Na czterdziestkę dokonała coming outu. „Każdy z nas niesie queera w środku”, mówi Sylwia Chutnik
„Mój out był próbą wyzwolenia się ze znoju, żeby nie być przegraną w homofobii, poniżaniu drugiego człowieka”
- Wiktor Krajewski
Pisarka, aktywistka, antropolożka kultury, matka, a przy tym wariatka z tytułem doktora. Nie boi się poruszać spraw niewygodnych i głośno krzyczy, co ją boli. A Polska potrafi sprawić jej ból. Sylwia Chutnik opowiada Wiktorowi Krajewskiemu, czemu nie wyjedzie z kraju, jak stworzyła swój mikroświat na warszawskim Mokotowie oraz czy walkę z depresją, na którą zachorowała, uznaje za wygraną.
Sylwia Chutnik w wywiadzie VIVY!
W jednym z wywiadów otwarcie przyznałaś, że Sylwia Chutnik to nie tylko szaleństwo, punkówa, różowe włosy, ale też „smuteczki”. Skąd się biorą?
Ponad rok temu wytoczyłam walkę swojej chorobie, czyli depresji. Miałam wątpliwości, czy mówić o tym głośno w przestrzeni medialnej, bo wiadomo, że media nie są konfesjonałem. Wiem jednak, że moje wyznanie może komuś pomóc, że nie jest sam i że taka baba jak ja, którą można czasem zobaczyć w telewizji czy przeczytać o niej w prasie, boryka się z podobnymi problemami. Bo ja się borykam, jak każdy, którego dotknęła ta choroba. Chodziłam na terapię na NFZ, biorę leki, które kosztują majątek, i jakoś z tą depresją żyję.
Wielu ludzi się zdziwi, słysząc, że tyczą się Ciebie problemy dnia codziennego, bo nie powinny. Jesteś uprzywilejowana, masz sukcesy, sławę…
Tak, ale z drugiej strony jestem samotną matką z kredytem we frankach. Uprzywilejowanie pełną gębą (śmiech). Gdyby nie fakt, że mam pracę twórczą, nie istniałabym. Mnie nie ma bez literatury. Miałam sześć lat, gdy nauczyłam się pisać i czytać, i od tamtego czasu książki są dla mnie kwintesencją życia. Mam duży przywilej twórczej ekspresji oraz przerabiania swoich emocji dzięki pisaniu. Bez tego byłoby ze mną źle. Doceniłam to, że w najgorszym momencie choroby byłam w stanie usiąść przy biurku i pisać. Malowałam, robiłam kolaże. Sama organizowałam sobie warsztat terapii zajęciowej, żeby nie oszaleć. Nie ustawiało mnie to do pionu, ale utrzymywało na powierzchni. Istnieją opinie, że fikcja jest eskapizmem, bo twój własny świat jest nie do zniesienia. Mój jest całkiem dobry, ale potrzebuję mieć w życiu wyjście awaryjne. Wychodzę przez nie na chwilę, ale wracam do miejsca, z którego przyszłam. Nie piję alkoholu od lat, nie palę, jestem wegetarianką, ale mam inny nałóg. Jest nim kultura, z której korzystam kompulsywnie.
Twój syn, gdy dokonałaś oficjalnego coming outu, skwitował to w dość prosty i konkretny sposób. „Byłaś dziwna, jesteś dziwna”, stwierdził i wzruszył ramionami. Nosisz w sobie to poczucie, że jesteś gdzieś poza nawiasem normalności?
