Tradycja jest dla nich najważniejsza. Bracia Golcowie opowiadają o miłości, rodzinie i karierze
1 z 6
Zastanawiacie się jak wyglądają Święta w rodzinnych domach gwiazd?
Tych bliźniaków łączy wyjątkowa więź. Paweł i Łukasz Golcowie. Ich życie to taki góralski rock’n’roll.
Tradycja jest dla nich najważniejsza. I rodzina, bo daje wsparcie i miłość. „Mamy nadzieję, że odwagę i umiłowanie wolności nasze dzieci odziedziczą po przodkach”, tak mówili VIVIE!. I zapewniają: „Jak gramy, to gramy. Jak się bawimy, to się bawimy, a jak kolędujemy, to kolędujemy”. „Święta to taki czas, że wszyscy razem spotykaliśmy się, śpiewaliśmy i wspominaliśmy, jaki był rok” - dodają.
Zobacz też: Łączy ich niezwykła więź i słabość do blondynek. Podwójne urodziny braci Golców
Przypominamy archiwalny wywiad z Pawłem i Łukaszem Golcami z 2013 roku. Bracia opowiedzieli Romanowi Praszyńskiemu o miłości, rodzinie i karierze. Ale przede wszystkim zdradzili nam, jak wyglądają Święta Bożego Narodzenia w ich rodzinnym domu.
Jak wygląda góralskie życie braci Golców? Co powiedzieli nam w ten przedświąteczny czas?
Zobacz też: W podróży do Laponii. To tu mieszka Święty Mikołaj
2 z 6
Co powiedzieli nam o wspólnym spędzaniu uroczystości rodzinnych?
– Urządzacie rodzinne zjazdy?
Paweł: Od dziewięciu lat spotykamy się w różnych miejscach Polski. Rezerwujemy hotel, umawiamy temat spotkania. W zeszłym roku zjazd był w konwencji PRL-u. Wszyscy ubrali się jak na defiladę pierwszomajową. Mamy rozrywkową rodzinę.
Łukasz: Obowiązywały czerwone chustki i kotyliony. Ktoś się przebrał za ormowca, ktoś za przodownika pracy. Było wesoło. Na zjazdach przybliżamy historię rodziny, oglądamy slajdy i filmy z rodzinnych archiwów, przedstawiamy, co kto robi, gdzie żyje. Przez trzy dni jest czas, żeby pogadać i pobyć ze sobą. Ojciec miał trzynaścioro rodzeństwa. Dlatego w pierwszej linii pokrewieństwa mamy sto osób. W tym roku na zjeździe były sto dwie dorosłe osoby i dwadzieścioro pięcioro dzieci.
– Imponujące. Rodzina – ważna sprawa?
Łukasz: To ważny element ciągłości pokoleń. A po co życie? Żeby dać kolejne życie. Przekazać geny, wartości, cząstkę siebie. Zdrowa rodzina daje wsparcie i miłość. Rodzice starali się zaszczepić w nas wiarę, uczciwość, pracowitość. Bracia taty to prawi i odważni ludzie, a zawiłe historie ich życia to tematy na książkę. Żyli w czasach ciężkich, przeżyli wojnę, znali głód, strach, a mimo to zarażali pogodą ducha. Mam nadzieję, że odwagę i umiłowanie wolności moje dzieci odziedziczą po przodkach.
Paweł: Jedna z cech rodziny Golców to góralska śleboda, czyli umiłowanie wolności. Myślę, że to przyczyniło się do tego, że dziś jesteśmy w tym miejscu. Pozwoliło nam ochronić nasz indywidualizm. Już w szkole byliśmy krnąbrnymi, ciekawymi świata uczniami. Zawsze wyróżnialiśmy się. I tak zostało do dziś.
– Kto Was wciągnął w muzykę?
