Reklama

Pracuje jak szalona. O szóstej rano zdjęcia do „Perfekcyjnej…”. Po południu do „Bitwy o dom”, która w TVN rusza już w kwietniu. Jeśli kręci program w Krakowie i ma kilka wolnych godzin, wsiada w samolot, żeby choć trochę pobyć z synami w Warszawie. Bo oni są najważniejsi na świecie. Ile czasu poświęca na pracę? Nie może powiedzieć. „To podpada pod kodeks pracy”, żartuje. Feministki jej nie znoszą, uczestniczki jej programu – podziwiają. W dowód sympatii właśnie dostała od nich trzy słoiki… ogórków kwaszonych. „Co w tym złego, że kobieta stara się dbać o swój dom jak najlepiej. Przecież dom to nasza największa wartość”, przyznaje. Może dlatego tak trudno mówić jej o rozwodzie. „Bardzo łatwo jest się zakochać i wziąć ślub. O wiele ciężej rozstać i zachować szacunek do osoby, z którą szło się przez życie”, dodaje.

Reklama

Jeszcze niedawno mówiłaś, że miałaś szczęście, związując się z takim mężczyzną, jak Jacek. A on, że długo szukał takiej jak Ty kobiety. Co się stało z tą miłością?

- Nie wiem, sama zadaję sobie to pytanie. Wciąż się przyjaźnimy i szanujemy. Jacek to wartościowy człowiek, ojciec moich dzieci, ktoś bardzo ważny w moim życiu.

A zaczęło się romantycznie, jak w filmie. Przyjechał na białym koniu z zaręczynowym pierścionkiem, żeby się oświadczyć…

- To był kary koń. Poza tym przyjechał w czasie burzy, więc obawiałam się, że koń się spłoszy. Ale były to bardzo piękne, szczęśliwe lata. Życie zderza nas jednak z twardą rzeczywistością, na którą czasami nie mamy wpływu. Jedyne, co możemy wówczas zrobić, gdy jeszcze nie jest na to za późno, to ratować przyjaźń i wzajemny szacunek. Najważniejsze, że pozostaliśmy dla siebie bliskimi ludźmi. Mam nadzieję, że na zawsze.

Stworzyliście obraz wzorowej pary. Młodzi, piękni, utalentowani. A po 10 latach szczęście prysło jak bańka mydlana. Nie żal tych lat?

- Bardzo żal. Ale w relacjach między ludźmi nic nie dzieje się w ułamku sekundy. Na jakość wspólnego życia składa się ciąg zdarzeń, również tych złych, które też mogą nas wzbogacić. Z drugiej strony, wolałabym nie przechodzić tego, czego doświadczam teraz. Staramy się z Jackiem rozstać z jak najmniejszą szkodą dla wszystkich osób wokół nas i nas samych. Wiemy, że podjęliśmy słuszną decyzję.

Na krążących w prasie zdjęciach wyglądacie na najbardziej zadowoloną parę pod słońcem! Roześmiani i radośni na zakupach z dziećmi, razem na spacerze. To jakaś gra?

- Po co mielibyśmy grać? My naprawdę lubimy spędzać razem czas. Chcemy, żeby dzieci widziały obok siebie uśmiechniętych rodziców. My staramy się dbać o to, co dobre.

Rozwód to cena, jaką płaci się za karierę?

- Nie mam pojęcia. Cały czas się nad tym zastanawiam. Gdybym wiedziała, jak rozwodu uniknąć, byłoby to odkrycie na miarę Nobla!

Podobno Jacek ostatnio jest w złej formie. Na Facebooku pojawił się jego wpis: „Idę na stok popełnić samobójstwo (…) Gardzę sobą, jedyna pociecha w Ballantine’s”.

- Żartował w ten sposób ze swoich umiejętności narciarskich. A ponieważ jest człowiekiem spontanicznym, co ogromnie w nim cenię, nie przewidział skutków swojego wpisu. Czasami odnoszę wrażenie, że słowa wypowiadane przez człowieka z show-biznesu natychmiast wykorzystywane są przeciw niemu. I nie mówię tylko o tysiącu kłamstw publikowanych na mój temat. Podam przykład – niedawno zaparkowałam samochód obok miejsca dla inwalidów, co wyraźnie zresztą widać na zdjęciach. Mimo to w jednym z tabloidów tłustym drukiem obwieszczono, że Małgorzata Rozenek łamie przepisy, parkując w niedozwolonym miejscu. Innym razem, gdy poprosiłam redakcję o sprostowanie całkowicie nieprawdziwej informacji, usłyszałam: „Wiem, że nieprawda, ale potrzebowaliśmy newsa”.

