Reklama

Pracuje na pełnych obrotach. Omenaa Mensah prowadzi trzy fundacje, organizuje Wielką Aukcję Charytatywną, założyła Konsorcjum Filantropijne, a kilka razy w miesiącu… zapowiada pogodę. W jej słowniku nie ma słowa „niemożliwe”. Katarzynie Piątkowskiej opowiedziała o dzieciach ulicy w Ghanie, radości z niesienia pomocy i o tym, z kogo i z czego jest najbardziej dumna.

Reklama

Omenaa Mensah w wywiadzie VIVY!

Prowadzisz fundacje, organizujesz Wielką Aukcję Charytatywną, założyłaś Konsorcjum Filantropijne, wciąż występujesz w telewizji i zajmujesz się pięcioletnim synkiem. Nie jesteś czasem zmęczona?

Muszę przyznać, że niedawno przyszłam do biura mojej fundacji, klapnęłam na fotel i powiedziałam dziewczynom, że chyba mi się „duracelki” wyczerpują (śmiech). I nawet mój mąż zaczął ostatnio przebąkiwać, że chyba za dużo wzięłam sobie na głowę, bo zazwyczaj jestem pełna energii, działam jak nakręcona, a teraz nie mam siły. Ale jak się za coś zabiorę, to muszę to dowieźć do końca. A ja nie pracuję na to, żeby na koniec dnia powiedzieć: zarobiłam dla siebie tyle i tyle. Pracuję, żeby mieć pieniądze dla wszystkich, którym dzisiaj pomagam i, co najważniejsze, dla tych, którym obiecałam lepsze jutro.

Gdy spotkałyśmy się rok temu, opowiadałaś o dzieciach z Ghany, dzieciach z polskich domów dziecka, którym pomagała Twoja fundacja. Od tego czasu zmieniło się bardzo wiele. Wybuchła wojna w Ukrainie…

A mi doszli nowi podopieczni. Tamta VIVA! ukazała się dokładnie w dniu ataku Rosji na Ukrainę, 24 lutego. I wszystko okazało się nieważne, choć wówczas rozmawiałyśmy o bardzo ważnych rzeczach – tolerancji, akceptacji. Próbowałam sobie wyobrazić, co czuły i czują osoby dotknięte tym konfliktem. W ciągu kilku tygodni zorganizowaliśmy pomoc ukraińskim kobietom i dzieciom. Wspólnie z mężem stworzyliśmy RiO Edu Centrum, w którym pomagamy mamom z Ukrainy w aktywizacji zawodowej, a ich dzieciom zapewniamy edukację i opiekę terapeutyczną. W ciągu minionego roku przekazaliśmy na pomoc Ukrainie ponad trzy miliony złotych z fundacji i ponad pięć milionów prywatnie; między innymi na konwój polskich serc, który udało się zorganizować i wyekspediować również dzięki mobilizacji i wsparciu polskiego środowiska biznesowego.

To ogromna kwota, ale też dowód na to, że na pomocy potrzebującym nie oszczędzasz…

Rafał Sonik, który wspiera działania mojej fundacji, powiedział mi kiedyś, że „jakość jest sposobem okazania szacunku”. I jakość od zawsze była dla mnie wyznacznikiem, bo gdybym sama znalazła się w podobnej sytuacji, też chciałabym być potraktowana godnie. Jeśli organizuję obóz dla podopiecznych z domów dziecka, to musi być on na najwyższym poziomie, a program i atrakcje układamy tak, aby były to kolonie, o jakich marzyli. Organizując rzeczy dla potrzebujących, dbam o to, żeby były nowe. Do tej pory wielu ludzi kojarzyło mnie głównie z pomaganiem w Afryce, ale w tej chwili ogromną część środków przeznaczamy także na domy dziecka, bo tam potrzeby są ogromne. Omenaa Foundation wydała na ich wsparcie ponad półtora miliona złotych, czyli trzy razy tyle, co na dzieci w Ghanie.