Łukasz: Starszy o siedem lat brat Rafał, obecnie autor tekstów i menedżer zespołu. Oznajmił rodzicom, że zdaliśmy pomyślnie egzaminy do szkoły muzycznej, do której wcześniej z nami pojechał. Mieliśmy wtedy po dziesięć lat. Zresztą już dużo wcześniej przejawialiśmy talent muzyczny. Jako ministranci śpiewaliśmy psalmy na dwa głosy, a mieliśmy zaledwie po siedem lat.
– W domu się śpiewało?
Paweł: Na każdej imprezie. Mama śpiewała w chórze milowieckim. Tam poznała tatę. Śpiewaliśmy bardzo często, repertuar był bogaty: piosenki góralskie, partyzanckie, miłosne. Dzisiaj też, gdy spotykamy się na obiedzie, mama mówi: „A teraz już bym sobie pośpiewała”.
– A Wigilia?
Łukasz: Święta w Milówce to niezwykły czas. Bardzo żywa jest tam tradycja kolędowania. Młodzi chłopcy chodzą po domach, kolędują, winszują. Wierzy się, że jak przyjdzie młody chłopiec, ładnie powinszuje, zaśpiewa, to następny rok będzie obfity. My od małego w Wigilię rano chodziliśmy po najbliższych sąsiadach, ciotkach, babciach składać góralskie życzenia. Mama uczyła nas specjalnych życzeń, aby z kolędą po domach było „godnie powinszowane”.
Paweł: Dlatego jak nas ludzie zobaczyli raz, drugi, sami się dopytywali, czy będziemy. I czekali z kamerami.
– Show był Wam przeznaczony.
Łukasz: Jak gramy, to gramy. Jak się bawimy, to się bawimy, a jak kolędujemy, to kolędujemy. Przez mój dom w święta przewija się z 50 grup kolędniczych.
– Można oszaleć.
Łukasz: Pięknie ubrani, w strojach, z instrumentami, gwiazdą i innymi gadżetami kolędnika. Jedni wchodzą, drudzy wychodzą, każdemu trzeba dać dychę, dwie. Albo i coś innego, jak kolędnik starszy. Moje dzieci też kolędują po domach znajomych, ubrane po góralsku. I widać, że gratyfikacja ich nieźle motywuje…
Paweł: Święta to taki czas, że wszyscy razem się spotykaliśmy, śpiewaliśmy i wspominaliśmy, jaki był rok. Co się udało, co nie. I planowaliśmy, jaki będzie następny. Tata mówił: „Tu były ziemniaki, trzeba posiać pszenicę”.
Łukasz: To nas uczyło planowania, myślenia do przodu. Wspominaliśmy też tych, którzy odeszli. Co nam cennego zostawili, jakiej lekcji udzielili swoim życiem. Witaliśmy nowo narodzonych. Taki bilans to dobra rzecz.
3 z 6
To prawda, że bliźniaków łączy wyjątkowa więź?
Paweł Golec: Znamy się od małego, każdy ruch, każdy gest, każde spojrzenie. Wiemy, co znaczy. Znamy swoje zalety i wady.
Łukasz Golec: Znamy się jak przysłowiowe łyse konie. W szkole siedzieliśmy w jednej ławce, w akademiku mieszkaliśmy w jednym pokoju. Zawsze razem. Ale od jakiegoś czasu mamy swoje rodziny. Rozdzieliły się nasze drogi. Chociaż dzieci też się czasem mylą. I wołają „tata” na brata.
– A żony się mylą?
Paweł: Była kiedyś taka sytuacja. W Milówce podczas świąt. W naszym rodzinnym domu, gdzie się wychowaliśmy, mamy jeszcze swoje pokoje. Kiedyś po całodniowym kolędowaniu Łukasz wszedł do mojego pokoju, gdzie już spała moja żona, Kasia. Łukasz zaczął coś mówić, użył zwrotu, jakiego ja nie używam. Kasia się zorientowała i zapytała: „Paweł, to ty?”.
