„Spotkaliśmy się pierwszy raz po 20 latach, stwierdziliśmy, że chemia nadal trwa”. Historia miłości Marka Brzezinskiego i Olgi Leonowicz
Ambasador Stanów Zjednoczonych i jego partnerka otworzyli przed nami drzwi rezydencji i swoje serca
- Krystyna Pytlakowska
Jego Ekscelencja ambasador Stanów Zjednoczonych w Polsce Mark Brzezinski razem z partnerką Olgą Leonowicz otworzyli przed nami drzwi oficjalnej rezydencji. I swoje serca.
„Bardzo ważne jest, żeby można było z kimś porozmawiać szczerze, podzielić się swoimi obawami czy stresem, ale też przeanalizować pojawiające się możliwości. To musi być ktoś, z kim nie obawiamy się porozmawiać autentycznie i bardzo szczerze. I w Oldze znajduję właśnie taką osobę. Mamy też wielu przyjaciół i znajomych, których poznaliśmy już tutaj, w Polsce. Lubimy spędzać z nimi czas. Ponieważ nie mamy dużo wolnego czasu, staramy się go dobrze wykorzystać”, mówi Mark Brzezinski.
Zakochani poznali się ponad dwadzieścia lat temu, ale wtedy ich relacja nie przetrwała próby odległości. Mimo to nigdy o sobie nie zapomnieli. Spotkali się ponownie, po dwudziestu latach przerwy i od tamtej pory są nierozłączni. „Stwierdziliśmy, że chemia nadal trwa, a życie tak się potoczyło, że teraz możemy być razem", zwierza się Olga Leonowicz. Co w sobie cenią? Krystynie Pytlakowskiej opowiadają o początkach miłości, wspólnych wartościach i ich „normalnym domu”.
Mark Brzezinski i Olga Leonowicz - historia miłości. Jak się poznali?
Jest Pan bardzo zajęty, a przecież ma Pan też dom, rodzinę i psy, które Pan uwielbia. A może ambasador powinien być człowiekiem samotnym, żeby go nie obciążała domowa codzienność?
Mark: Zupełnie się z tym nie zgadzam. Nie jestem typem samotnika, niezwykle cenię sobie życie rodzinne, lubię spędzać czas z ludźmi. Mimo iż intensywnie pracuję, staram się zawsze znaleźć czas dla moich bliskich. Szczerze mówiąc, dyplomację porównałbym ze sportem zespołowym, w którym bardzo ważna jest współpraca z innymi ludźmi. Dlatego też moja partnerka Olga uczestniczy wraz ze mną w różnych spotkaniach i wydarzeniach. Na przykład niedawno wspólnie zorganizowaliśmy przyjęcie na cześć Bianki Zalewskiej – reporterki wojennej uhonorowanej International Women of Courage Award.
Olga: Było to wyjątkowe wydarzenie, które zgromadziło ponad 350 osób ze świata biznesu, polityki, mediów, sztuki czy organizacji pozarządowych. Stanowiło okazję do uczczenia sukcesu wspaniałej Polki, a dla mnie osobiście możliwość poruszenia tak ważnych kwestii, jak sytuacja i prawa kobiet w Polsce.
Mark: Byłem dumny z Olgi i z tego, co zrobiliśmy wspólnie. Wspieranie równości jest jednym z głównych zadań dyplomacji amerykańskiej. Bez względu na to, czy są to spotkania ze studentami, czy szefami wielkich korporacji, obecność Olgi czyni je bardziej udanymi. (Olga siedzi na kanapie obok ambasadora i uśmiecha się do mnie. Na jej kolanach opiera pysk posokowiec bawarski Lola, którego drapie za uchem. Atmosfera naszej rozmowy jest naturalna, bez sztuczności i tremy).
Dlaczego zdecydował się Pan przedstawić mi swoją partnerkę? Do tej pory pozostawała jakby za kurtyną.
Mark: Wielokrotnie bywałem z Olgą na różnych ważnych wydarzeniach, które z uwagą śledziła opinia publiczna, jak choćby bal TVN czy bal zorganizowany przez oddział żołnierzy piechoty morskiej. Przy wielu innych okazjach też byliśmy razem – nigdy Olgi nie ukrywałem. Okazji było bardzo wiele, żeby Olgę przedstawić Polakom, ale tak naprawdę to pani pierwsza poprosiła o przeprowadzenie rozmowy, między innymi o moim życiu osobistym. Od ponad roku pełnię w Polsce funkcję ambasadora, a Olga wielokrotnie uczestniczy w mojej działalności, angażując się w różnego rodzaju inicjatywy. Wydawało mi się więc naturalne, że trzeba o niej powiedzieć kilka słów. Znamy się już bardzo długo, ponad 20 lat. Nigdy relacje polsko-amerykańskie nie były tak bliskie jak teraz, a Olga pomaga mi zadbać o ich naturalność. Poza tym prywatnie często się śmiejemy, dobrze się ze sobą czujemy, zaś poważne rozmowy, które często toczymy, są zawsze konstruktywne. Musi pani przyznać, że jestem dobrym dyplomatą, mówiąc to wszystko w obecności mojej partnerki (śmiech).
Olga: Znamy się już długo, od ponad 20 lat, odkąd jako studentka trzeciego roku stosunków międzynarodowych wyjechałam do Waszyngtonu na praktykę w ambasadzie RP. Odbywało się tam przyjęcie pożegnalne Jana Nowaka-Jeziorańskiego, który po latach wracał z emigracji do Polski, a ja zostałam poproszona o pomoc przy organizacji tego wydarzenia. W jego trakcie podszedł do mnie mężczyzna i zaczęliśmy rozmawiać. To była miła rozmowa. Nieświadoma, kim jest, opowiadałam, co tutaj robię i skąd się tutaj wzięłam. Zupełnie nie kojarzyłam, że to był Mark Brzeziński. Dopiero następnego dnia uświadomili mi to pracownicy ambasady. Po dwóch dniach Mark skontaktował się ze mną i zaprosił na spacer po Waszyngtonie.
I poszliście na tańce? Ambasador bardzo lubi tańczyć.
Olga: Nie. Poszliśmy zwiedzać miasto. A że Waszyngton jest dużym miastem, na jednym spotkaniu nie mogło się skończyć (śmiech). Cudownie spędzaliśmy czas, nie kończyły się nam tematy do rozmowy. Zaczęliśmy się więc spotykać coraz częściej. Coraz bardziej się lubiliśmy, ale powtarzałam Markowi, że jestem tutaj tylko na cztery miesiące i absolutnie nie ma sensu pogłębiać tej znajomości.
Mark: A ja odparłem, że między nami jest dobra chemia, że lubimy spędzać ze sobą czas, nie kończmy więc tego.
Olga: Po czym spędziliśmy wspólnie wakacje. Byliśmy w domu rodzinnym Marka w Maine, poznałam jego całą rodzinę. Z profesorem Brzezińskim graliśmy w tenisa, całą rodziną odwiedzaliśmy okoliczne wyspy. Był to cudowny czas.
[...]
Olga: Zbliżał się termin mojego powrotu do Polski. Gdy wróciłam już do Warszawy, w Zamku Ujazdowskim była wystawa rzeźb mamy Marka i tam się też spotkałyśmy. A profesor Brzeziński również przyjechał do Warszawy i zatrzymał się w Bristolu. Wiedziałam, że bardzo lubi krówki. Zostawiłam mu więc w recepcji paczkę tych słodyczy. Zadzwonił, żeby podziękować i porozmawiać. Zostawił także list. Niestety nasza relacja z Markiem nie przetrwała próby odległości. Każde z nas poszło swoją drogą, ale przez lata wiedziało, co robi to drugie. [...] Po powrocie ze Stanów cały czas mieszkałam w Warszawie. Gdy Mark przyjechał do Warszawy i spotkaliśmy się pierwszy raz po 20 latach, stwierdziliśmy, że chemia nadal trwa, a życie tak się potoczyło, że teraz możemy być razem.
Mark: W Warszawie odnowiliśmy kontakt i okazało się, że nadal dobrze nam się spędza razem czas. W Stanach Zjednoczonych jest takie powiedzenie, że coś było naturalne jak wschód słońca. Olga była dla mnie tym wschodem słońca.
[...]
Czytaj też: Beata i Artur Barcisiowie postawili na miłość, dobroć, wyrozumiałość. Tak mówią o swojej relacji
Co Panią tak naprawdę w Marku urzekło?
Olga: Odpowiem dyplomatycznie, że nie pamiętam. To było 20 lat temu (śmiech).
Mark: Piękna odpowiedź.
Olga: Od pewnego czasu tworzymy związek, a nasza historia sprzed lat bardzo nam w tym pomogła. Bo gdy spotkaliśmy się potem tutaj pierwszy raz, to tych 20 lat przerwy jakby nie było.
Mark: Jest dokładnie tak, jak mówi Olga.
Olga: Spotkaliśmy się w trudnych momentach naszego życia, ale bardzo szybko zamiast się smucić, zaczęliśmy się uśmiechać, śmiać pełnym głosem po raz pierwszy od dawna. Podobnie patrzymy na świat i cenimy podobne wartości. Ważna jest dla nas rodzina i uczciwość. To uczciwość rozumiana na wielu płaszczyznach, takich jak czynienie dobra, pomaganie i angażowanie się w ważne sprawy.
A jakby tak określić trochę skromniej Waszą więź?
Olga: Nie wydaje mi się, żebyśmy byli nieskromni. Dzielimy podobne wartości, mamy podobne poczucie humoru i emocjonalność.
Mark: Jesteśmy w stanie zdystansować się do pewnych spraw, ale też mocno się angażujemy w pokonywanie stojących przed nami problemów. Natomiast dla mnie w Oldze ważne jest to, że dobrze się przy niej czuję. A gdy pojawia się w pomieszczeniu, gdzie przebywam, jej widok sprawia mi radość. Moja mama po powrocie z Polski powiedziała o Oldze, że kiedy ona gdzieś się pojawia, to rozświetla tę przestrzeń.
Olga: W Marku lubię jego umiejętność dostrzegania pozytywów i motywowania do działania. To bardzo ujmujące. No i fakt, że zawsze znajduje dla mnie czas pomimo wielu zobowiązań, nigdy nie zostawia mnie bez dobrej myśli.
A co Pana, Panie ambasadorze, ujęło w Oldze, że przez tyle lat Pan o niej pamiętał?
Mark: Wydaje mi się, że to zdjęcie mówi wszystko (ambasador pokazuje swoje zdjęcie z Olgą z albumu sprzed 20 lat, widać na nim radość i pozytywną energię). Z tym właśnie Olga mi się kojarzy. Ale też z tym, że mogę zawsze na niej polegać, podejmując trudne wyzwania. Zawsze ma swoje zdanie i radę. Myślę też, że oboje jesteśmy wobec siebie bardzo lojalni. Mamy świadomość, że razem możemy sprostać różnym trudnościom. Związek z Olgą traktuję bardzo poważnie.
Jaka jest codzienność z ambasadorem?
Olga: Powiedziałabym, że normalna. I na pewno intensywna. Łapiemy każdą wspólną chwilę, czasami uczestnicząc w wydarzeniach służbowych, czasami odpoczywając.
Co jeszcze lubicie robić razem? I nie jest to pytanie podchwytliwe.
Olga: Chodzić do kina, jeździć na spacery do lasu. Staram się, żebyśmy mieli momenty normalnego życia. Wspólnie robimy zakupy, załatwiamy sprawy, spotykamy się z przyjaciółmi. Oboje mamy dzieci, więc robimy też z nimi różne rzeczy, starając się zapewnić im normalność.
Cały wywiad w nowym numerze VIVY! Magazyn w punktach sprzedaży od 6 kwietnia