Nie chciał występować w roli "żony marynarza". W końcu postawił ukochaną pod ścianą
"Nie spotkaliśmy się po to, żeby się rozstać". Joanna Dark i Marek Dutkiewicz są razem od 33 lat
- Beata Nowicka
Ona i On. Joanna Dark i Marek Dutkiewicz. Charyzmatyczna piosenkarka i wybitny autor tekstów. Dwie dusze artystyczne. W błyskotliwej i dowcipnej rozmowie z Beatą Nowicką komentują 33 lata wspólnego życia. Marek Dutkiewicz wciąż patrzy na ukochaną tym samym wzrokiem, jak dawniej. Miłość była im pisana.
Artysta wyparzył Joannę w musicalu „Metro” i całkowicie stracił dla niej głowę. Zaprosił Olafa Lubaszenkę i jego ówczesną dziewczynę razem z Joanną Dark do siebie. Już wcześniej aktor opowiadał koleżance o mężczyźnie, który tworzy piosenki i chciałby z nią rozpocząć współpracę. „To był czas szalonej popularności „Metra”. Pod Pałacem Kultury, przed wejściem dla artystów stał tłum panów w różnym wieku z wielkimi bukietami i zaproszeniem na kawę, drinka, kolację. Do wyboru”, wspomina Joanna Dark w rozmowie z Beatą Nowicką. Była ostrożna. Jak dalej potoczyła się ich historia?
Joanna Dark i Marek Dutkiewicz - o swojej niezwyklej miłości
Marek Dutkiewicz: Oniemiałem, gdy zobaczyłem koleżankę w „Metrze” w czerwonej sukni śpiewającą „Okrywa mnie sława i futro. Mam willę z basenem od jutra”. Przypomniał mi się „Hotel twoich snów” i gwiazdy. „A jedna z nich, naga pod futrem, da ci znak…”.
Joanna Dark: (śmiech) Zasięgnęłam języka co to za jeden, co napisał dla: 2 plus 1, Kombi, Lombard, Sośnicka… Nie moje klimaty, ale pomyślałam: Dobrze, zobaczymy. Wcześniej Marek wydzwaniał do bufetu teatralnego. Co jakiś czas ktoś krzyczał: „Dżaga, znowu ten facet do ciebie dzwoni!”, bo nigdy nie udało mi się dobiec na czas. W końcu spotkaliśmy się po spektaklu. Było tak późno, że nawet pizzerię zamknęli, więc w nocnym sklepie chłopcy kupili jakieś liche wino, kanapki i pojechaliśmy do Marka. Tam usiłował mnie złapać za rękę…
Skutecznie?
Joanna: Byłam dosyć ostrożna. Olaf występował w roli przyzwoitki. W pewnym momencie poszłam do toalety, gdzie odkryłam całe ściany wytapetowane wywiadami z Markiem z różnych gazet. To było szalenie zabawne. Przeczytałam, że to on napisał piosenkę „Przytul mnie”. Piękny tekst. „Przytul mnie, z twych ramion zbuduj schron”. [...]
Podobno to mózg sprawia, że się zakochujemy. Serwuje nam taki koktajl chemiczny, taką powódź neuronów, że wpadamy w euforię.
Marek: Mnie pierwszego trafiło.
Joanna: U mnie narastało, bo ja byłam zanurzona w koktajlu chemicznym o nazwie „Metro”. To była wielka harówka, emocjonalny rollercoaster. Graliśmy po 10 spektakli w tygodniu, w poniedziałek, jedyny dzień wolny, spałam do 15, bo byłam wykończona. Tuż po tym, gdy się poznaliśmy, zaczęły się próby do amerykańskiej wersji i zostaliśmy wywiezieni do Ojcówka pod Warszawę. Zdarzało mi się uciekać stamtąd do Marka na jeden wieczór. Olaf urywał się na randki z Kasią Groniec i zabierał mnie swoim samochodem.
Marek: Wpadała do mnie na wagary.
Joanna: Potrzebowałam spokoju. Cieszyło mnie, że mam kogoś bliskiego. Uwielbiam mężczyzn z poczuciem humoru i pogodą ducha. Marek budzi się z uśmiechem na twarzy: „Jak się czujesz? Jak się spało?”. To jest cudowne powitanie. Buduje mi cały dzień. Ogromnie mi się to w nim podobało. Poza tym połączył nas świat muzyczny. Mieliśmy mnóstwo tematów do przegadania. Na lotnisku, gdy odprowadzał mnie na samolot do Nowego Jorku, podjął decyzję, że przyleci na premierę.
