Jamniki rządzą światem. Agata Tuszyńska opowiedziała „VIVIE!” o miłości do czworonogów i nowej książce
Agata Tuszyńska w najnowszej książce „Jamnikarium” zebrała historie o znanych ludziach zakochanych w swoich jamnikach. O intensywnej więzi z jamniczką Lonią i o tym, dlaczego przypomina jej zmarłego męża, jak również o marzeniach zdobycia Kilimandżaro zwierzyła się Romanowi Praszyńskiemu.
„Zakochuję się w facetach, a nie w psach” mówi pisarka Agata Tuszyńska. A jednak swemu jamnikowi Loni poświęciła najnowszą książkę „Jamnikarium”.
Roman Praszyński: Kim jest przystojny szczurek, o którym pisze Pani w swojej książce „Jamnikarium”?
Jamnik Lonia. Proszę spojrzeć, właśnie czeka, czy coś mu ze stołu nie spadnie.
– Dlaczego poświęciła mu Pani książkę?
Powody są dwa. Jeden, bo to jest bardzo ważna postać w moim życiu i wart jest grzechu. A drugi - mam nadzieję, że nikt mnie za tę książkę nie pogryzie. Nie będę musiała posmakować polskiej sprawiedliwości, smaków sądów.
– Jak sprawa sądowa z rodziną Władysława Szpilmana, która poczuła się urażona Pani książką „Oskarżona: Wiera Gran”?
Wróciła do sądu apelacyjnego. Zaczynamy kolejny raz. To męczące, bo ja już wygrałam tę sprawę. Więc pomyślałam sobie przewrotnie, że „Jamnikarium” to będzie taki żart literacki.
Kim jest tajemniczy Lonia?
To mój drugi jamnik. Czarny gładkowłosy. Wieki temu miałam taką samą suczkę. Jamnik uzależnia. Kto raz miał jamnika, ten zawsze będzie miał słabość do tej rasy. Gdy wychodziłam z domu, jamniczka atakowała moje książki. Opuszczona na drobne paski szatkowała słowniki, dobrała się też do „Zbrodni i kary” Dostojewskiego.
Od kiedy trwa ich przyjaźń?
To już 10 lat. Pojawił się w naszym – moim i mojego męża – życiu, gdy Henryk był już bardzo chory i chciał mieć żywe stworzenie. Chciał kotka. Lubił i znał koty. A ja chciałam pieska. Henryk uwielbiał Lonię. Szczeniak pojawił się w naszym torontońskim mieszkaniu w kwietniu, Henryk odszedł 16 września, wiec razem byli pięć miesięcy. Mój mąż już wtedy bardzo dużo polegiwał. I ten mały zwierzak mu towarzyszył. Taka bezradna kulka, która najbardziej lubiła się przytulać i spać. Chciał się też bawić. Turlał się po kołdrze, podgryzał ją ostrymi jak igły zębami. Lonia sprawiał, że Henryk się uśmiechał. To był niezwykły czas wielkiej wzajemnej czułości. Wtedy też pies się przyzwyczaił, że wszyscy są razem w domu. Jego stado. Zawsze byliśmy – my i wielu przyjaciół. Podczas choroby Henryka prowadziliśmy otwarty dom. Jamnik uznał, że tak już będzie zawsze. Nie chce być sam.
– Jest łącznikiem emocjonalnym z Pani mężem?
Tak. Z całą pewnością. Kiedy go wzięliśmy, Henryk pytał mnie, ile żyją psy. Mówiłam, że kilkanaście lat. Wtedy powiedział: „To ja już tyle nie będę żył”. Oboje wiedzieliśmy, że mówi prawdę.
Pełny materiał w nowej „VIVIE!” dostępnej w kioskach od 3 listopada, z Dorotą „Dodą” Rabczewską na okładce.