Ale to chyba nie są Twoje największe zmartwienia?

- Nie. Teraz najbardziej martwię się przyszłością. Zdaję sobie sprawę z tego, że kariera telewizyjna to bardzo kapryśna kochanka i za pół roku mogę pozostać bez pracy. A mam przecież dwójkę dzieci, które muszę wychować. Jakiś czas temu, kiedy prowadziłam dom, nie myślałam o zarabianiu pieniędzy – był przecież Jacek. Teraz moja sytuacja zmieniła się całkowicie.

Rozstanie w kryzysie jest najłatwiejsze, ale o przetrwanie związku, jak radzą psycholodzy, warto walczyć.

- Radzą też, żeby bezstresowo wychowywać dzieci. Życie jest chyba bardziej skomplikowane, niż zakładają to autorzy poradników. Cóż mogę powiedzieć? Na pewno warto walczyć o swoje szczęście.

Przecież umiecie to robić! Jacek nie tylko jest aktorem, ale również coachem menedżerów, uczącym ich negocjacji. Ty doradzasz uczestniczkom programu „Perfekcyjna Pani Domu”, jak zadbać o dom, aby mieć lepsze relacje z bliskimi.

- Ale nikomu nie radzę, jak żyć. Nie mam takich kompetencji, choć uczestniczki programu rzeczywiście zwierzają mi się ze swoich problemów. Doradzam, jak utrzymać dom, jak poukładać bibeloty na półce, czym usunąć osad z kamienia. I w tym czuję się mocna.

Rozstanie to poczucie klęski?

- Zawsze. Mam ogromne poczucie klęski. Smutek narasta stopniowo. Pewnego dnia nie robisz już dwóch kaw, tylko jedną. Nikt ci nie mówi, żeby zgasić światło, bo już pora. Świat zaczyna wyglądać zupełnie inaczej.

Dzieci już wiedzą?

- Wiedzą. Logistycznie mamy naprawdę idealną sytuację, bo mieszkamy z Jackiem przez ścianę. Planowaliśmy kiedyś połączyć obydwa mieszkania, a skończyło się na tym, że każdy ma swoje. I choć dzieci długo niczego nie zauważały, przyszedł czas, gdy musieliśmy powiedzieć im prawdę. Wciąż o tym z nimi rozmawiamy.

Słyszałam, że szalejesz, jak dłużej nie masz synów przy sobie!

- To prawda, potrafię przyjechać z drugiego końca Polski tylko po to, żeby położyć ich spać. Bo przecież rano znów muszę jechać do pracy. Moje życie wygląda w tej chwili tak, że albo jestem w pracy, albo spędzam czas z dziećmi. W ogóle nie udzielam się towarzysko, każdą wolną chwilę spędzam z synami.

Który z nich jest bardziej do Ciebie podobny?

- Fizycznie obydwaj są bardzo podobni do Jacka, ale z charakteru, cóż, czas pokaże.

I jak mama występuje w telewizji, to siedzą z nosami przed telewizorem?

- Skądże! Marzeniem siedmioletniego Stasia, który jest ciekaw świata i świetnie się uczy, jest zostać naukowcem. Trzyletni Tadzio chce być ninja. Czasem każe sobie zawiązać szalik na buzi i jest wojownikiem ninja albo podbiega znienacka, udając karatekę.

Jak wracasz zmęczona po programie, masz jeszcze siłę ich przytulić?

- To moment, którego nie mogę się doczekać. Zdarza się, że wracam do domu fizycznie wyczerpana. Ale gdy otwieram drzwi i z wrzaskiem dopada mnie dwójka najwspanialszych dzieci, siły wracają. Bycie z nimi to największa przyjemność w moim życiu.

A rano wspólne śniadanie?

- Ze śniadaniami różnie bywa. Przypominają one raczej pobudkę przy kakao i kawie.

Rozmawiała Elżbieta Pawełek

Reklama

Cały wywiad z Małgorzatą Rozenek w najnowszym numerze magazynu "Viva!" (7/2013)

Reklama
Reklama
Reklama