Rekord już niemal pewny! Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy do północy zebrała...
- Olga Figaszewska
1 z 6
W niedzielę Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy zagrała po raz dwudziesty piąty. Jerzy Owsiak, który od samego początku stoi na czele fundacji, po północy ogłosił, że uzbierano rekordową sumę! – Ponad 62 miliony, liczenie dopiero zaczniemy! Krzychu się złapał za głowę! - wykrzyczał Owsiak. W porównaniu do ubiegłego roku ta kwota jest prawie o połowę większą, wówczas o tej porze zebrano 43 miliony. – Zrobiliśmy tak, że stan naszego konta jest po prostu rekordowy – wykrzyczał Owsiak.
Należy podkreślić, że końcowe liczenie pieniędzy jeszcze się nie skończyło – będzie trwać do końca lutego, a końcowy wynik poznamy na początku marca.
Niepowtarzalna osobowość. Charyzmatyczny twórca i prezes największej akcji charytatywnej w Europie - Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, a także pomysłodawca jednego z największych i obleganych festiwali, który od 1995 r. gromadzi wokół siebie największych artystów kraju, a także świata - Przystanek Woodstock. Jerzy Owsiak bije własne rekordy.
Polecamy też: Charyzma i energia niezmienne od 25 lat. A wygląd? Zobaczcie jak zmieniał się Jurek Owsiak
Wywiad dla VIVY!
Dziennikarz niewiele mówi o swojej rodzinie i życiu prywatnym. W 2015 roku zrobił wyjątek i udzielił VIVIE! specjalnego wywiadu - o „grzesznej” młodości, alkoholu, narkotykach, kompleksach sprzed wielu lat, a także małżeńskim szczęściu. Co by dziś robił, gdyby nie wymyślił Orkiestry? Jurek Owsiak opowiada Krystynie Pytlakowskiej.
– Cofnijmy się o ćwierć wieku. Pamiętasz siebie sprzed 25 lat i ludzi, którzy wtedy otworzyli dla Ciebie serca i portfele?
Jerzy Owsiak: Trudno nie pamiętać. Zresztą ciągle wracam do momentu, kiedy zaczynaliśmy, przypominam go na wykładach w różnych korporacjach, które wynajmują mnie, żebym dodawał ich pracownikom energii i ducha. Wygłaszam wtedy takie półtoragodzinne pogadanki, żebyśmy wierzyli w siebie, mieli marzenia, realizowali je, żebyśmy nie stali w miejscu. I żebyśmy umiejętnie tworzyli zespół, bo sukces to sprawa zbiorowa, tak jak udało się w Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy.
Polecamy też: Tych 11 liczb pokazuje światowy fenomen WOŚP. Zobacz, ile kosztowało najdroższe złote serduszko!
– Myślisz, że błędem, jaki popełniamy, jest niewiara w siebie?
Jerzy Owsiak: Tego nie powiedziałem, ale trzeba Polaków uczyć poczucia własnej wartości. I nie chodzi tu o wartość historyczną, ponieważ nasza historia jest trudna i okrutna, a poza tym mało kogo na świecie obchodzi. Ja uświadamiam im, jacy byliśmy 25 lat temu i jacy jesteśmy teraz. Bo przecież to ćwierćwiecze zmieniło nas nieprawdopodobnie. Staliśmy się świadkami tak wyjątkowej przemiany, że inne pokolenia będą nam tego zazdrościć. 25 lat temu były krzywe chodniki, połamane szyldy, komunistyczne samochody – sam jeździłem wtedy rozklekotanym maluchem – i szare ulice. A teraz? Sama popatrz. Nie nosisz łatwopalnej garsonki z poliestru, nie masz na głowie fryzury w kształcie budyniu, faceci nie chodzą w marmurkowym dżinsie przywożonym z Turcji, nie wyglądamy jak polskie marlboro, tylko marlboro amerykańskie. Nie ma podziału na Polskę wielkomiejską i małomiasteczkową, nie różnimy się od ludzi z bogatszych krajów na Zachodzie.
– Orkiestra też się tak zmieniła?
Jerzy Owsiak: No właśnie, to jest fenomen! Orkiestra w tym kryzysie autorytetów wzbudza coraz większy entuzjazm. Stała się dobrem ogólnonarodowym, ponad podziałami i polityką.
– Od początku wierzyłeś w sukces?
