeżył, wie, o czym mówię. Rodzice nałożyli na mnie obowiązek opieki nad młodszym rodzeństwem. Chciałam powiedzieć: „nad moimi dziećmi”.

Agata: Bo to były twoje dzieci.

Sylwia: To prawda. Byłam dla nich matką i ojcem. Dziś wiem, jakie to ze strony dorosłych było okrutne. Wtedy jednak musiałam się z tej opieki wywiązać, chociaż nikt mnie nie kontrolował. Odpowiadałam jednak sama przed sobą i bardzo długo ta trauma odpowiedzialności się za mną ciągnęła. Właściwie aż do chwili, kiedy się zdecydowałam na terapię, bo nie chciałam, żeby przeszłość mnie niszczyła. Na terapii zobaczyłam wszystko bardzo ostro i to mi pomogło. Nabrałam dystansu do siebie i mojego rodzeństwa, choć bardzo je kocham.

Agata: Pomyśl, była dla nich mamą, kiedy miała siedem, osiem lat. Opiekowała się pięciorgiem młodszych dzieci, przewijała, dbała.

Sylwia: A cały czas rodziły się nowe. I miałam poczucie, że to ja muszę nad nimi czuwać.

A gdybyś się nie zgodziła?

Sylwia: Nie mogłam się nie zgodzić, nie miałam wyboru.

Agata: Zresztą nikt jej nie pytał o zdanie. Mogła odetchnąć dopiero wtedy, gdy wylądowała w domu dziecka w Pawłówce.

Sylwia: I to był dla mnie dom opatrzności, bo tam poznałam Agatę.

Agata: Był pierwszym domem dziecka, do którego trafiłam w ramach akcji „I ty możesz zostać Świętym Mikołajem”, którą współtworzyłam w telewizyjnej Dwójce. Absolutnie nie planowałam wtedy, że moje życie tak się dalej potoczy i że trwale zwiążę się z jednym z tych dzieci. Kiedy tam przyjechałam, nie miałam umiejętności radzenia sobie z nieprzewidywalnością zdarzeń. Po prostu przyjechałam do domu dziecka prowadzonego przez panią Jolę, wyjątkową osobę. Było bardzo mroźno, wszystkie dzieci kłębiły się tam wokół mnie, a ja musiałam wybrać te, które wystąpią przed kamerą i opowiedzą o swoich marzeniach i prośbach do Świętego Mikołaja. Jednym z tych dzieci była Sylwia, która zadała mi pytanie tak ważne dla naszej przyszłości: czy od Świętego Mikołaja może dostać w prezencie odwiedziny w moim domu.

Sylwia: Wystąpiłam przed kamerą, a nawet zagrałam w teledysku, bo sama o to poprosiłam.

Agata: I od razu stała się gwiazdą. A ja po powrocie poprosiłam o radę psychologa, który mi podpowiedział, jak się zachować, kiedy nagle ze wszystkich stron zaczynają cię zalewać prośby o pomoc. Ale jednak już wcześniej obiecałam tej małej dziewczynce, że Święty Mikołaj na pewno spełni jej życzenie.

Sylwia, to pytanie przyszło Ci do głowy nagle czy planowałaś je zadać?

Sylwia: Tak sobie powiedziałam, po prostu. Pewnie zadziałała podświadomość. Wydaje mi się, że marzeniem każdego dziecka z takiego domu jest wizyta u kogoś znanego, podpatrzenia, jak on żyje, jaki jest prywatnie. Nie miałam jednak świadomości, że to się wydarzy na serio. Chociaż nie wierzę w przypadki. Uważam, że każdy człowiek postawiony na naszej drodze ma za zadanie czegoś nas nauczyć. I że to wszystko ma głębszy sens.

Agata: Złożyłam Sylwii obietnicę, a potem o tym zapomniałam. I dopiero pani Jola przypomniała mi, że nie wolno rzucać słów na wiatr i że jestem tej dziewczynce coś winna, bo ona czeka. Zrobiło mi się okropnie głupio, a potem to już wszystko potoczyło się bardzo szybko.

Kiedy przyjechałaś do Agaty, zaczęłaś podobno od progu mówić do niej „mamo”.

Sylwia: A ja tego w ogóle nie pamiętam. Pewnie po prostu to wyparłam. Ale widocznie miałam ogromną potrzebę posiadania mamy.

Agata: Wiedziałaś, że masz swoją mamę. Nigdy nie unikałyśmy tego tematu i uczciwie o tym rozmawiałyśmy. Powiedziałam, że możesz do mnie mówić po imieniu, bo jestem twoim przyjacielem, a może kimś więcej, że jestem prawie jak twoja rodzina.

Sylwia: Byłaś i zostałaś taką zaprzyjaźnioną „mamą”. Moja prawdziwa mama była wtedy bardzo chora. Od wielu lat już nie żyje.

Agata: Zawsze powtarzałam Sylwii, że powinna zaakceptować swoją rodzoną matkę, która po prostu nie umiała sobie poradzić z tym wszystkim i że tej matce należy się szacunek, miłość i wybaczenie. A ja jestem jej wdzięczna za to, że jesteś.

Sylwia: Ja też jestem wdzięczna moim rodzicom za to, że żyję, że mogłam znaleźć kogoś takiego jak ty.

Agata: Najważniejsze, żeby trzymać się swoich ról – o tym dowiedziałam się na terapii, na którą zaczęłam chodzić w 2001 roku, bo również potrzebowałam pomocy, by stawić czoło problemom, jakie napotykałam. Terapia była po to, żebym mogła lepiej, mądrzej i szczęśliwiej radzić sobie ze wszystkim.

Życie tak bardzo Cię uwierało?

Agata: Uwierało mnie nieraz, przecież wiesz. Na terapii też dowiedziałam się, że mam prawo popełniać błędy i to nie znaczy, że jestem beznadziejna. Sylwia też ma prawo do błędów i obie musimy zaakceptować swoje porażki.

Sprawdź też: Agata Młynarska świętuje urodziny młodszego syna. Kim jest Tadeusz Kieniewicz?

Trafiłyście na siebie wtedy, kiedy wzajemnie potrzebowałyście: Ty – matki, a Ty – córki.

Sylwia: Dokładnie tak było.

Agata: Sylwia dla mnie jest darem losu. Pamiętam, jak krótko po jej pierwszych odwiedzinach zachorowałam, a Sylwia się mną opiekowała najczulej, jak potrafiła. To w ogóle jest takie wrażliwe, delikatne stworzenie, księżniczka na ziarnku grochu. A zdenerwowanie odbija się na jej zdrowiu. To taki delikatesik. Między mną a nią narodziła się więź prawdziwie rodzinna, nigdy nieusankcjonowana prawnie, bo nie musiałam starać się o jej adopcję. Ta adopcja powstała między nami jak niepisane prawo. Sylwia ma u nas swoje miejsce, jak córka, a moi synowie ją uwielbiają. Chociaż na początku oczywiście byli o nią zazdrośni.

Sylwia: Taka zazdrość jest naturalna. Moje rodzeństwo też bywa o siebie zazdrosne.

Agata: Nie byli zazdrośni w takim obiegowym znaczeniu, raczej dopominali się o należne im miejsce. Nie rozumieli, czemu ja siedzę w mojej garderobie w telewizji czy w szafie, wyjmuję szale, sukienki, pierścionki i przebieramy się z dziewczynami. A klocki Lego nie wprawiają mnie w stan takiej euforii jak omawianie kwestii, która bluzka jest ładniejsza. Protestowali więc na początku. Nie wiedziałam, jak wybrnąć, i wtedy pani Jola, szefowa domu dziecka, poradziła mi, żebym powiedziała wprost: „Nie jestem mamą Sylwii, jestem waszą mamą i nic tego nie zmieni”. I bardzo to pomogło.

To nie miało znaczenia dla Waszej bliskości, nie zakłócało jej?

