Martyna Wojciechowska: „Bezpieczniej mi być Larą Croft”. Co poświęciła dla ekstremalnych pasji?
1 z 6
Martyna Wojciechowska uwielbia ryzyko i adrenalinę - zdobywa szczyty, przemierza świat na motocyklu. Mimo licznych życiowych przeciwności i problemów ze zdrowiem, nie poddaje się i nie zamierza rezygnować ze swoich ekstremalnych pasji. Pamiętacie wywiad w VIVIE!, w którym mówiła, że jest „zakładniczką marzeń”, i towarzyszącą mu zaskakującą sesję zdjęciową? Ukazały się w 2010 roku, ale mamy wrażenie, że podróżniczka zupełnie się od tego czasu nie zmieniła.
Martyna jest trzecią Polką, która wspięła się na wszystkie najwyższe góry siedmiu kontynentów, a z pewnością pierwszą, której udało się dokonać czegoś takiego po tak poważnej kontuzji, jak złamany kręgosłup. Ostatnio przeżyła wypadek motocyklowy, w którym doznała skomplikowanego złamania obojczyka. - Los chciał przetrącić mi skrzydło, a teraz odrasta jeszcze silniejsze - z tytanu... A ja zamierzam latać wyżej niż kiedykolwiek! Już niedługo będę na kolejnym krańcu świata - skomentowała, a zaraz potem ogłosiła, że znowu jest w podróży - nagrywa kolejne odcinki programu „Kobieta na krańcu świata”. Słynie z konsekwencji w realizowaniu w swoich planów. Nawet gdy wydają się szalone.
- Kiedy w mojej głowie zamieszka jakieś marzenie, zaczynam o nim opowiadać. Nakręcam siebie i wszystkich dookoła. Aż ktoś pyta: „Jesteś już spakowana? Bilet kupiłaś?”. I to jest jak zimny prysznic: „Ups, zdaje się, że poza gadaniem nic jeszcze nie zrobiłam”. Ale ja wtedy już się nie wycofam, taka już jestem. Wszystkie moje wyprawy się tak odbyły! Cały wielki projekt „Korona Ziemi”. W międzyczasie ta korona przestała mi się zupełnie podobać. Zdałam sobie sprawę, że jest wiele gór, które o wiele bardziej mnie pociągają, ale zawsze kończę to, co zaczęłam - powiedziała w wywiadzie do VIVY!.
Co jeszcze zdradziła o podróżach? Czy zmieniła się, gdy urodziła córkę? I czy jest coś, czego się boi? Najciekawsze cytaty z rozmowy z Martyną Wojciechowską do przeczytania w naszej galerii!
Polecamy też: Martyna Wojciechowska jakiej nie pamiętacie! Intrygujące zdjęcia
2 z 6
Martyna Wojciechowska: Kiedy powiedziałam głośno, że zdobędę wszystkie najwyższe szczyty na siedmiu kontynentach, nie wiedziałam, na co się porywam. To był czas „Big Brothera”, sesji w „Playboyu”, płynęłam na zupełnie innej fali. Miałam wtedy 26 lat i przez chwilę sądziłam, że świat należy do mnie. Pełna byłam buty, z tym swoim: „damy radę”. Udzielałam wywiadów przez zestaw słuchawkowy pod motorowym kaskiem, nie przerywając jazdy. Oczywiście, że zdarzały się porażki, wiele rzeczy mnie bolało, ale wszystko wydawało się takie proste! Jeszcze do końca nie wiedziałam, kim jestem, ale parłam naprzód z wielką siłą. Marzyłam o wspinaczce, zawsze mnie fascynował alpinizm, ale zdanie o Koronie Ziemi rzuciłam na wyrost i byłam w tym zupełnie naiwna. Powiedziałam jednak coś sobie i całemu światu, więc musiałam to zrobić. To właśnie znaczy zostać zakładnikiem swoich marzeń.
Polecamy: Cały wywiad z Martyną Wojciechowską z 2010 roku
3 z 6
Martyna Wojciechowska: Dla mnie szklanka zawsze jest do połowy pusta. Słyszę głośniej, co zrobiłam źle, niż to, co dobrze. Ale da się z tym żyć. To niespełnienie, nieustanny głód sprawiają, że ciągle dalej przesuwam swój horyzont. Inaczej może nie czułabym takiej potrzeby? Jak widzisz, nie podcina mi to skrzydeł, bo wciąż potrafię latać dość wysoko. Czy jestem szczęśliwa? Nie jestem minimalistką, do szczęścia, niestety, potrzebuję dość dużo. Kiedy wydaje mi się, że jestem na dobrej drodze, jak to w życiu, coś się zmienia i znów tracę kawałek stałego gruntu pod nogami. Chyba poza moimi rodzicami nie mam się na kim oprzeć. Nie mogę tak po prostu być spokojna, bezpieczna i wzrastać. Codziennie walczę o swoje. Największe sukcesy zawodowe i wyprawowe osiągałam zawsze wtedy, kiedy nie układało mi się w życiu osobistym. Tak jakbym wtedy koncentrowała się wyłącznie na sukcesie, a utrzymanie się na powierzchni było sprawą życia i śmierci. Bo skoro nic innego nie masz, to inwestujesz w realizację marzeń.