Kiedy poczułaś potrzebę pomagania?

Kilka lat temu. Okazuje się, że do pomagania musiałam dojrzeć. Pamiętam, że siedziałam w kawiarni w TVN. Właśnie się rozwiodłam. Pomyślałam wtedy, tak po prostu, że chciałabym swój wizerunek wykorzystać w słusznej sprawie. Jakie to było oczyszczające uczucie! Jak już do tego doszłam, stwierdziłam, że chciałabym pomagać dzieciom w zdobywaniu wiedzy, bo wierzę, że edukacja to najpotężniejsza broń, dzięki której można zmieniać świat na lepsze. Jak mówił Nelson Mandela.

Zobacz też: Omenaa Mensah i Rafał Brzoska są małżeństwem od trzech lat. Poznaj historię miłości pary

Czemu edukacja jest dla Ciebie taka ważna?

Ponieważ wiedza to największy ludzki kapitał. Daje wolność i sprawia, że możemy decydować o sobie i o tym, jak ją w życiu wykorzystać, zamiast bezproduktywnie czekać na pomoc od kogoś. Założyłam swoją fundację, by pomagać między innymi tym, którym odebrano szansę na naukę. Potem, po raz pierwszy w życiu, poleciałam do Ghany, gdzie urodził się mój tata.

Poleciałaś tam z zamiarem pomagania ghańskim dzieciakom?

Wybrałam się w podróż, żeby poznać swoje korzenie. Wtedy też pojawiła się myśl, że muszę tu zbudować szkołę. Znaleźć zaufanych partnerów – nie tylko biznesowych – nie było łatwo, ale udało się! Po wielu podróżach do Ghany i przygodach, jakie tam przeżyłam, trafiłam na salezjanów, którzy prowadzili ośrodek pomocy dla dzieci ulicy. I właśnie tam zbudowałam szkołę Kids Haven School.

Jak Cię potraktowano w kraju Twoich przodków?

Jak panią z Europy, która zjadła wszystkie rozumy (śmiech). Szybko zostałam przez Ghańczyków sprowadzona na ziemię. Odbyłam spotkanie z wysoko postawionym urzędnikiem, który uświadomił mi, że Afrykanie zawsze będą traktowali mnie jak Europejkę. To mnie zaskoczyło, bo myślałam, że skoro jestem czekoladowa, to jestem ich. A tymczasem okazało się, że dla nich jestem… za biała. Wytłumaczył mi też, że jak chcę coś zrobić w Ghanie, muszę uszanować lokalne zasady i nauczyć się z nimi pracować.

Co Cię najbardziej zaskoczyło?

Na przykład to, że my mamy zegarki, a oni zawsze mają czas. Jeśli przyjeżdżasz z Europy i myślisz, że coś będzie przygotowane na dany dzień, tak jak się umawiałaś, możesz być niemile zaskoczona. Różnice w mentalności pomiędzy nami są naprawdę kolosalne. Myślę, że wynikają one z przeszłości historycznej. Przez setki lat Afrykanie byli niewolnikami. Im zawsze ktoś mówił, co dokładnie mają robić. Na szczęście młode pokolenie Ghańczyków jest już inne. Wielu z nich studiuje za granicą, a potem wraca do Ghany, otwiera swoje biznesy i zaczyna żyć na poziomie, na jakim my funkcjonujemy w Europie. Choć nie wszyscy. Na przedmieściach Akry wciąż mieszkają tysiące bezdomnych dzieci. Nazywa się je dziećmi ulicy i to jest coś, z czym trudno mi się pogodzić.

Nie ma dla wszystkich miejsca w wybudowanej przez Ciebie szkole?

Niestety nie, do Kids Haven School możemy przyjąć maksymalnie 60 podopiecznych, a szacuje się, że dzieci ulicy jest ponad 61 tysięcy. Mamy rotację, bo staramy się przywrócić te dzieciaki do życia w naturalnych warunkach. Odnaleźć ich biologicznych rodziców lub umieścić w placówkach zastępczych.