Sylwia: Nie, ja po prostu poczułam się tak, jakby to był również mój dom. Nigdy jednak nie porzuciłam swojego rodzeństwa, cały czas za nimi tęskniłam, i to było bardzo naturalne uczucie. Dużo wtedy płakałam, bo jestem bardzo emocjonalna. Wiedziałam, że do moich braci i sióstr wrócę, cieszyłam się jednak, że teraz jestem w innym miejscu.

Mieszkałaś u Agaty?

Sylwia: Pomieszkiwałam. Zawsze mogłam zostać u niej, kiedy chciałam, na ile chciałam. I tak jest do tej pory.

Agata: Zawsze wiedziałyśmy, że w każdej chwili będziesz mogła wrócić do tamtego życia, gdybyś zechciała. Albo sprawić, by twoje rodzeństwo było w naszym życiu też obecne.

Sylwia: Na szczęście nigdy nie miałam i nie mam tak zwanej wyuczonej bezradności. Ona strasznie niszczy człowieka, a taka postawa często się tworzy u dzieci z domów dziecka, które uważają, że są biednymi ofiarami i dlatego wszystko im się należy. One nie robią tego z premedytacją, po prostu stosują ten mechanizm podświadomie.

Agata: Ale czasem trzeba o coś poprosić, jeżeli chcesz zmienić swoje życie, powiedzieć to na głos, wypracować, bo gwiazdka sama z nieba nie spadnie. A ty jesteś tego idealnym przykładem.

Maturę zdałaś w liceum w Przerośli. A potem Agata pomogła Ci pokierować swoim życiem?

Sylwia: Odkąd poznałam Agatę, prowadziłyśmy długie rozmowy, szukałam odpowiedzi na różne pytania. Agata budowała we mnie poczucie własnej wartości. Uzmysłowiła mi, że można pójść do liceum, można zdać maturę, można spróbować dostać się na studia. Ja na studia? Przecież sobie nie poradzę. Ale Agata wbijała mi do głowy: „Musisz sobie dać szansę”.

Była Twoim drogowskazem.

Sylwia: Nauczycielką, kimś starszym i mądrym. Skończyłem liceum, przystąpiłam do matury, zdałam ją, a potem dostałam się na studia. Agata mi uzmysłowiła, że mogę, że wszystko jest w zasięgu mojej ręki.

Agata: Namówiłam cię na terapię, dzięki której radziłaś sobie z tym, z czym wcześniej nie umiałaś. Nauczyłaś się przesuwać granice, oczekiwać czegoś od życia i być gotowa na miłość.

Sylwia: Wcześniej nie wierzyłam, że można stworzyć normalny, szczęśliwy związek.

Agata: Jednocześnie obserwowała, jak to się dzieje u mnie i że na każdym etapie życia człowiek się zmienia i może tworzyć coraz lepsze relacje. Dorosłaś, Sylwio, po prostu do Kuby. I nakierowałaś was oboje na lepsze życie.

Sylwia: Już nie uważałam, że na wszystko muszę zasłużyć. Terapia zmieniła we mnie to podejście, ale najbardziej zmienił mnie kontakt z Agatą, na którą zawsze mogłam liczyć, choćbym była nie wiem jak załamana. Wiedziałam, że mogę zadzwonić i usłyszeć to, co mnie zbuduje od nowa.

Agata: Poczułam się odpowiedzialna za Sylwię, oswoiłam ją jak Mały Książę Różę. Podjęłam tę decyzję, kiedy byłaś jeszcze mała, i musiałam stanąć na wysokości zadania.

Sylwia: Dostałam ciebie od losu.

Agata: A nie pomyślisz, że to od losu ja dostałam ciebie? Jesteś fantastyczną dziewczyną. Ja ci pomagałam, ale i ty pomogłaś mnie. Pamiętasz, jak przyjechaliśmy do ciebie z moim mężem do Londynu na święta?

Sylwia: Byłam tam bardzo samotna, źle to znosiłam.

Agata: Ale poradziłaś sobie, zaimponowałaś mi wtedy, a ponieważ byłaś bardzo nieszczęśliwa, bo nie mogłaś na święta wrócić do Polski, my pojechaliśmy do ciebie i poszliśmy na wspaniały musical do teatru, żebyś znów poczuła się jak mała dziewczynka.

