Justyna Korzeniowska: „Bycie trzecią żoną teoretycznie może być ryzykowne”
„Jak się spotyka mężczyznę, na którego się czekało, gdy wszystko pasuje, nie ma przeszkód nie do pokonania”
- Katarzyna Piątkowska
Justynę i Roberta Korzeniowskich połączył sport. Ona chciała przebiec półmaraton. On, wielokrotny mistrz olimpijski i mistrz świata w chodzie sportowym, został jej trenerem. Wzięli ślub, wspólnie prowadzą klub sportowy RK Athletics i wyłapują młode talenty. Nie przejmują się krytyką czy plotkami. "Musiałem zadać sobie pytanie, czy żyję dla tych, którzy mnie oceniają, czy żyję przede wszystkim dla siebie i swoich bliskich. To moje życie i przeżyję je na swoich zasadach, nie przejmując się tym, że przez tydzień czy dwa będzie się o mnie pisało", mówi Robert Korzeniowski. Zakochani opowiedzieli Katarzynie Piątkowskiej o swojej miłości.
Justyna i Robert Korzeniowscy o miłości
Jak się odnaleźliście wśród tylu osób?
Robert: Nie będzie niespodzianką, jak powiem, że połączył nas sport. Justynka chciała przygotować się do przebiegnięcia półmaratonu i dowiedziała się, że mam swój klub RK Athletics. Zapytała, czy mogę jej podpowiedzieć, jak to zrobić. Najpierw chciałem jej polecić jednego ze swoich trenerów, ale potem coś mnie podkusiło i pomyślałem, że przecież sam mogę ją przygotować. Zaimponował mi jej żar neofitki, która chce zrobić coś dużego. Z drugiej strony rozczulające było to, że właściwie nic nie wiedziała o tym, na co się porywa.
Justyna: Wcześniej trochę biegałam, ale miałam świadomość, że półmaraton to już większe wyzwanie i że muszę popracować nad wytrzymałością i techniką. Tak mnie w pracy zmotywowali, że w końcu zapytałam Roberta, czy może mi jakoś pomóc.
Robert: Ponieważ dziewczę wyglądało bardzo ambitnie, skakało ze spadochronem, nurkowało, wspinało się, chodziło po wysokich górach, jeździło konno i miało doświadczenie w wielu innych sportach, pomyślałem, że da radę.
Justyna: Szczerze mówiąc, myślałam, że to będzie dużo łatwiejsze.
Robert: To była ciężka robota, a potem okazało się, że zaczęły pojawiać się kontuzje wyłączające z biegania.
Weszła Ci na ambicję, czy po prostu Ci się spodobała?
Robert: Jedno i drugie. Była dla mnie zagadką. Czy bardziej fajna, czy bardziej ambitna? Byłem też ciekaw, czy to, że wcześniej uprawiała wiele sportów, przełoży się na to, że uda mi się ją przygotować do tego półmaratonu. Zobowiązałem się, więc musiałem się wywiązać, używając wszelkich możliwych środków. Musiała mi na przykład raportować, zresztą jak każdy zawodnik, wykonanie treningu.
[...]
Wychodziliście sobie miłość?
Robert: Justynka ku przestrodze powiedziała mi, że z nią trzeba troszkę pochodzić (śmiech).
Justyna: Nikt w życiu mnie tak nie zbił z pantałyku, jak wtedy Robert. Po prostu zapytał, jakie chcę na to chodzenie papiery.
[...]
Kobieta po przejściach, mężczyzna z przeszłością. Początki były trudne?
Robert: Miałem dosyć skomplikowaną sytuację rodzinną. Bez wchodzenia w szczegóły, mój patchwork w poprzednim związku kompletnie się nie udał. To było bardzo, bardzo trudne. Mam za sobą ileś takich zakrętów, ale Justynka i ja postanowiliśmy dać sobie szansę. Decyzja, żeby razem zamieszkać, nie zapadła szybko, ale jednak nie czekaliśmy zbyt długo. Oboje byliśmy zdecydowani, żeby być razem.
Justyna: Na pewnym etapie życia mamy już w głowie gotowe oczekiwania co do przyszłego partnera, które są jak puzzle. One albo do siebie pasują, albo nie. Po doświadczeniach życiowych, jakie oboje mamy za sobą, już bardziej rozsądnie patrzymy na miłość.
Robert: Oboje szukaliśmy punktów wspólnych.
[...]
Sprawdź też: Justyna i Robert Korzeniowscy. Czy rzeczywiście między nimi jest 16 lat różnicy?
Wiedziałaś, jaką Robert ma przeszłość, bo media rozpisywały się nie tylko o jego karierze sportowej.
Justyna: I nigdy nie wątpiłam w jego uczciwość względem mnie. Jego wyjaśnienia nie wzbudzały moich kolejnych pytań. Przegadaliśmy wszystko. Co się dzieje i dlaczego. Bycie trzecią żoną teoretycznie może być ryzykowne. Ale z drugiej strony… kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana.
Robert: Uprzedziłem, co może nas czekać, że możemy być atakowani.
Justyna: Nie przeszkadza mi, że wciąż pisze się o przeszłości Roberta. To są fakty i nie zaprzeczymy im. Zawsze znajdą się krytycy i komentatorzy, którzy mają prawo wyrazić swoje zdanie.
