Reklama

Już w październiku Oliwia Bieniuk wyjeżdża na studia do Warszawy. Będzie studiowała aktorstwo w szkole Bogusława Lindy i Macieja Ślesickiego.
Mówi, że będzie starała się jak najczęściej przyjeżdżać do domu do Gdyni.
Bo choć trochę narzeka, że gdy kończy się lato to miasto staje się nieatrakcyjne dla młodych ludzi to tu ma najbliższych i ukochane miejsca, w których bywała z mamą i z przyjaciółmi.

Reklama

Za falochronem

Ulicą Świętojańską zmierzamy do wybranej przez Oliwię kawiarni. Handlowa ulica Gdyni ciągnąca się równolegle do brzegu Zatoki Gdańskiej tak jak przed wojną tętni życiem. Na blogu Rytm Miasta Jerzy S. Majewski pisał o niej: „Większość z tych budynków wzniesiono w latach 30. Reprezentują tu architekturę dojrzałego funkcjonalizmu, przemycając często elementy stylu okrętowego. Szybko zmieniająca się ulica była przed 1939 r. niewątpliwie symbolem niezwykłej dynamiki miasta, które w tym czasie starannie projektowano, tak aby stało się jednym z najbardziej nowoczesnych miast nad Bałtykiem”.
Mijamy mnóstwo sklepów, restauracji i barów. W ogródkach siedzą turyści, w lokalach kręcą się kelnerzy. „Wiesz co jest smutne w tym mieście?”, niespodziewanie zagaduje mnie Oliwia. I zaraz odpowiada: „Nie ma fajnych miejsc, gdzie można by usiąść na śniadaniu, napić się dobrej kawy. Pod tym względem w Gdyni mi się nie podoba. Szczególnie, gdy kończy się lato”. Rozglądam się zdziwiona, bo wydaje mi się, że widzę coś zupełnie przeciwnego, ale ona tłumaczy: „Po sezonie to miasto naprawdę zamiera. Robi się szaro i smutno. Depresyjnie. Bardzo odczułam to w tym roku. Skończyłam szkołę, ale nie poszłam na studia. Miałam oczywiście swoje obowiązki, zajęcia, chodziłam na śpiew, na aktorstwo, na siłownię. Nie siedziałam cały dzień w domu i nic nie robiłam. Jednak miałam dużo więcej czasu i zobaczyłam, że dla młodych ludzi, po sezonie, Gdynia nie ma zbyt wiele atrakcji. Dlatego tak bardzo chciało mi się stąd wyjeżdżać”.

Krzysztof Opaliński

„Gdzie spotykacie się z przyjaciółmi?”, pytam. „Kiedyś chodziliśmy na Bulwar Nadmorski. Siadaliśmy za falochronem od strony plaży i tam spędzaliśmy czas. Bawimy się raczej na domówkach, albo w klubach w Gdańsku, czasem Sopocie”, odpowiada. W Gdyni jest za to sporo dobrych restauracji. Jedną z nich prowadzi rodzina Oliwii. To restauracja „Moon”, gdzie podają najlepszą chińszczyznę w mieście. Należała do nieżyjącej już siostry babci Oliwii. Teraz prowadzi ją jej mąż. „Mama bardzo lubiła tam chodzić. Tak samo jak do „Trafika. Jedzenie i Przyjaciele”. Tu jadaliśmy rodzinne obiady”, mówi Oliwia, gdy mijamy niewielki lokal na początku Skweru Kościuszki.

Czytaj też: Oliwia Bieniuk o Annie Przybylskiej: „Nie zastąpię mojej mamy, mimo że ludzie oczekują, że będę jak ona"

(...)

Kawa w sieciówce

Siadamy w Starbucksie znajdującym się na rogu ulicy Świętojańskiej i Armii Krajowej. Kamienicę Franciszki Glassenappowej, w której się znajduje kawiarnia opisywał Jerzy S. Majewski: „Kamienica ma intrygującą bryłę. Od strony dawnej ulicy Kwiatkowskiego (dziś Armii Krajowej) elewacje cofają się na aż dwóch ostatnich kondygnacjach. Wrażenia dynamiki nadają „okrętowe” balkony, częściowo schowane za żelbetową kratownicą, częściowo zaś wysunięte poza narożnik budynku”. Niedaleko niej, również w modernistycznej kamienicy znajduje się niewielkie studio fitness, w którym ćwiczy Oliwia. To dlatego czasem przychodzi tu na kawę. Ma po prostu blisko. Dzisiaj zamawia kawę i dwa croissanty, w tym jeden z czekoladą. Śmiejemy się, że gdy to napiszę zaraz zaczną się komentarze, że Bieniuk nie dba o sylwetkę i o zdrowie. Przy stoliku nasza rozmowa schodzi na hejt, z którym mierzy się dziewiętnastolatka. „Nie mogę zrozumieć, dlaczego ludzie piszą innym nieprzyjemne rzeczy. Że ładna, ale nie mądra. Że za młoda na pozowanie w kostiumach kąpielowych. O ustach. O tacie. Chyba muszą być nieszczęśliwi i sfrustrowani. Nie przyszłoby mi do głowy, żeby złe komentarze komuś wypisywać”, mówi.
Gdy wychodzimy na ulicę od strony Zatoki Gdańskiej czuję na twarzy morską bryzę. „Czuć morze, jak wspaniale”, cieszę się. „Tu? Miasto czuć, a nie morze. Może się przyzwyczaiłam i dlatego ja nic nie czuję?” zastanawia się Oliwia. I dodaje: „Mocny zapach morza poczujesz jak pójdziemy do mnie, do Orłowa”.