Sylwia: Musical o mnie, nosił tytuł „Matylda”. Obie płakałyśmy.

Agata: Wigilię zrobiliśmy sobie w japońskiej restauracji, po drodze kupiłam małą choinkę.

A gdzie był wtedy Kuba?

Sylwia: W Warszawie, nie mógł przyjechać.

Agata: To był dla nich obojga okres próbny przed skokiem w dorosłość.

Sylwia: Dla Kuby też był wtedy bardzo trudny czas. Kiedy postanowiłam wyjechać, musiał przewartościować swoje życie.

Agata: I stwierdzić, że dla niego jesteś najważniejsza na świecie. A ty bardzo potrzebowałaś, żeby ci pokazał, że jesteś dla niego wszystkim. Musiał opuścić bezpieczne gniazdo u swoich rodziców, przyjechać do Sylwii, zaopiekować się nią i powiedzieć, że będą razem. Ale „spróbujmy żyć normalnie jak małżeństwo w Polsce”, poprosił.

Sylwia: I ja się zgodziłam. Już o wiele więcej rozumiałam. Przeszłam też swoją autoterapię, studiując pedagogikę resocjalizacyjną. To były bardzo trudne studia, zważywszy na moje dzieciństwo.

Agata: I nagle wszystko zaczęło do siebie pasować, a opowieść, którą tu snujemy, można nazwać opowieścią wigilijną.

Sylwia: I nakręcić film o tym, jak odmienić swoje życie, które nagle staje się bajką. Trzeba tylko oprzeć się na kimś, kto zbuduje nam fundament. I ja to dostałam.

A co Ty dałaś Agacie?

Agata: Inny kolor macierzyństwa. Miałam już dwójkę dzieci, ale obecność Sylwii dopełniła naszą rodzinę. Od razu czułam, że to nie będzie jednorazowy epizod. No i zyskałam świetną przyjaciółkę.

Sylwia: A ja przy tobie nauczyłam się po prostu siebie. I na tym będę budować moją własną rodzinę.

Agata, zamieściłaś przepiękny wpis w internecie, że Twoja córeczka jest już żoną i że dorosła.

Agata: Bo bardzo przeżyłam ślub Sylwii. Na moich oczach stała się piękną, dojrzała kobietą. Tego dnia poczułam wyjątkową kobiecą solidarność. Wchodzi przecież w świat, który jest dla nas, kobiet, bardzo trudny. I wymagający odegrania wielu ról. A ja już nie zawsze będę mogła jej tak pomóc jak wtedy, kiedy była malutka. Sylwia długo i cierpliwie czekała ze swoją decyzją o zamążpójściu, wszystko skrupulatnie przygotowała, a ja bardzo chciałam, żeby to był dla niej dzień szczęśliwy, który będzie pamiętać do końca życia.

Sylwia miała przepiękną suknię.

Sylwia: Od Agaty.

Agata: To miał być wymarzony ślub, musiałaś więc mieć suknię godną tego wydarzenia, bo moja księżniczka na ziarnku grochu wychodzi za mąż i ma wyglądać tak jak na księżniczkę przystało.

Sylwia: Nie mogłam, niestety, pójść do ślubu w sukni Agaty, bo wcześniej przekazała ją Fundacji Rak’n’Roll. Ale od dziecka mi powtarzałaś, że dostanę od ciebie wymarzoną suknię ślubną.

Reklama

Agata: Skoro moja kiecka poszła w świat, musiałam ubrać Sylwię w suknię marzeń. Poprosiłam więc Lilit – znakomitą projektantkę – żeby uszyła coś cudnego i żeby napełniła to dzieło dobrą energią. I powstała taka suknia, jaką sobie wymarzyłyśmy. Wyjątkowa. I wszystko to złożyło się na podróż do magicznej krainy baśni, która w życiu może się zdarzyć tylko raz, kiedy ją sami sobie stworzymy.

Reklama
Reklama
Reklama