Łukasz: To taka mała pomyłka, ale żeby rozwiać spekulacje – do niczego nie doszło (śmiech). Cóż, ludzie na każdym kroku nas mylą. To chyba nie jest tajemnicą, ale w szkole podmienialiśmy się dosyć często. Gdy Paweł miał tak zwany job i zarabiał na chleb, ja zdawałem za niego egzaminy w szkole muzycznej. Tylko marynarkę zmieniałem… Prawdopodobnie pomylono nas nawet przy chrzcie. Mamy takie zdjęcia, z których to wynika. Że ja to on, a on to ja.
– Podwójne życie?
Łukasz: Coś w tym rodzaju. Wspólne konto mieliśmy do końca studiów. Wspólny telefon, samochód.
– Narzeczoną?
Paweł: Tak to nie. Ale wspólne raty były. Najpierw spłacaliśmy trąbkę Łukasza, potem mój puzon. Przez pewien czas było nawet wspólne prawo jazdy.
– A jak założyliście rodziny, to ulga czy niepokój: „Gdzie jesteś, bracie?”.
Łukasz: Ja brałem ślub jako pierwszy. Paweł był samotny przez jakiś czas. Chodził jak zbity pies, nie umiał sobie znaleźć miejsca. Więc poszedł w ślady brata i po roku związał się z Kasią. Nasze wesela były szumne, góralskie. Trwały po kilka dni.
Paweł: Jak człowieka dopadnie miłość, to nic nie widzi. Tylko miłość. Zakochałem się i ożeniłem. Było pięknie, więc nie zastanawiałem się, czy mi brakuje brata.
– Jak poznaliście swoje żony?
Łukasz: Edytę znam długo – jesteśmy ze sobą w sumie 18 lat. Poznaliśmy się w liceum muzycznym w Bielsku-Białej. Edyta grała na altówce, ja na trąbce. Był czas, że graliśmy wspólnie w góralskim zespole Wierchy w Milówce. Tam poznaliśmy się bliżej podczas prób, wyjazdów, koncertów. Później Edyta zaprosiła mnie na wesele swojego wujka, byłem w maturalnej klasie. Zaiskrzyło, to była strzała Amora.
– Pierwsza wielka miłość?
Łukasz: Tak było. Całe studia byliśmy razem, już wtedy razem graliśmy, mieliśmy składzik góralsko-jazzowy. Gdy powstała Golec uOrkiestra, Edyta była z nami od samego początku. Do dziś razem pracujemy i współtworzymy zespół. Mamy trójkę wspaniałych dzieci: dziewięcioletniego Bartka, siedmioletnią Antosię i pięcioletniego Piotrusia.
Paweł: Poznałem Kasię w trakcie nagrywania pierwszej płyty Golec uOrkiestry. Grała wtedy w Teatrze Banialuka w Bielsku-Białej. W Piwnicy Zamkowej była mała scena, spotykali się tam ludzie z różnych artystycznych światów. Pewnego wieczoru zobaczyłem tam Kasię. To było jak uderzenie. Pierwsza miłość. Spotykaliśmy się, po jakimś czasie zamieszkałem u niej. Po półtora roku wzięliśmy ślub. Mamy dwie córki. Maja ma dziesięć lat, a Ania – pięć miesięcy. Noszę ją na rękach i nucę dla niej melodie, które wpadną mi do głowy. Różne – wesołe, smutne. Nagrywam je na telefon, może kiedyś się przydadzą?
4 z 6
– Romantyczni z Was faceci?
Łukasz: Nasze życie było i jest bardzo rozrywkowe. Taki góralski rock’n’roll… Na Akademii Muzycznej w Katowicach przyjęto nas na wydział jazzu i muzyki rozrywkowej. Rozrywkę studiowaliśmy w dzień i w nocy. Było ostro… Trenowaliśmy z czołówką polskich zawodników: na roku był Kuba Badach, Kasia Klich, Tomek Szymuś i wielu innych wspaniałych, dziś jazzowych muzyków.
– A pokusy na trasie zdarzają się? Młode kobiety?
Paweł: Pytasz o taki stereotyp rock’n’rollowca w trasie? Może i się zdarzają, ale nie nam, bo nie szukamy takich atrakcji. Mamy wielki szacunek do tych, którzy przychodzą na nasze koncerty. A że są wśród nich ładne dziewczyny? Tym lepiej, bo gra się jeszcze przyjemniej. Ale znamy granice.
