Reklama

Artystka! Tancerka, choreografka, reżyserka, projektantka kostiumów, twórczyni teatru rewiowego Sabat. Małgorzata Potocka w pełnej pasji rozmowie opowiada Beacie Nowickiej o trudnych rodzinnych relacjach, walce o teatr, swoim aniele stróżu, życiu z Janem Nowickim. Miłości i nieśmiertelności. Oraz o narkotycznym uzależnieniu od tańca.

Reklama

Małgorzata Potocka o życiu z Janam Nowickim

Niedawno zmarł Jan Nowicki, tworzyliście piękną parę.

Trudno mi się pogodzić z tą śmiercią… Miałam to szczęście, że byłam jego fanką, żoną, przyjaciółką. To była miłość nadzwyczajna i silna więź intelektualna, rozmowy z Janem były inne niż ze wszystkimi. Nigdy nie zapomnę, jak mi się oświadczył w moim teatrze. W czasie finału spektaklu wszedł na scenę z bukietem kwiatów, klęknął i poprosił mnie o rękę. Publiczność oszalała. Mam notesik, w którym codziennie coś do mnie pisał. Był mężczyzną wyjątkowym. Dostał od losu wszystko: karierę, urodę, talent. Często mówił, że nigdy nie chciał być aktorem. Nieprawda. Był aktorem samego siebie. Całe jego życie to role, większe lub mniejsze. Wszystko było aktorstwem. Nasze małżeństwo również. Uwielbiałam Jana. Uważam, że był jedyny w swoim rodzaju. Mieliśmy cudowne okresy życia, stworzyliśmy przepiękny „Powrót Wielkiego Szu”, gdzie Jan tańczył i śpiewał. Sam napisał scenariusz. „To największy dar miłości, jaki masz ode mnie. Większego dać ci nie mogę”, powiedział. Zagraliśmy spektakl 50 razy, Jan się znudził i zerwał występy. A mogliśmy grać cały czas i wciąż byłyby tłumy. A Jan wciąż by żył…

„Wszystko przeminie. Mądry człowiek wie o tym od samego początku i niczego nie żałuje”, pisała Olga Tokarczuk.

I miała rację. Wszystkie doświadczenia mnie zbudowały. Jestem artystką, dla mnie największe szczęście to wyjść na scenę, a później stanąć z boku, patrzeć, jak spektakl pięknie się rozwija i kończy owacjami na stojąco. To moje narkotyczne uzależnienie. Teraz mam partnera, który kocha teatr. To tenor. Nasz polski Bocelli. Dzięki niemu wprowadziłam muzykę liryczną do rewii.

Naprawdę jest Pani uzależniona… Od teatru oczywiście!

Śmieję się, że wchodząc do teatru, mogę wyglądać jak dziewczynka z zapałkami, ale wychodząc na scenę, muszę wyglądać jak diwa z hollywoodzkiego filmu. W domu jestem cyganką. Wchodzę, zrzucam ubrania, gdzie popadnie, zakładam szlafrok, wygodne kapcie, które jeden z moich piesków ciągle gdzieś mi chowa, i zajmuję się moim zwierzętami. Żartuję, że praktycznie urodziłam się w kojcu z pekińczykami. Pekińczyki to psy mojej mamy, zawsze były w domu. Mój nazywa się Boni, jest przepiękny. Dla mnie zwierzęta są niezwykle ważne, pozwalają mi zrelaksować się i odetchnąć, kiedy wracam po spektaklu, dają mi siłę do życia. Mam ogród, gdzie możemy poszaleć. W domu nie robię nic. Pełny luz. W teatrze wiecznie coś się dzieje. Muszę być zdyscyplinowana, odpowiedzialna, czujna. Tam jestem szefem i gwiazdą. W domu chcę mieć wolność.
[...]

Czytaj też: Żona Jana Nowickiego o jego stracie: „Chorował od lat, ale nie epatował cierpieniem”

W „Mistrzu i Małgorzacie” jest taki fragment: „Tak, człowiek jest śmiertelny. Najgorsze, że to, iż człowiek jest śmiertelny, okazuje się niespodziewanie”.

