Gdy Natasza Urbańska wydała debiutancką płytę, przeszła załamanie. „Przez miesiąc siedziałam w domu i nie mogłam przestać płakać”
„Atak był z każdej strony”, wspomina
Miała 13 lat, gdy przypadkiem trafiła na przesłuchania do musicalu „Metro”. Nie od razu przyjęto ją do zespołu, bo Natasza Urbańska była za młoda. Gdy jednak to nastąpiło, była gimnastyczka znalazła się wśród tancerzy. Potem zaczęła marzyć o tym, że tak nauczy się śpiewać, że będzie mogła to robić na scenie. Nauka zajęła jej dużo czasu i znów pomógł przypadek. Odtwórczyni głównej roli, Anki, Katarzyna Groniec, zachorowała. Zastąpiła ją właśnie Natasza. Potem był musical „Polita”, w którym śpiewa i tańczy. Aż w końcu poczuła, że chce jeszcze więcej. Że chce śpiewać i nagrywać płyty. Gdy w 2014 roku wydała płytę „One” nie spodziewała się, że zamiast słów uznania spadnie na nią ogromny hejt. Natasza opowiedziała nam o tym, jak przeżyła ten moment i o tym, że przypłaciła go załamaniem.
Fragment wywiadu z Nataszą Urbańską
Nagrywasz płyty, bierzesz udział w programach telewizyjnych, występujesz w teatrze i grasz w filmach. Idziesz tyloma drogami naraz. Gdzie tak naprawdę jest Twoje miejsce?
Scena jest moim miejscem. Wychowałam się w teatrze, jest moją bezpieczną przystanią, do której wracam zawsze. Lubię być częścią zespołu, ale też mam silną potrzebę tworzenia. Stąd moje poszukiwania własnej drogi, własnej muzyki, własnej opowieści.
Nie boisz się, że ludzie te wszystkie Twoje pomysły wyśmieją? Tak jak wtedy, gdy wydałaś swoją pierwszą płytę?
Już się nie boję. I nie zatrzymam się. Wtedy, gdy wydawałam „One”, od 18 lat grałam w jednym teatrze. Poczułam, że chcę spróbować sił na innym polu. Muzykę czułam od zawsze. Przecież do „Metra” zostałam przyjęta jako tancerka, ale tak bardzo ciągnęło mnie do śpiewania, że w końcu dopięłam swego. Zaczęłam śpiewać, choć początki nie były spektakularne. Raczej dość mizerne. Wielu wydawało się, że to nie będzie moja droga (śmiech). Po latach poczułam, że to, co robię, ma sens, że teraz jest czas, by spróbować zrobić coś poza moją sferą bezpieczeństwa, poza murami teatru Studio Buffo.
Zderzenie z rzeczywistością było dla Ciebie bolesne.
W mojej ocenie zostałam ukarana nie za muzykę, jaką zrobiłam, ale za odwagę pokazania siebie. Pokazania, że mogę być inna, niż ludzie znali mnie do tej pory.
Po teledysku „Rolowanie” złośliwi mówili, że za bardzo chciałaś być młodzieżowa.
Chcesz powiedzieć, że już wtedy chciałam się odmłodzić? Przecież to było prawie 10 lat temu! Po prostu byłam zaszufladkowana jako dziewczyna z teatru, śpiewająca covery i ubrana w cekiny. A tu nagle wychodzi „Rolowanie” i zaburza znany do tej pory obraz Nataszy. Kompletnie się to nie przyjęło.
Nie masz czasem do siebie pretensji, że się na to zdecydowałaś?
Pretensji? To ostatnie słowo, które pasuje do tej sytuacji.
Podcięto Ci skrzydła?
To był 2014 rok i początki internetowego hejtu. Atak był z każdej strony, bo linczowali mnie nie tylko anonimowi internauci, ale też dziennikarze i osoby publiczne. Przez miesiąc siedziałam w domu i nie mogłam przestać płakać.
Nie odebrało Ci to chęci do życia?
Na szczęście byli przy mnie najbliżsi, mój mąż, siostra, mama, którzy wspierali mnie na każdym kroku. Czuli, że potrzebuję ich obecności, bo byłam w totalnej rozsypce. Myślałam wtedy, że dobrze, że tata tego nie widzi, bo nie zniosłabym bólu, który musiałby przeżywać. W końcu się otrząsnęłam. Zaczęłam wchodzić w nowe projekty, które pomagały mi zapomnieć, przynajmniej na chwilę, o wielkiej, niegojącej się, wciąż rozdrapywanej na nowo ranie.
Wydałaś właśnie trzecią płytę. Ta druga – „Rajd 44” była Twoim rozliczeniem się z tym, co się stało?
Mroczne bluesowe brzmienia drzemały we mnie od zawsze. Ta płyta uwolniła to, co wtedy we mnie grało. A ja zastanawiałam się, kiedy znów zacznie się linczowanie mnie. Z jednej strony był we mnie lęk, a z drugiej wielka radość, bo bardzo chciałam właśnie taką płytę zrobić, pod prąd. Nagrałam ją z duetem Sampler Orchestra, choć chłopcy na początku nie chcieli ze mną współpracować. Usłyszałam od nich: „Słuchaj, Natasza, chyba nam nie jest razem po drodze. Ty jesteś dziewczyną z musicali, w cekinach, to nie dla nas”.
Ciągle musisz udowadniać, że nie jesteś dziewczyną w cekinach?
Tylko że ja jestem dziewczyną i bardzo lubię cekiny. Ale w środku jestem też muzykiem, który głośno gra i chce wydostać się na powierzchnię.
Tymczasem znów usłyszałaś, że się nie nadajesz?
Tak, ale czułam, że razem możemy zrobić coś nietuzinkowego. Poprosiłam ich, żeby posłuchali moich nagrań. Po prostu ciekawa byłam ich opinii. Zobaczyli we mnie tego muzyka. Nagraliśmy płytę, która była dla mnie rozliczeniem się z mrokiem. Miałam potrzebę opowiedzenia o sobie i o mojej drodze pełnej zakrętów. Jadąc nią, nie zawsze panowałam nad kierownicą. Co więcej, przez te lata nauczyłam się ograniczonego zaufania do innych kierowców…
Czytaj także: Natasza Urbańska jest mamą jednej córki, pokochała macierzyństwo. „Był czas, kiedy walczyliśmy o kolejne dziecko”
Twoje życie jest jak rajd po wygraną?
Z różnymi przystankami po drodze, czasem nawet wypadkami. Na pozór wyglądam na pewną siebie dziewczynę rozpychającą się łokciami. Tymczasem ja zawsze chowałam się za strojem, za make-upem. To one dawały mi odwagę. A tak naprawdę byłam bardzo niepewna, pełna znaków zapytania. Dzięki temu, co mnie w życiu spotkało, sukcesom, ale i upadkom, dzisiaj staję się bardziej świadoma i odważniej patrzę na świat. Każdy kolejny projekt, który robię, dodaje mi wiary w siebie, rozwija i wnosi odrobinę piękna do mojego świata.
Cały wywiad w najnowszym numerze dwutygodnika VIVA!, w punktach sprzedaży od 24 listopada