Robert: Wiem, że nieraz decyzje, które podejmowałem, były niepopularne. Ale musiałem zadać sobie pytanie, czy żyję dla tych, którzy mnie oceniają, czy żyję przede wszystkim dla siebie i swoich bliskich. To moje życie i przeżyję je na swoich zasadach, nie przejmując się tym, że przez tydzień czy dwa będzie się o mnie pisało. Wiem, że wiele osób prowadzi podwójne życie, mają ogromne problemy w relacjach z dziećmi, z rodziną, z wiernością. Krótko mówiąc, są hipokrytami. Lepiej być szczerym w nowym życiu, niż hipokrytą w starym. To oczywiście były dramatyczne decyzje i podejmowanie ich wcale nie było łatwe.
Justyna: Robert zapewnił mnie, że złe komentarze nie będą dotyczyły naszych dzieci. A mi co właściwie można było zarzucić?
Na przykład, że rozbiłaś małżeństwo?
Justyna: Teoretycznie tak. Można plotkować, domniemywać, oceniać. A ja wiem z doświadczenia, że dobrego małżeństwa się nie rozbije, bo po prostu jest pełne, a obie strony mają wszystko, czego im potrzeba. Nie zachłysnęłam się ani sławą Roberta, ani medalami, ani pieniędzmi. Znam swoją wartość, jestem wykształcona, pracowita i umiem się sama utrzymać. Ale jak się spotyka mężczyznę, na którego się czekało, gdy wszystko pasuje, nie ma przeszkód nie do pokonania. Robert jest wyjątkowy, a to nie były niedogodności, które mogłyby mnie wystraszyć na tyle, żebym z nas zrezygnowała.
Robert: Dopasowaliśmy się z naszymi osobowościami, z pasją sportową. Puzzle wskoczyły na właściwe miejsca. Wiedzieliśmy, że możemy coś nowego, dobrego dla siebie zrobić. Szybko okazało się, że mamy wspólne wizje. Można się sobie podobać, latać z imprezy na imprezę, bawić się i całować na moście. Ale nas to zupełnie nie kręciło. Dla nas najważniejsze było, żebyśmy razem robili budujące rzeczy, żebyśmy się inspirowali i motywowali.
Razem prowadzicie więc klub sportowy.
Robert: Tak, rodzinny klub sportowy, który powstał na bazie fundacji. To, jak on teraz wygląda, jak funkcjonuje, jest także efektem tego, że z Justynką spotkaliśmy się w życiu w odpowiednim momencie. Wcześniej prowadziłem go z dwoma przyjaciółmi ze studiów, ale to nigdy nie miało takiego wymiaru, jak ma dzisiaj. A potem spotkałem przyszłą żonę, której idea sportu dostępnego dla wszystkich dzieci bardziej odpowiadała niż komukolwiek innemu, kogo znałem i kto chciałby się w to całkowicie zaangażować. Postanowiłem przebiegle wykorzystać jej zdolności menedżerskie i doświadczenie zdobyte w różnych korporacjach, abyśmy mogli rozwijać i propagować lekkoatletykę.
Justyna: Całe życie pracowałam w korporacjach, głównie w firmach farmaceutycznych, i przyznam, że to lubiłam. Ale przyszedł moment, kiedy już chciałam pracować dla siebie i dla innych w sensie bezpośrednim. Zdecydowałam się zmienić wszystko.
Robert: To była nasza wspólna decyzja. Byliśmy tak zajęci tym, co tworzymy wspólnie, że nic nas by nie powstrzymało. Ani zła prasa, ani plotki.
Justyna: Tak naprawdę nie mieliśmy złej prasy. Jestem przekonana, że w moim życiu zawsze dzieje się tak, że jeżeli robię coś, co jest dla mnie i dla innych dobre i właściwe, ludzie, czas, życie, kosmos mi sprzyjają. Nie mieliśmy złych ludzi wokół siebie.
Robert: Nastąpiła samoistna weryfikacja przyjaciół. Tak to już w życiu jest. Całe życie marzyłem o tym, żeby po tym, jak już przestanę być zawodnikiem, nadać mojej dyscyplinie – lekkoatletyce, a szczególnie mojemu chodowi – głębszy sens. Oddać innym to, co sam dostałem od życia, od losu. Gdyby nie Justyna, pewnie do dzisiaj bym się zastanawiał, jak to zrobić. Ona sama się w chodzenie wkręciła i jeszcze ma swoje pomysły, jak ten sport rozpropagować. Dla mnie to było absolutne objawienie. Mamy krótki staż małżeński pozapandemiczny, bo jak tylko zaczęliśmy de facto funkcjonować razem, pozamykano nas w domach. To była poważna próba dla naszego związku, z której wyszliśmy jako zwycięzcy. Po prostu okazało się, że jesteśmy stworzeni dla siebie i dla tych, którzy chcą z nami pracować. W trakcie ferii organizowaliśmy zajęcia sportowe dla dzieci, wspólne chodzenie. Poczuliśmy się powołani do czegoś ważnego i to nas niebywale wzmocniło.
Cała rozmowa w nowym numerze VIVY! Magazyn dostępny w punktach sprzedaży w całej Polsce od 2 czerwca.
W sesji Justyna wystąpiła w kreacjach od projektantki Izabeli Łapińskiej.
Czytaj też: Aleksandra Żebrowska: „Kiedyś miałam większą łatwość oceniania czyjegoś sposobu wychowywania dzieci”