Reklama

Matka i córka. Dziennikrka i prawniczka. Córka Katarzyny Kolendy-Zaleskiej poszła własną drogą. Anna Zaleska zajmuje się prawem karnym i karnym gospodarczym. Najlepiej czuje się na sali sądowej czy podczas czynności procesowych w prokuraturach. „Lubię wiedzieć, lubię być świadoma i pomagać innym”, mówi Beacie Nowickiej. I dodaje, że mama dała jej skrzydła, by mogła spełniać swoje marzenia. „Mama dała mi wolność i poczucie, że mogę robić, co chcę, na każdym etapie, że moje wybory są ważne i nic mnie nie ogranicza. Pokazała mi, że wszystko jest możliwe”, dodaje Anna Zaleska. Co łączy mamę i córkę? A co dzieli? Tak Katarzyna Kolenda-Zaleska mówi nam o macierzyństwie.

Reklama

Katarzyna Kolenda-Zaleska o macierzyństwie

Co pomyślałaś, kiedy urodziłaś córkę?

Katarzyna: Byłam przekonana, że urodzę syna, wszyscy tak twierdzili. Kiedy okazało się, że jest córka, bardzo się ucieszyłam, pomyślałam, że stworzymy wspólny front i będziemy dobrze się dogadywać. W ogóle nie brałam pod uwagę, że między matką a córką może istnieć jakaś rywalizacja, zazdrość, konkurencja. Sama nie miałam takich doświadczeń. Narodziny Ani były dość dramatyczne, ja już wtedy pracowałam w Warszawie, ale chciałam rodzić w Krakowie, tam czułam się bezpiecznie. Dwa tygodnie przed planowanym porodem pojechałam w końcu do Krakowa, mama z tatą odebrali mnie z dworca i zawieźli do szpitala na Kopernika, gdzie miałam poznać lekarza, który będzie odbierał mój poród. Pan doktor mnie zbadał, po czym zaordynował: „Natychmiast na stół”. Zrobili mi cesarskie cięcie, okazało się, że Ania owinęła się pępowiną. Urodziłam z marszu.

Jesteś bardzo związana z mamą, podobnie jak ja. Jaką wersję kobiecości Ci przekazała?

Katarzyna: Raczej relacji. Partnerstwo. Mama traktowała mnie poważnie. Poza jedną sytuacją: kazała mi codziennie wychodzić na półtoragodzinny spacer z naszym psem na Błonia, „bo seter irlandzki musi się wybiegać”. To było upiorne, choć psa kochałam nad życie. Mama jest dość koncyliacyjną osobą, ale ten temat był poza dyskusją. Zawsze mogłam na mamę liczyć, dawała mi możliwość wyboru, niczego nie zakazywała. W stanie wojennym w Krakowie z moimi przyjaciółmi ręcznie przepisywaliśmy ulotki. Byłyśmy wtedy z mamą same, tato utknął na uczelni w Meksyku, przez cenzurę nie było z nim żadnego kontaktu. Kiedy nas złapała, strasznie się wkurzyła, choć sama działała w podziemnej „Solidarności”. Powiedziała, że to jest głupota polityczna. Dziś przyznaję jej rację, ale wtedy nie byłam zadowolona. Nie pamiętam innych zakazów czy uwag, że źle się zachowuję. Nie musiałam się buntować, bo robiłam, co chciałam. Podobnie jak Ania.
Anna: Czasem były małe spięcia, kiedy ja chciałam gdzieś z kimś iść, wracać późno, a mama uważała, że to nie jest najlepszy pomysł, ale nie wybuchały z tego rodzinne afery. To była kontrola wysublimowana. Opiekuńcza… (śmiech).

Ty jesteś dziennikarką, Ania prawniczką. Obie wiedziałyście, co chcecie w życiu robić, czy szukałyście swojej drogi?