Łukasz: Wielokrotnie podpisywaliśmy się dziewczynom na biuście. Paweł z jednej strony składał autograf, ja z drugiej.
Paweł: Prawda. Wielokrotnie podpisywałem się też na piersiach żony. Przed ślubem i po.
– Domy postawiliście blisko siebie?
Paweł: Zdecydowaliśmy się z Kasią na dzielnicę Straconka, na przedmieściach, ponieważ grała ona wtedy w bielskim teatrze lalek. Do centrum 10 minut, a las prawie za płotem, sarny podchodzą, bażanty i dziki. Mamy piękny widok na góry. Idealne warunki do pracy i relaksu…
Łukasz: I pięć minut samochodem do brata. Mieszkam w Łodygowicach, rodzinnej miejscowości mojej żony. Tam mam swoje miejsce na ziemi. Spokój, wokół nie ma żadnych domów, za to jelenie urządzają sobie rykowiska. Do domu teściów mamy 400 metrów. A to bardzo ważny element w naszej układance. Kto odwiezie dzieci do szkoły, przedszkola, na skrzypce, angielski, kiedy jesteśmy w trasie koncertowej? Bez dziadków nie dalibyśmy rady.
Paweł: Zwłaszcza że praktycznie w każdy weekend koncertujemy. Średnio 100 koncertów rocznie.
Łukasz: Ale w tygodniu prowadzimy normalne życie. Studio mam w domu, jestem na miejscu. Staramy się jakoś rekompensować naszą – moją i Edyty – nieobecność. Chodzę z dzieciakami na basen, w góry, a zimą na narty, bo uwielbiam jeździć. Próbujemy łączyć nasze zawodowe szaleństwo z życiem rodzinnym.
– Jakim ojcem jest Łukasz?
Paweł: To nie mnie oceniać. Życie zweryfikuje. Choć myślę, że powinien poświęcać więcej czasu dzieciom. Jest w domu, ale pracuje w studiu, dzieciaki nie widzą go cały dzień. Niby jest, ale go nie ma.
– To prawda?
Łukasz: Nic się samo nie napisze, kosmici nie przylecą i nie stworzą kolejnej piosenki. Mam studio i lubię komponować. Nikt inny nie wyrazi językiem muzyki tego, co siedzi w mojej głowie. Staram się w tym wszystkim utrzymywać równowagę. Czy moim dzieciom z tego powodu brak ojca? Raczej nie, bo i tak poświęcam im znacznie więcej czasu niż w niejednej zapracowanej rodzinie. Nasz tata w sumie też rzadko z nami przebywał, pracował na trzy zmiany w odlewni Węgierska Górka i nie uważam, że czegoś mi brakuje z tego powodu. Mama pracowała w zakładzie włókienniczym oddalonym o 40 kilometrów, a do tego jeszcze mieliśmy gospodarstwo. Pomimo tego dostaliśmy od nich wiele miłości. Pomocą w wychowaniu wspierała rodziców babcia Helenka.
– Wasz ojciec umarł, gdy byliście młodzi?
Łukasz: Byliśmy w siódmej klasie. Ojciec miał 64 lata, były bokser, prawie dwa metry wzrostu. Byliśmy w niego wpatrzeni. Imponował nam swoją wiedzą, a zwłaszcza znajomością historii. Kiedy umarł, starsi bracia, Stanisław i Rafał, studiowali, my mieszkaliśmy w internacie w Bielsku-Białej. Mama została z czwórką chłopaków. Lekko nie było.
Paweł: Takie gwałtowne odejście budzi bunt i lęk. Pytania, dlaczego nas to spotkało? W dodatku nikt nam nie powiedział, że musimy szykować się na najgorsze. Jego choroba trwała niespełna miesiąc. Może gdybym wiedział, że tak szybko odejdzie, opuściłbym szkołę na kilka tygodni, aby z nim być? A tak mam poczucie, że nie zdążyłem go pożegnać. Znam jego wojenne opowieści, był radiotelegrafistą. Ale jakim był człowiekiem? Za szybko odszedł, aby odpowiedzieć na to pytanie.