Marek: I przyleciałem na sześć tygodni.
Joanna: Pamiętam, że na 8. ulicy robiliśmy zakupy. Hanka Bakuła podała nam adresy. Przechodziliśmy obok sklepu, w którym na wystawie wisiała piękna marynarka, ale bardzo droga. Stanęliśmy przed nią i ja powiedziałam: „Wiesz co, jeśli nie uda się nam ta premiera na Broadwayu, kupię ci tę marynarkę”. Wiadomo, jak potoczyła się historia: wróciliśmy i kupiłam tę marynarkę w prezencie. To był piękny sklep z papugami, wypiliśmy przy tym butelkę wina, którym nas poczęstowano.
Marek: O ile pamiętam, dzień wcześniej do marynarki przymierzał się Marcin Kydryński, aleśmy go ubiegli.
Joanna Dark, Marek Dutkiewicz, Listy do Agnieszki Osieckiej - Ostatni Bal, 2003
Znak! Symboliczna marynarka przypieczętowująca Waszą wspólną przyszłość. Z Nowego Jorku wróciliście razem?
Joanna: Osobno. Dziesięć dni po premierze spektakl zszedł z afisza, Marek się spakował i wyjeżdżał, a ja jeszcze chwilę tam zostawałam. Wtedy wziął mnie na rozmowę i powiedział, że muszę się poważnie zastanowić: zostaję czy wracam, bo on nie będzie…
Marek: Powiedziałem, że nie będę występował w roli żony marynarza, która cały czas czeka, kiedy statek zawinie do portu. Postawiłem koleżankę pod ścianą.
Joanna: Co robić? Jestem odważna, ale gdybym miała wtedy jakieś zaplecze finansowe, byłabym odważniejsza. Bałam się biedy, poniewierki, niepewności. W wieku 22 lat może bym zaryzykowała, ale miałam 27 i stwierdziłam, że wracam. [...]
Zaczęła się wspólna przygoda, jak w piosence: „Słodkiego, miłego życia. Bez chłodu, głodu i bicia. Słodkiego, miłego życia. Jest tyle gór do zdobycia”…
Joanna: Bywało różnie. Dwa razy się pakowałam i wychodziłam z walizką. Marek nie dawał za wygraną i zawsze mnie zawracał. Był rozbisurmanionym mężczyzną z wieloma wcześniejszymi znajomościami, a ja pomyślałam, że skoro wróciłam, to: albo razem, albo osobno. Jestem dość kategoryczna. Nie podoba się, to do widzenia. To zawsze ja kończyłam moje związki, nikt ze mną nie zrywał.
Patrzyłeś na tego blond anioła, który naruszył Twoją przestrzeń i…
Marek: …zdałem sobie sprawę, że trzeba ponosić konsekwencje swoich decyzji. Przez wiele lat wiodłem beztroskie życie kawalerskie i szerokim łukiem omijałem długodystansowe związki. Pojawiła się Joanna i pomyślałem, że nie spotkaliśmy się po to, żeby się rozstać. Uczyliśmy się siebie nawzajem.
Joanna: Poza tymi drobnymi kłótniami na początku, przez kolejne 30 lat nie mieliśmy żadnego trzęsienia ziemi. Patrząc na bliższych i dalszych znajomych, uważam, że trudniej zbudować jeden długi związek niż trzy małżeństwa. Czasami trzeba pójść na kompromis, umieć zrezygnować z siebie.
Zgadzam się!
Marek: Na szczęście mamy takie same gusta muzyczne, estetyczne i takie same poglądy polityczne, to nas scementowało. Przez pierwsze 10 lat bardzo dużo podróżowaliśmy po świecie. A jak już się napodróżowaliśmy i nasyciliśmy sobą, zaczęliśmy myśleć o tym, żeby się rozmnożyć. Najpierw wzięliśmy ślub. W odruchu serca raczej niż z potrzeby legalizacji. Kupiłem pierścionek, oświadczyłem się. Fantastyczny ksiądz, Roman Indrzejczyk, który zginął w katastrofie smoleńskiej, udzielił nam ślubu w kaplicy na Żoliborzu.
Joanna: Było kameralnie, cicho, bajkowo. Warszawa tonęła w śniegu. Z piątką przyjaciół przedzieraliśmy się przez zaspy, jadąc busikiem do restauracji w Łazienkach i spełniając toasty szampanem.
Cały wywiad do przeczytania w nowej VIVIE! Magazyn dostępny w punktach sprzedaży od czwartku, 28 marca.