Katarzyna: Ja wiedziałam. Chciałam być dziennikarką, wtedy nie było to możliwe, więc wybrałam polonistykę, żeby móc czytać książki. Wymyśliłam, że będę pisać recenzje teatralne, i nie wychodziłam ze Starego Teatru. Kiedy nastała wolna Polska, wreszcie mogłam robić to, o czym marzyłam całe życie. Mój tato jest profesorem od matematyki i energii nuklearnej, a mama fizykiem. Skończyłam klasę matematyczno-fizyczną w Liceum nr 5, ale nie byłam matematycznym orłem. Tato szybko odkrył, że moje talenty ścisłe są – delikatnie rzecz ujmując – mizerne, więc porzucił nadzieję, że pójdę w jego ślady. Kiedy wybrałam polonistykę, nie usłyszałam od rodziców ani jednego słowa komentarza na temat tego wyboru. Jedyne, co tato ma zakodowane w głowie, to…

Anna i Katarzyna chórem: …doktorat (śmiech).

Katarzyna: Uważam zresztą, że to jest dobry cel – nie spuszczać z tonu, cały czas się rozwijać. Doktorat zmusza do wysiłku. Tato i mama wpoili mi dwie rzeczy. Po pierwsze, wiedza jest najważniejsza. To się sprawdza, zwłaszcza w dzisiejszych czasach dezinformacji. Dwa – praca jest przyjemnością, a nie karą czy przykrym obowiązkiem. Od dzieciństwa to wiedziałam. Cały czas zdarzają się nam takie historie: siedzimy na plaży we Włoszech, wszyscy się opalają, czytają, pływają, gadają, a mój tato w którymś momencie mówi: „Zaraz, zaraz, zaraz…”, wyciąga kartkę, długopis i liczy swoje równania. Nagle strzelił mu do głowy jakiś pomysł i musiał go natychmiast sprawdzić. Na Instagramie mam zdjęcie ojca, który pisze te swoje równania przy stole wielkanocnym, między jajkiem a barankiem. Taki dostałam wzorzec, ale – choć napisałam kilka książek i nakręciłam parę filmów – doktoratu nie zrobiłam.

[...]

Zobacz też: Matka i córka. Katarzyna Kolenda-Zaleska i Anna Zaleska w pełnej czułości rozmowie o swojej bliskiej relacji

Mateusz Stankiewicz

Zdanie najczęściej powtarzane przez matki brzmi: „Chciałabym lepszego życia dla dziecka niż moje”. I to się faktycznie zmienia z każdym pokoleniem. Każda z nas ma łatwiej.

Katarzyna: Myślę, że Ania jest najbardziej świadoma swoich praw. Poza tym urodziła się w wolnej Polsce. Może włożyć paszport do kieszeni i polecieć do Amsterdamu na wystawę Vermeera, ja tak pojechałam, załatwiając wszystko jak zwykle na ostatnią chwilę. Kiedy byłam młoda, nie miałam takiej możliwości, musiałam jechać pięć godzin pociągiem do Warszawy, stać dzień albo dwa pod ambasadą po wizę, a potem załatwić transport. Nasze mamy żyły w kompletnie innych czasach, nieustająco stały w kolejkach, żeby kupić coś do jedzenia. Wstawałam o siódmej rano do szkoły, a mama wracała już ze sklepu, bo rzucili płucka, którymi karmiła naszego psa, bo karmy wówczas też nie było. My tego nie doświadczyłyśmy, idziemy do supermarketu albo zamawiamy przez telefon. A z drugiej strony mama zrobiła doktorat z fizyki na UJ, poświęcała dużo czasu pracy, ale to mój tato robił prawdziwą karierę naukową, jeździł po całym świecie. Dzisiaj myślę, że priorytetem mamy była rodzina: tata, ja i nasz pies. Ale praca zawodowa też była szalenie ważna, podobnie jak praca społeczna. Ja, kolejne pokolenie, idę do przodu, tak jak chcę. Ani jest jeszcze łatwiej. Nigdy nie da sobie wejść na głowę, nawet mnie (śmiech).