Łukasz: Ojciec coś przeczuwał. Kilka lat temu ciotki pokazały nam jego listy, które pisał do braci, żegnał się z nimi. Czytaliśmy je na zjeździe rodzinnym, to było bardzo wzruszające.
5 z 6
– Zróbmy bilans. Golec uOrkiestrze stuknęło 15 lat. Macie już swój bank, o którym śpiewaliście na początku kariery w słynnym „Ściernisku”?
Łukasz: Wróżono nam tylko pięć minut na rynku. Zespół gra, wydaje płyty. Nasz nowy kawałek „Młody maj” zdobył w tym roku trzy główne nagrody w Opolu i co ważne – głosami widzów. Lepszego ukoronowania 15-letniej działalności nie mogliśmy sobie wyobrazić.
Paweł: Banku jeszcze nie mamy, ale frajda jest. „Ściernisko” stało się maksymą dla wielu ludzi biznesu i nie tylko. Wiemy, bo jesteśmy zapraszani co jakiś czas na otwarcia lub jubileusze rożnych przedsiębiorstw i firm.
Łukasz: Ale największą przyjemność sprawiają nam maile czy rozmowy z fanami. Wielu z nich mówiło nam, że tekst „Ściernisko” pozwolił im wydobyć się z życiowych kłopotów, że dawał im siłę, żeby się nie poddawać. W takich momentach czujemy, że to, co robimy, to coś znacznie więcej niż tylko muzyczna zabawa.
– I George Bush Was cytował podczas wizyty w Warszawie.
Paweł: To prawda. Politycy w swoich przemówieniach lubią cytować teksty naszych piosenek, bo są obrazowe, przesycone humorem, niejednokrotnie posiadające drugie, a nawet trzecie dno. Nie dziwi więc fakt, że i George Bush sięgnął po jeden z naszych tekstów, konkretnie po fragment: „…tu na razie jest ściernisko, ale będzie San Francisco”.
– Spełniło się proroctwo?
Paweł: Nie wszystko jest „cacy”. Widzę po kolegach muzykach, z którymi studiowaliśmy. Wielu wyjechało z Polski, szukając pracy i szczęścia gdzie indziej. W naszym przypadku grzechem byłoby powiedzieć, że się nie spełniło. Jesteśmy u siebie „panami dyrektorami”, robimy, co kochamy i jeszcze zarażamy optymizmem innych. Odbiorcy, przychodząc na nasze koncerty, utwierdzają nas w przekonaniu, że to, co robimy, ma sens. I to jest nasz sukces. Bo sukces to nie tylko pieniądze. Jestem szczęśliwym człowiekiem nie dlatego, że mam coś na koncie. Bogactwo to nie pełny portfel. Ale to, że gdy rano się budzę, mam obok siebie kochaną żonę, dzieci.
Łukasz: Znam wielu zamożnych ludzi, którzy są nieszczęśliwi. A góral ma taką naturę, że rano wstaje i dziękuje Bogu, że może przeżyć kolejny dzień.
Paweł: Jak mówią słowa naszej piosenki: „Pieniądze to nie wszystko, choć na nich twardo stoi świat, liczy się ktoś, kto jest wciąż blisko, nawet gdy forsy brak”…
– Łatwo powiedzieć, gdy się zrobiło wielką karierę.
Łukasz: Ale nikt nie patrzy, skąd to się wzięło. Pracujemy na trzy zmiany. Każdy myśli: Weźmie trąbkę, wyjdzie na scenę, zagra, skasuje i do domu. Tak nie jest. Praca, praca, praca. Przejazdy, brak snu, podejmowanie nieraz trudnych decyzji, borykanie się z wieloma sprawami, o jakich przeciętny Kowalski nie ma pojęcia.