Jestem dziwna, ale nie jestem w tym sama. Wszyscy jesteśmy dziwni. Kocham queer, kamp, kicz, lata 80. Wychowałam się w brokacie. Odnajdowałam się w mojej dziwności, w moim nieprzystosowaniu. Tyle że nie chodzi o to, że wywalono mnie na margines. Nie jestem przystosowana, bo nie chcę być. Ludzie mają problem ze słowem „dziwak” i bardzo walczą o to, żeby nie być postrzeganym jako ktoś osobliwy, inny. A ja to słowo uwielbiam! Nie wierzę, gdy słyszę, jak pada z ust człowieka, że jest normalny, zwykły. Każdy ma dziwactwa! Dosłownie każdy ma je we krwi, wykonuje je w domu, jak nikt nie patrzy. Norma nie istnieje. Oczywiście jest norma społeczna, ale to wszystko jest patykiem na wodzie pisane, bo nie ma jednej osoby odpowiedzialnej za to, co jest normatywne, a co nie jest. Każdy z nas niesie queera w środku. I nie ma co się smucić, dziwić czy bronić przed tym.
Czytaj też: Ma 25 lat, kroczy własną drogą i jest dumą rodziców. Katarzyna Dowbor ujawniła plany córki
Kryłaś się przed innymi ze swoimi dziwactwami?
Byłam nieśmiała, ale były we mnie moje małe światy, w których czułam się wybornie. Byłam introwertyczną jedynaczką, a z drugiej strony miałam w sobie element liderki. Miałam swoją bandę, występowałam na wszystkich apelach w szkole. Tworzy to paradoks, bo będąc spłoszoną dziewoją, chciałam zająć centralne miejsce na scenie. Pozostało to we mnie do dzisiaj. Moja dziwota rozwinęła się przed skończeniem 20 lat. Zakładałam osobliwe ubrania, nosiłam dziwne fryzury…
…a Twoja rodzina, o której mówisz, że jest „zwyczajna”, nie miała nic przeciwko Twojej ekspresji.
Niebywałe jest, że zajmuję w mojej rodzinie wyjątkowe miejsce. I nie jest to przestrzeń zarezerwowana dla dziwaczki. Mama kiedyś, w kontekście codziennych obowiązków, powiedziała, że „jestem stworzona do innych rzeczy”. Dość dziwnie to zabrzmiało, bo zajmuję się antropologią codzienności. Kocham małe rzeczy, uwielbiam naukową analizę sprzątania… Moją stałą w życiu jest, że odstaję od reszty. [...]
Na czterdziestkę dokonałaś coming outu, to może na pięćdziesiątkę przyjdzie czas na kolejną życiową woltę?
Do widzenia państwu! Wyjeżdżam! Tak nie będzie, bo w Warszawie stworzyłam swój grajdół. Niby jestem „wielkomiejską Warszawą”, a tak naprawdę jestem babą przy rynku, która otoczona jest tym, co zna, bo dzięki temu czuje się bezpiecznie, u siebie. Oswoiłabym sobie przestrzeń gdzieś indziej, oczywiście, ale jak już tu mam wszystko, to daj pan spokój, po co jechać w świat. Mój out był próbą wyzwolenia się ze znoju, żeby nie być przegraną w homofobii, poniżaniu drugiego człowieka. Po wyborach nie nastały w naszym kraju czasy tęczy i jednorożców. Ale przez ostatnie osiem lat czułam się bardzo zmęczona. Wielu moich przyjaciół podjęło wówczas decyzję o wyjeździe z Polski. A ja? Ja tu siedzę! Zawzięta baba ze mnie. Ja tu będę i tyle. To cecha odziedziczona po babci od strony ojca. Była już kilka razy w szpitalu, ale za każdym razem wychodziła obronną ręką, bo powiedziała sobie, że będzie żyła. Surfuje po necie, ma wszędzie konta. Miłego dzionka, pozdrowionka lecą od niej codziennie. A ja to kocham w jej wykonaniu!
Za pomoc w realizacji sesji dziękujemy Antykwariatowi ZAKŁADKA.
Cały wywiad do przeczytania w nowej VIVIE! Magazyn dostępny w punktach sprzedaży od czwartku, 28 marca.
Czytaj też: Nie chciał występować w roli "żony marynarza". W końcu postawił ukochaną pod ścianą