Anna: Chciałam dodać, że babcia szybko opanowała nowe technologie i też robi zakupy przez telefon. Gdy coś się nie zgadza w przepisie na ciasto, mówi: „Zaraz sprawdzę w internecie”. Jesteśmy fankami serialu „Yellowstone”, babcia wszystko sobie wygooglowała na temat serialu, Kevina Costnera i stanu Montana. Kiedy uda nam się z mamą przyjechać do Krakowa w tym samym czasie, siedzimy wieczorami przy stole, gramy w karty i rozmawiamy o życiu, o naszych doświadczeniach, o polityce. Bardzo to cenię. Mam w głowie wdrukowany obraz mamy, która była w stanie zbudować rodzinę, zbudować karierę, dbać o rodziców, przyjaźnie. Nie wyobrażam sobie, żebym ja musiała z czegoś rezygnować. To się wszystko da połączyć, chociaż oczywiście nie zawsze wszystko idzie po naszej myśli.

Nauczyłaś się czegoś od babci?

Anna: Bardzo dużo. Miała ogromny wpływ na to, jaka jestem. To dzięki niej zaliczyłam już jako dziecko wszystkie muzea w Krakowie. Mogłam z nią porozmawiać o wszystkim. Babcia jest ugodowa, dba o dobrą atmosferę w rodzinie. Obie z mamą przyjeżdżamy do domu dziadków w Krakowie z ogromną radością, dla mnie to czas relaksu, spokoju, ciepła. Niedługo biorę ślub, dużo rozmawiamy o relacjach, o kompromisach, o granicach, których w związku nie należy przekraczać. Ja jej opowiadam o sobie, ona o swoich wyborach. Przeżyła z dziadkiem 61 lat, pokazuje mi, jak decyzje, które podjęła 50 czy 40 lat temu, wpływają na jej dzisiejsze życie. Chłonę to wszystko i wyciągam wnioski.

Co zrobiłabyś inaczej, gdybyś miała taką możliwość?

Katarzyna: Kocham Stany, kocham amerykańską politykę. Gdybym była z pokolenia Ani, na pewno chociaż rok studiowałabym na Harvardzie, Stanford czy Yale. Studia na takiej uczelni dają inną perspektywę, uczą innego sposobu debatowania, dyskusji, analitycznego myślenia, twórczego rozwiązywania problemów. Dają narzędzia, jak samodzielnie szukać wiedzy. Tam studiują ludzie z całego świata, poznajesz inne kultury, inny sposób patrzenia na świat, to jest bezcenne doświadczenie. Jak byliśmy na wakacjach w Stanach, zawiozłam Anię do Harvardu, żeby zobaczyła kampus, ale polska patriotka nie chciała nigdzie wyjeżdżać.

Anna: Zupełnie mnie wtedy nie ciągnęło na studia za granicą. Kocham Warszawę, chciałam być tutaj. Nie mam poczucia, że coś straciłam, przede mną jeszcze całe życie! Znam masę prawniczek, które w późniejszym wieku wyjechały na zagraniczne staże. Mama dała mi wolność i poczucie, że mogę robić, co chcę, na każdym etapie, że moje wybory są ważne i nic mnie nie ogranicza. Pokazała mi, że wszystko jest możliwe.