Paweł: Jesienią wydaliśmy płytę „The Best of Golec uOrkiestra”. Pierwszego dnia sprzedał się cały nakład. To o czymś świadczy. To przecież nie kto inny jak słuchacze weryfikują artystę i jego twórczość. A nasza ma generalnie dużo powera, pozytywnej energii w dźwiękach i słowach.
Łukasz: Przy piosence „Pędzą konie” przebudziła się ze śpiączki Agnieszka Syroczyńska z Tucholi. Nasza wieloletnia fanka miała ciężką operację, po której zapadła w śpiączkę. Jej mama przyniosła walkmana do szpitala, założyła córce słuchawki i puściła nasz kawałek. Dziewczyna się obudziła. I to niejedyny taki przypadek.
6 z 6
– Cud. A co graliście w Watykanie u Jana Pawła II?
Łukasz: „Leć muzyczko”, „Do Wadowic wróć”, „Barkę”. To był krótki recital, bo papież był już bardzo chory. Graliśmy pół roku przed jego śmiercią. Ale uścisnął rączki naszych dzieci i pobłogosławił. W 2002 roku zagraliśmy dla niego na krakowskim lotnisku w Balicach, kiedy po raz ostatni był w Polsce. Specjalnie na tę okazję powstała piosenka „Leć muzyczko”, która obecnie jest hymnem w kilku szkołach noszących imię Jana Pawła II. Jest wyjątkowym utworem i dlatego nie mogło jej zabraknąć na „The Best of Golec uOrkiestra”.
Paweł: W naszym bilansie ważna jest też Fundacja Braci Golec. W czterech gminach w naszej okolicy uczymy dzieciaki góralskiej muzyki. Kupiliśmy instrumenty, dogadaliśmy się z gminami, które dokładają się do kosztów. W tej chwili 160 dzieci uczy się grać na skrzypcach, basach i heligonce.
– Dlaczego to robicie?
Łukasz: Muzyka góralska, tradycje góralskie to piękne wartości, w których zostaliśmy wychowani. Chcemy przekazać je dalej. Edukacja regionalna w większości szkół jest fikcją. Złości nas to i smuci. Węgry, Czechy, Słowacja, Dania wprowadziły na wyższe uczelnie muzyczne kierunek folklor. Dlatego powtarzamy naszym uczniom, żeby byli dumni, że grają na heligonce lub dudach. Bo potrafią coś, czego nie umie nikt z ich rówieśników.
Paweł: Szukając inspiracji scenicznej, zorientowaliśmy się, jak mało wiadomo o ludowych strojach. Po prostu pustka. Dlatego dzięki pomocy Narodowego Centrum Kultury i Ministerstwa Kultury wydaliśmy cztery albumy z serii „Stroje ludowe w Karpatach Polskich”. Nad każdym albumem pracuje średnio 200 osób. Nadzór naukowy mają autorytety z Uniwersytetu Śląskiego i Jagiellońskiego. Ludzi to naprawdę interesuje, albumy zniknęły, nawet ja nie mam ich w domu. A dochód przeznaczamy na działanie naszej Fundacji.
– Jak bilans, to bilans. Jakie plany na nowy rok?
Paweł: Szykuje się trochę niespodzianek w związku z naszym jubileuszem 15-lecia. Cały czas promujemy „The Best of Golec uOrkiestra”. W styczniu zagościmy z kolędami w Nowym Jorku, Chicago, New Jersey, Detroit. Gościnnie wystąpi z nami chór i kwartet dęty. Po powrocie będziemy realizować projekt Golec uOrkiestra symfonicznie. We wrześniu nasza Fundacja wydaje kolejny album z serii „Stroje ludowe w Karpatach Polskich”. Tym razem „Strój cieszyński”.
Łukasz: Jeszcze w tym roku zrobimy coś, czego nikt nie robił. Zagramy duży koncert z kolędami na Jasnej Górze. Prawie 50 wykonawców na scenie. I najpiękniejsze polskie kolędy i pastorałki. Emisja w Polsacie w wieczór wigilijny. Zapraszamy na nasz występ na żywo do Częstochowy 13 grudnia.