Krzysztof Opaliński

fot. Oliwia Bieniuk pod restauracją Moon należącą do jej rodziny

Krzysztof Opaliński

fot. Oliwia Bieniuk w ogródku restauracji "trafik", którą uwielbiała jej mama Anna Przybylska

(...)

Jak w kurorcie

W książce „Ania. Biografia Anny Przybylskiej” Grzegorz Kubicki i Maciej Drzewicki piszą o domu w Orłowie: „Już wcześniej zakładali, że wcześniej czy później wylądują w Gdyni. W 2008 roku, jeszcze w czasie pobytu w Turcji, kupili dom nad samym morzem, w Orłowie. Ania myślała o mieszkaniu, ale gdy agentka prowadzi ją do domu na dopiero powstającym ekskluzywnym osiedlu, zakochuje się od pierwszego wejrzenia. W domu pewnie też, ale przede wszystkim w widoku z okien. Zawsze marzyła o domu z widokiem na morze, teraz to marzenie ma się ziścić. A z okien jej przyszłego domu rozciąga się wspaniała panorama Zatoki Gdańskiej, aż po Hel”. Zanim wejdziemy do domu, który dla swojej rodziny wybrała Ania, Oliwia prowadzi mnie idziemy na molo, które spokojnie mogłoby konkurować z tym w Sopocie. W tym miejscu drewniany pomost dla statków i dla wczasowiczów pobliskiego Domu Kuracyjnego zbudowano już przed pierwszą wojną światową. Obecnie ma 180 metrów (pod drugiej wojnie światowej sięgało 430 metrów w głąb zatoki, ale w 1949 roku zniszczył je potężny sztorm). Podziwiamy Klif Orłowski, który jest stromym brzegiem Kępy Redłowskiej. Ania lubiła tędy jeździć na rowerze, w ogóle wszędzie gdzie w tylko mogła jeździła na rowerze. Oliwia często spaceruje po tej pięknej dzielnicy. Do 1935 Orłowo Morskie było odrębnym miasteczkiem pełnym kuracjuszy zamieszkujących pensjonaty i prywatne kwatery. Wiosnę i lato 1920 roku spędził tu Stefan Żeromski z rodziną, a odwiedzał go Jan Kasprowicz. Cztery lata przed wybuchem II wojny światowej Orłowo stało się dzielnicą Gdyni. „Szkoda, że nie możemy tam pójść na klif, ale on się teraz osypuje, więc nawet nie wiem, czy mogłybyśmy podejść”. Z bukowego lasu porastającego kępę Redłowską wyłania się zrujnowany budynek dawnego sanatorium. Orłowo ma też według Oliwii najpiękniejszy park, jaki może być. Znajduje się w nim barokowo-rokokowy pałac przebudowany w stylu neogotyckim, w którym do niedawna znajdowała się siedziba Gdyńskiej Szkoły Filmowej (obiekt został odrestaurowany i dzisiaj znajduje się w nim butikowy hotel).

Krzysztof Opaliński

fot. Oliwia Bieniuk na molo w Orłowie

Kierujemy się do domu Oliwii. Wchodzimy przez białą furtkę. Odwracam się i pomiędzy szczeblami patrzę jeszcze na Zatokę. Oliwia miała rację. Tu intensywnie pachnie morzem. Nic dziwnego, że tam w centrum miasta Oliwia nie zachwyciła się zapachem morza. W drzwiach wita nas jej dziadek, Andrzej Bieniuk, dwa psy shih tzu i chihuahua z radości, że pani wróciła do domu podskakują na krótkich łapkach. Oliwia wita się z nimi czule, choć przecież nie było jej w domu tylko kilka godzin.
Stoję w kuchni, urządzonej przez Anię. I teraz wiem, co tak ją zachwyciło. „Jak przesuniesz się tam, trochę w prawo, zobaczysz nasze molo”, instruuje mnie Oliwia. Ten widok zapiera dech w piersiach. „Nie będziesz za tym tęsknić?”, pytam, gdy rozmawiamy o jej wyprowadzce do Warszawy i studiach w Warszawskiej Szkole Filmowej. „Będę. Bardzo chciałabym często przyjeżdżać do domu. Co najmniej kilka razy w miesiącu, ale nie wiem czy mi się to uda”, mówi. „W Gdyni jest tylko szkoła musicalowa, a ja choć kocham muzykę, nie czuję, żebym się nadawała do śpiewania. Jeszcze nie teraz. Jadę do Warszawy, bo mam tam więcej możliwości. Ale mój dom jest tu, w Gdyni”. W mieście, gdzie mieszka cała jej rodzina, i które tak bardzo kochała jej mama.

Cały tekst w 17 numerze dwutygonika VIVA! W sprzedaży od 8 września

Reklama

Bartek Wieczorek/Visual Crafters

Bartek Wieczorek/Visual Crafters
Reklama
Reklama
Reklama