Polecamy: „Bycie żoną i matką kojarzyłam z niewolą”. Dlaczego Beata Pawlikowska od rodziny woli podróże?
4 z 6
Martyna Wojciechowska: Kobiety przeżywają bardzo różne emocje po urodzeniu dziecka. Ale jest też pewien etos – mówienia, że wszystko, co czują, jest cudowne. Otóż zapalenie piersi nie jest. Bycie mamą sprawiło mi na początku wiele trudności. Myślałam: to koniec życia podróżniczki. Słuchałam: „Zobaczysz, teraz wszystko się zmieni”, mówionego z takim okropnym uśmiechem satysfakcji, że teraz dziecko zatrzyma mnie w domu i skończą się moje wyprawy. A we mnie rósł bunt. Musiałam sobie udowodnić, że to nie oznacza końca mojej pasji. Po ośmiu miesiącach pojechałam w góry spotkać się z samą sobą. Zrobiłam jednak wszystko, żeby moje dziecko jak najmniej to odczuło. Dziś już wiem, że najtrudniejsze są rozłąki z córką.
Kiedyś śmiałam się z rozmów o zupce i kupce. Dziś sama takie prowadzę. Ale w gazecie nie chcę opowiadać o swoich zachwytach nad dzieckiem. Bezpieczniej mi być Larą Croft, to też jedna z moich twarzy.
Polecamy też: Martyna Wojciechowska jakiej nie pamiętacie! Intrygujące zdjęcia
5 z 6
– Boisz się czasem, że będziesz sama?
Martyna Wojciechowska: O różne rzeczy, ale o to nie. Często jednak odczuwam innego rodzaju lęk. Zbierając materiały do książki, którą chcę napisać, czytam jeszcze raz pamiętniki z wypraw. Nie zdawałam sobie sprawy, że moje spotkania z górami były tak mocno podszyte niepewnością…
– Lękiem o co?
Martyna Wojciechowska: Pierwszy szczyt, górka właściwie – Kilimandżaro. Boję się zwyczajnie czegoś nowego. Jestem też okropnie podekscytowana i zupełnie nieświadoma tego, co wysokość może zrobić z człowiekiem. Ze mną, o dziwo, obchodzi się łagodnie, ale wciąż pamiętam zaskoczenie, że wielki chłop może paść jak mucha. Dociera też do mnie, że brak mi techniki. Jeszcze dużo będę musiała się nauczyć. Potem mam wypadek przy kręceniu programu „Misja Martyna”. Łamię kręgosłup, mam długą przerwę, rok rehabilitacji, ale nie rezygnuję. W końcu – wyjazd na Aconcaguę. I panicznie boję się tej góry. Nie dlatego, że jest taka trudna, choć ma prawie 7 tysięcy metrów n.p.m., ale to ma być próba generalna, chcę się dowiedzieć, czy mam szansę na zdobycie Everestu. Trenowałam wcześniej jak wściekła. Dzień w dzień. Bieg, pływanie, rower, siłownia. Na wyprawę jadę z zapaleniem stawów kolanowych. Tabletki przeciwbólowe łykam garściami. Czuję, że nie mogę się poddać, bo zawali się cały plan zdobycia Everestu. Czy dam radę iść pod górę z 20-kilogramowym plecakiem. Sama nie wiem…
Polecamy: Beata Pawlikowska pokazuje nam swój dom. I mówi o seksie i czereśniach
6 z 6
– Godzisz się z tym, że nie można mieć wszystkiego?
Martyna Wojciechowska: Nie godzę się. Chciałabym mieć… przynajmniej dużo. Jestem zachłanna. Krótko cieszę się sukcesami. Ale to właśnie wciąż pcha mnie do przodu. Mam ambicje, żeby sprawdzać się zawodowo, być świetną matką, kochanką, żoną… Akurat to ostatnie najsłabiej mi wychodzi. Jeśli mam z czegoś zrezygnować, to chyba rezygnuję z bycia dobrą żoną i z dbania o swój wygląd, bo wszystkiego nie da się zrobić. Na tych polach odpuszczam, na innych nie potrafię.
– Bycie żoną i swój wygląd odpuszczasz? Dobrze usłyszałam?
Martyna Wojciechowska: Po prostu mi to nie wychodzi. Nie będę trzymać diety i trenować po to, żeby dobrze wyglądać! Moje ciało ma mi służyć, pomóc zdobyć górę, więc pracuję nad nim głównie przed wyprawami. Moje zdjęcia z wypraw bez retuszu? Proszę bardzo! Rozczochrana (Elbrus), zapuchnięta (Mt. Everest). Akceptuję to, że życie wyprawowe sprawia, że czasem wyglądam fatalnie. Góry odzierają z intymności. Nigdy nie pojechałabym na wspinaczkę ze swoim partnerem. Człowiek chory na chorobę wysokościową nie stanowi ładnego obrazka i może nie potrafiłabym się od tego odciąć w sytuacji intymnej. Dla mnie góry są największym sprawdzianem. To one najmocniej – nie rajdy, wyprawy w nieznane, nurkowanie – kształtują mój charakter. Uczą pokory i cierpliwości, których tak bardzo mi czasem brakuje…
Polecamy też: Martyna Wojciechowska jakiej nie pamiętacie! Intrygujące zdjęcia