Katarzyna: Rodzice mi dali – też wbiłam to sobie do głowy – korzenie i skrzydła. Korzenie trzymają mnie w pionie, a skrzydła pozwoliły odlecieć w swoją stronę. Jak Ania nie przynosiła świadectwa z biało-czerwonym paskiem, zgryźliwie to komentowałam, a ona mi mówiła: „Jak pójdę w swoją stronę, będzie dobrze”. I tak się stało. Przez studia prawnicze przeszła jak burza. W zeszłym roku zdała egzamin adwokacki. Miała cel, wiedziała, co chce w życiu robić. Jest bardzo stanowcza. Jak sobie coś postanowi, nie ma przebacz. Można popełniać błędy, błądzić, mieć chłopaka, który mamie się nie podoba, każdy musi się potknąć, żeby czegoś się nauczyć. Jednak ta wolność wyboru ma ograniczenie. Gdyby się okazało, że moja córka popiera partię, która nie szanuje wolnych mediów, łamie praworządność i demokrację, nie przestałabym jej kochać, ale trudno byłoby mi to zaakceptować. Przysłowiowe „niedzielne obiady” mogłyby być trudne, o ile niemożliwe. A ja mam dość stresu w pracy.

Anna: Bo obecnie to nie jest już wybór między partiami politycznymi, tylko wartościami, podejściem do demokracji i prawa, obywateli i ich wolności.

Odbierasz jakieś lekcje od Ani?

Katarzyna: Tak, żeby się za bardzo wszystkim nie przejmować. Pamiętam, jak patrzyłam na nią ze swoimi wyolbrzymionymi lękami, gdy była małym dzieckiem, a w niej była czysta radość i zachwyt, kiedy biegła w parku Jordana do huśtawki, kąpała się w morzu czy bawiła na plaży. Próbuję się zmienić, ale wszędzie znajdę jakieś zagrożenie.

Anna: Nie trzeba zakładać najgorszego scenariusza. Statystycznie rzadko dzieje się coś złego. Namawiam mamę do mniej lękliwego podejścia. Jak ktoś nie odbiera telefonu, nie znaczy, że miał wypadek, tylko na przykład się kąpie.

Katarzyna: Moja mama wysyła mi sms: „Idę się kąpać, nie będę odbierać telefonu”. Takim jestem potworem. Kiedy zadzwonię, a mama nie odbiera, to natychmiast dzwonię na wszystkie możliwe telefony…

Anna: Masz to po dziadku. Ostatnio babcia napisała do mnie sms, ja jej nie odpisałam, bo przyjechali do nas znajomi, poszliśmy na miasto i porzuciłam telefon. Babcia opowiadała mi post factum: „Pomyślałam: pewnie jest zajęta, odezwie się później”, ale dziadek przyszedł do mnie i zapytał: „Czy Ania już odpisała?”. Nie. „Na pewno coś się stało, zadzwoń do niej” (śmiech).

Katarzyna: Mam po ojcu wiele cech, nogi, oczy, uszy i zawzięcie na pracę. Teraz się okazuje, że po nim jestem lękliwa…

Anna: Po dziadku mamy też wspólną pasję – tenis.

Katarzyna: Ania gra lepiej ode mnie. Mnie nauczył tato, Anię trener. Nawet grając w tenisa, nie rywalizujemy ze sobą. Chcemy razem spędzić miło czas, po prostu. Zawsze byłam towarzyska, przyjaciele z liceum i studiów wciąż są przyjaciółmi. Kiedyś codziennie o 13 spotykaliśmy się w Zalipiankach na Plantach. Zbudowaliśmy wspólnotę. Uważam, że najważniejsze, co człowieka spotyka w życiu, to przyjaźń. O nią trzeba dbać i ją pielęgnować. I ja to robię. Przynajmniej się staram. Ania też jest otoczona bliskimi ludźmi. Wisława Szymborska powiedziała mi kiedyś: „Wiesz, nigdy nie przypuszczałam, że w moim wieku jeszcze znajdę takiego przyjaciela jak ty”. Nauczyła mnie, że obecność przyjaciół daje człowiekowi wielką siłę.

Czytaj też: Omenaa Mensah o córce: „Vanessa czasami się denerwowała, że na fundacyjne dzieci miałam „czas”

Cały wywiad w nowej VIVIE! Magazyn w punktach sprzedaży od 18 maja

Mateusz Stankiewicz

Marcin Suder

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama