Margaret: „Poradziłam sobie z najbardziej doskwierającymi kompleksami”. Jakie to były kompleksy i jak się ich pozbyła?
W nowej VIVIE! z Margaret na okładce znajdziecie wyjątkowy wywiad z młodą wokalistką. Margaret opowiedziała w nim o tym, czy kiedykolwiek marzyła o popularności, a także o swoich kompleksach, z którymi musi sobie radzić. Kiedy zaczęła uczyć się języka angielskiego i co motywuje ją do ciągłego działania?
Polecamy: Kochamy poczucie humoru Margaret. Wy też pokochacie po obejrzeniu tego filmiku!
Jak przyznaje sama Margaret, jej marzenia były skromne:
Żeby śpiewać, żeby był to mój sposób na życie. Ale nigdy nie sądziłam, że moje śpiewanie przyjmie taki wymiar. To mi w ogóle nie przyszło do głowy. Naprawdę. Czuję się taka mała w tym świecie. Może dlatego, że chociaż śpiewałam od dzieciństwa, nigdy nie byłam najlepsza. Jeździłam na te wszystkie festiwale piosenki i raczej przegrywałam, niż wygrywałam. Więc moje marzenia też były takie… zamknięte w ramach normalności. Rzeczywistość przyniosła mi dużo więcej, niż marzyłam. Stąd uczucie, że na to nie zasługuję. Choć moja mama mówi, że w życiu dostaje się to, na co się zasługuje.
Margaret ma talent i urodę. Skąd wzięły się te ograniczenia?
Ińsko, miejscowość, z której pochodzę, to jest niby-miasteczko, ale tak naprawdę duża wieś. Wydaje mi się, że zawsze miałam kompleks, że jestem ze wsi. Kompleks intelektualny: że nie mam dostępu do wielu rzeczy, że wielu rzeczy nie wiem, nie znam, nie widziałam, nie przeczytałam. Nie miałam nigdy MTV, a moje pokolenie namiętnie ją oglądało. Kiedy przeprowadziłam się do liceum do Szczecina, moje koleżanki ciągle pytały: „Pamiętasz to z MTV, widziałaś tamto?”. A ja byłam przerażona. Słuchałam Marka Grechuty, Czesława Niemena i O.N.A. Zawsze odstawałam. Już w dzieciństwie byłam dość samotna i strasznie chciałam gdzieś przynależeć. Ale było mi trudno. Wszyscy myślą, że angielski znam od urodzenia, a ja pamiętam, że w pierwszej klasie liceum nie wiedziałam, co znaczy „to have”. Nie wiedziałam nic. Na teście z języka angielskiego napisałam: Małgosia Jamroży i nic więcej, ponieważ nie rozumiałam pytań. To poczucie, że jestem ze wsi, że jestem gorsza, pchało mnie w świat, rozpalało ambicję, żeby wreszcie coś zobaczyć, nauczyć się i nie odstawać.
Już jako dziecko była odważna i ciekawa świata:
Margaret: W dzieciństwie mama nazywała mnie powsinogą. Dzieci pod drzwiami przedszkola płakały, ja mówiłam: „Mamo, idź już”. A po przedszkolu: „Mamo, idę do koleżanki”. Ciągle mnie gdzieś nosiło.
Mimo wszystko Margaret stara się jednak mocno stąpać po ziemi i skupić na tym, co najważniejsze w życiu:
Niektórzy artyści odpływają w dalekie przestworza, a mnie się wydaje, że to jest strasznie nudne: te imprezy, blichtr, bankiety, pochlebstwa. Jak ktoś mnie zachwala na imprezie, nie robi to na mnie żadnego wrażenia. Bo ja mu nie wierzę. Wolę po pracy wrócić do domu. Nawet jeśli otwieram drzwi, a tam kupa na dywanie i mój pies, który patrzy na mnie z wyrzutem: No, stara, za długo cię nie było (śmiech). Moja wina. Trzeba zakasać rękawy, posprzątać i wyjść na spacer. Normalność mnie pociąga. I niedoskonałość. Lubię sobie usiąść tu obok, na schodach w „Planie B”, i tak zwyczajnie posiedzieć, popatrzeć na ludzi, pomyśleć.
Czy pozbyła się kompleksów?
Margaret: Na pewno poradziłam sobie z tymi najbardziej doskwierającymi kompleksami, które wynikały z tego, że jestem niedouczona. Część braków nadrobiłam, ale też pomyślałam: No dobra, Gosia, luz. Nie musisz wszystkiego wiedzieć, nie musisz czytać całego Mickiewicza, on też może ci się nie podobać. Nie ma w tym nic złego. Trochę sobie odpuściłam. Stałam się też mniej ufna, bo spotkało mnie kilka przykrości. Choć nieraz myślę sobie, że bardzo brakuje mi tamtej spontaniczności. Ale wiem, że cierpiałabym, gdybym nadal taka była.
Viva!, 10 marca 2016
Zobacz także: Wywiad, którego Margaret udzieliła rok temu Piotrowi Najsztubowi: „Chcę pracować i robić muzę. Przestałam się bać”.