Przeżyłam to na statku Achille Lauro. Pan Bóg pozwolił mi żyć. Wciąż mam bozię, którą dał mi Kazio Orzechowski, kiedy ruszaliśmy w tamtą podróż. Od 37 lat nie rozstaję się z tym obrazkiem. Jest moim aniołem stróżem. Ale ja czuję się nieśmiertelna. Nie umrę, tylko się rozpłynę. Nienawidzę śmierci, Jan tę nienawiść we mnie zaszczepił, bo kochał śmierć i się w niej pławił. Powtarzał, że człowiek już w momencie narodzin powinien wiedzieć, że musi umrzeć. Na przekór Janowi, wszystko co robię, robię tak, jakbym dopiero zaczynała życie. Przemijanie mnie nie dotyczy. Pracuje i żyję tak, jakby metryka nie istniała.

Zazdroszczę!

Właśnie pomyślałam sobie, że we mnie nie ma artystycznej zazdrości. Mogę być zazdrosna o faceta, ale nigdy o talent, scenę czy sztukę, bo to kocham. Chcę, żeby nasze spektakle były najpiękniejsze, emocjonujące, kolorowe, zmysłowe, bajkowe. Jednocześnie jestem ogromnie samokrytyczna. Nie słucham komplementów, zawsze muszę sama się ocenić. Jako zodiakalna Ryba żartuję, że jest nas dwie: ta, która pracuje, i ta, która strofuje. Ta druga Ryba to moja matka. Wciąż jest ze mną.

Tak myślałam, że teraz Pani stała się swoim cenzorem.

To koszmar. Nigdy nie jestem zadowolona. Niedawno odbyła się premiera „Viva Sabat”, wszyscy mówili, że było wspaniale, a ja uważam, że mogłam lepiej, więcej, inaczej. Mam fanów, którzy przychodzą po 10 razy na moje przedstawienia. A z drugiej strony myślę o tym, żeby o swoim kolorowym życiu napisać książkę i zrobić film dokumentalny. Z moim baletem Sabat spędziliśmy lata na zagranicznych tournée. Występowaliśmy z takimi gwiazdami, jak Ray Charles, Donna Summer, James Brown czy Amanda Lear. Tańczyłam na wielu festiwalach – między innymi w San Remo z całą plejadą włoskich gwiazd. To są niesamowite wspomnienia. Ostatnio wyciągnęłam z szafy nasze plakaty i powiesiłam w teatrze dla młodych widzów. Niedawno w teledysku z legendarnym zespołem Rammstein mój teatr i balet zobaczyło ponad 40 milionów widzów na świecie. To jest zwieńczenie.

Sprawdź też: Jarosław Bieniuk o ukochanej: „Dawała mi i daje też miejsce na pamięć i miłość do Ani”

Krzysztof Opaliński

To prawda! 24 lata temu postawiła Pani wszystko na jedną kartę.

Sama z niczego stworzyłam teatr, który okazał się sukcesem. Zastawiłam swój wymarzony dom, wzięłam wielki kredyt i z rudery po Teatrze Kameralnym stworzyłam to magiczne miejsce na wzór przedwojennych teatrów rewiowych. Od tego czasu co roku przygotowujemy nowy spektakl. Do każdego sama projektuję około 200 kostiumów. Mojemu teatrowi nikt nie pomaga. To jest prywatny teatr, wszystko jest uzależnione od widzów. To jest ta samodzielność, którą wpoiła mi mama. Pan Andrzej Wyrozębski filmuje mnie od 30 lat. Może uda nam się zrobić z tego dokument.

Z ciekawością zobaczyłabym ten film. Zastanawiam się, czy Pani czasami się poddaje? Czy pod tym pancerzem kryje się kobieta krucha?

Nie mogę być krucha. Wydarzenia na Achille Lauro pozbawiły mnie kruchości, bo ja tam odpowiadałam za mój zespół. Nie mogłam płakać. Musiałam chronić Wojtka Gąssowskiego, którego chcieli zabić w pierwszej kolejności. Faceci nie lubią kobiet, które nie płaczą ani o nic nie proszą. Ja nie płaczę ani nie proszę. Wszystko chowam w sobie. Nienawidzę histerii. Chronię samą siebie. Nigdy do końca się nie odkrywam.

Reklama

Rozmawiała BEATA NOWICKA
Cała rozmowa w nowym numerze VIVY! w punktach sprzedaży od 9 lutego.

Krzysztof Opaliński
Mateusz Stankiewicz
Reklama
Reklama
Reklama