Próbowałaś kiedyś sobie wyobrazić, że mogłabyś być na ich miejscu?

Wielokrotnie… Myślałam też o moich dzieciach, które miałyby mieszkać na ulicy, nie chodzić do szkoły, nie uczyć się i nie mieć szans na godną przyszłość. Dzieci ulicy trafiające do Kids Haven School nie znają innego życia. U nas po raz pierwszy śpią na łóżku, a nie na ziemi, korzystają z normalnej toalety, a dziewczynki dostają podpaski. Ich radość nakręca mnie do działania. Kiedy usłyszałam, że okoliczne jednostki „zajmujące się” tymi dziećmi przestały je przywozić do naszego ośrodka, nie załamałam się. Przeciwnie! Przełożyłam wszystkie możliwe siły na działanie! Kupiliśmy autobus, żeby mieć transport. W najbliższych tygodniach czekają nas kolosalne zmiany. To będzie też czas spotkań z nowymi podopiecznymi, którym, mam nadzieję, odmienimy życie na lepsze.

[...]
Sprawdź też: Na uroczystą inaugurację Omenaa Art Foundation przybyły najważniejsze osoby ze świata rozrywki i biznesu

Marcin Suder

Mówi się, że dobro wraca.

I tak jest! Przecież dzięki pomaganiu poznałam mojego męża. A to, że teraz robimy to razem, jest dla mnie znakiem, że wybrałam dobrą drogę.

Rafała również zainspirowałaś do założenia fundacji.

Rafał Brzoska Foundation wspiera młodych ludzi z biednych terenów wiejskich w zdobyciu wykształcenia. Mój mąż też pochodzi ze wsi i było mu w życiu bardzo trudno. Nikt go nie wspierał, nie dawał mu szans na to, że może coś w życiu osiągnąć. Gdy zapytałam, komu chciałby pomagać, odpowiedział, że dzieciakom takim jak on. Dziś mamy pod opieką 26 stypendystów, którzy osiągnęli już naprawdę dużo. Jedna z nich, Julia Stankiewicz, rozpoczyna właśnie pracę w NASA. Rozpiera nas duma!

I teraz siedzicie wieczorem przy kolacji i zastanawiacie się, komu jeszcze możecie pomóc?

Dokładnie tak! Ale… nie przy kolacji. Naszą salą konferencyjną jest łazienka (śmiech). Wskakujemy do wanny i w niej debatujemy. Mamy z Rafałem spisaną konstytucję miłości, a w niej deklarację, ile rocznie przekazujemy na różne cele, oczywiście poza działaniem naszych fundacji. I tak na przykład, już nie w wannie, ale podczas podróży do Afryki wymyśliliśmy, że zorganizujemy wigilijną kolację dla osób samotnych i ubogich. Chcieliśmy sprawić komuś prezent, a wyszło na to, że zaprosiliśmy dwa i pół tysiąca osób.

Cały wywiad w nowym numerze VIVY!, dostępnym w punktach sprzedaży od 18 maja. Fragmenty rozmowy już na viva.pl.

PIOTR FOTEK/REPORTER

Co jeszcze w nowej VIVIE! 10/2023?


Jan A.P. Kaczmarek
O czym marzy kompozytor, laureat Oscara i tegorocznej nagrody Orła za całokształt twórczości? Niezwykła rozmowa!

Dawid Linkowski

Katarzyna Kolenda-Zaleska i Anna Zaleska. Matka i córka. Dziennikarka i prawniczka. Zawsze w kontakcie,
lecz jest jedno „ale”…

Mateusz Stankiewicz

Vito Bambino o muzyce, życiu na emigracji, dzieciństwie i młodości w robotniczej dzielnicy w Niemczech, miłości, ukochanym synku i o tym, jak to jest żyć pomiędzy.

Bartek Wieczorek/Visual Crafters
Reklama

Marcin Suder
Reklama
Reklama
Reklama