Reklama

Poznali się, gdy mieli po 16 lat. Od tamtej pory są razem. Najlepszy polski rajdowiec, Krzysztof Hołowczyc, w wywiadzie dla dwutygodnika VIVA! opowiada o swojej żonie, Danie. I o tym, że przy niej odkrył w sobie ludzkie uczucia.

Reklama

Rozmowa z Krzysztofem Hołowczycem

„Trochę człowiek wylazł ze mnie. Wylazł z bezwzględnego bandyty, który musi walczyć tylko o swoje, z drapieżnika, który wszystkich chce rozszarpać”.

Dobrze?

Każdego dnia wstaję szczęśliwy, świeci słońce, moja rodzina dobrze funkcjonuje. Nauczyłem się doceniać fajne rzeczy. Kiedyś nie widziałem, że jest drugie życie. To prawdziwe. Byłem bezwzględnym skurwysynem, który tylko jedno widział – osiągnąć swój cel. W końcu zobaczyłem, że zaczynam być osamotniony. Że staję się smutnym gościem, od którego ludzie się odwracają. Dzięki mojej żonie zacząłem zauważać świat. Potrzeby innych.

Żona ma do Pana cierpliwość?

Ma ogromną siłę wewnętrzną. Zawsze bardzo szybko sprowadzała mnie na ziemię. W rodzinie często powtarzamy jej słynne słowa: „Dobra, gwiazda, teraz jesteś wśród normalnych ludzi. Fajnie, że wygrałeś, jesteśmy dumni. A teraz śmieci wyrzucasz, żarówki wkręcasz”. A ja, misio nasycony adrenaliną, grzecznie chodziłem, dziećmi się zająłem.

Znacie się z żoną od 16 roku życia?

Tak. To związek niemal kazirodczy.

Niemożliwy jak jedynka na Dakarze?

Znam trochę takich par wśród przyjaciół. Myśmy z żoną nigdy się do końca sobą nie nasycili. Wyliczyliśmy z Daną, że byliśmy ze sobą tylko połowę tych lat. Na pewno wielką sztuką w związku jest przejść z dużych, mocnych uczuć w przyjaźń. My się przyjaźnimy bardzo mocno. A co pewien czas te uczucia potrafią nam zamieszać w głowach. Jedziemy wtedy gdzieś, żeby pobyć sam na sam. W życiu nie ma prostej kreski pod górę... Życie to sinusoida. Czasem trzeba zejść na sam dół, żeby zobaczyć, jak fajnie jest na górze.

Gdy gdzieś jedziecie, kto prowadzi?

Zawsze ja. Ale gdy straciłem prawo jazdy na trzy miesiące, wtedy kierowała żona. To były dla niej ciężkie chwile. Dla mnie też.

Pan ochrzania?

Nie. Ale wciąż udzielam rad: „Tu możesz spokojnie wyjechać. Puść gaz wcześniej. Upłynnij jazdę”.

Szału można dostać.

Jak jechaliśmy do Warszawy, w okolicach Mławy były początki rozwodu. Pod Płońskiem nikt już nic nie mówił w samochodzie. Ciężki okres. Ale kiedy wróciłem za kierownicę, żona powiedziała: „Nienawidziłam tych jazd z tobą. Trzęsłam się cała, pociłam nerwowo, ale lepiej jeżdżę!”. To wyjątkowo mocna kobieta. Słodka, miła dziunia nie wytrzymałaby z takim facetem. A moja żona potrafi chwycić mnie za mordę i powiedzieć: „Zaraz, zaraz synku. Tu jest dom. Tu są dzieci. Tu masz ważne rzeczy do zrobienia”. Przez wiele lat życia z nią zmieniłem się.

Jak?

Trochę człowiek wylazł ze mnie. Wylazł z bezwzględnego bandyty, który musi walczyć tylko o swoje, z drapieżnika, który wszystkich chce rozszarpać.

Reklama

Przeczytaj o tym, jak Krzysztof Hołowczyc umierał. Wstrząsające wyznania w dwutygodniku VIVA! Na rynku od 21 marca 2019.

Jacek Poremba
mat. pras.
Reklama
Reklama
Reklama