Jerzy Owsiak: Nie zastanawiałem się nad tym. Po prostu odpowiedziałem na apel lekarzy z Centrum Zdrowia Dziecka o zakup sprzętu ratującego życie dzieci. W mojej audycji radiowej mówiłem o tym wiele razy, podając konto. To był 1992 rok. A w 1993 już inicjatywa miała swoją nazwę – Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy, którą wymyśliliśmy muzycznie razem z Wojtkiem Waglewskim, a z Walterem Chełstowskim nadaliśmy temu ramy telewizyjnego programu. Nawet przez głowę mi nie przeszło, że może się nie udać. Lecz dopiero teraz, po 25 latach, zdaję sobie sprawę, że dokonaliśmy jakiegoś cudu. Wtedy nie było telefonów komórkowych, jedynie faksy. Nie było internetu, były tylko trzy stacje telewizyjne. Istniał tylko pomysł nagłaśniany przez nasze czołowe prezenterki, które miały w telewizji takie okienka, gdzie rozmawiały z ciekawymi ludźmi. Pamiętam, jak rozmowę zrobiła ze mną Alicja Resich-Modlińska…
– …która nic się nie zmieniła przez te lata.
Jerzy Owsiak: Fakt – cały czas cud-kobieta. Rozmawialiśmy o sprzęcie, który kupimy za zebrane pieniądze. Wszystko było organizowane na żywioł: wyjdzie albo nie. Wyszło i przeszło nasze oczekiwania.
Polecamy też: "Nie jestem łatwym zawodnikiem. Momentami dostaję korby". Jurek Owsiak po raz pierwszy z córką
2 z 6
– Bardzo rozwinięta była wtedy poczta pantoflowa. Wiadomość natychmiast żyła w szerokim obiegu, chyba szybciej niż dziś w sieci.
Jerzy Owsiak: Tak, bo wtedy mieliśmy dużo więcej czasu dla siebie, spotykaliśmy się, znaliśmy sąsiadów, rozmawialiśmy. Teraz mieszkamy od siebie o rzut kamieniem, ja mam mnóstwo znajomych na Ursynowie i Kabatach, ale widujemy się raz na rok albo rzadziej, przestaliśmy się wzajemnie odwiedzać. 25 lat temu moje pokolenie było ze sobą bardzo zżyte, teraz młodzi ludzie spędzają czas inaczej. Kiedy patrzę na moje córki i na moje wnuczki, widzę, że są szczęśliwe, tak jak my byliśmy, ale moją już swój własny świat, całkiem różny od naszego. Kontaktują się przez telefony komórkowe, w internecie, nie potrzebują spotkań w domach, tak jak było za moich czasów. Wtedy nawet wesela organizowało się w mieszkaniach. Dzisiaj wszystkie uroczystości obywają się w restauracjach – komunie, urodziny, kinderbale. Ja nie mówię, że wtedy było lepiej czy gorzej, było po prostu inaczej.
– A kim Ty wtedy byłeś?
Jerzy Owsiak: Robiłem witraże, to był mój fach wyuczony.
– Pamiętam, że chciałeś kilka razy dostać się na ASP?
Jerzy Owsiak: I ani razu mi się nie udało. Mój przyjaciel Jan Kelus, bard podziemnej Polski, niesamowity gość, powiedział, że jest jakaś robota w pracowni lichtarzy. Podobno płacą tam cztery tysiące. To były bardzo dobre pieniądze. Pojechałem więc do Miedzeszyna do pani Teresy Reklewskiej, która miała pracownię witraży, nie lichtarzy, i utknąłem u niej na długo. Kiedy otworzyłem własną pracownię, Polska przeżywała regres lat 80., w sklepach był tylko ocet, te witraże szły więc świetnie, bo ludzie musieli coś zrobić z pieniędzmi. Miałem więc mnóstwo zamówień. Przynosiłem do domu góry forsy, która z dnia na dzień traciła na wartości. Próbowałem gdzieś ją upchnąć, coś kupić i jak peerelowski biznesmen szukałem różnych pomysłów, jak to zrobić, gdzie zainwestować. Pieniądze zresztą były nam potrzebne, miałem już rodzinę – żonę i córkę. Druga urodziła się 10 lat później. A ja cały czas rozwijałem sztukę witraży, która wzięła się u mnie po prostu z przypadku. Choć sztuka ta wymaga cierpliwości, bardzo lubiłem to robić. Zresztą ja ciągle mam w sobie ducha przypadku, podobnie jak wielu innych ludzi. Zauważ, że to przypadki są rodzicami wielkich karier. Przypadkowe wysłanie gdzieś zdjęcia, przypadkowy udział w castingu, przypadkowa rozmowa z nieznajomym. Poszukaj tych przypadków w twoim życiu. Na pewno wiele ich znajdziesz. A wiesz, co mi się w dzisiejszych czasach podoba? Że nie musisz mieć dyplomu z gastronomii, żeby otworzyć restaurację, wystarczy pasja i spełnienie warunków wymaganych przez sanepid.
– Przypadkowo więc byłeś też dziennikarzem i menedżerem od muzyki?
Jerzy Owsiak: Tak, bo przypadkowo bywałem w różnych miejscach, przypadkiem poznałem Janka Pospieszalskiego, potem Wojtka Waglewskiego i Michała Lorenca. Przypadkiem Waglewski mnie zabrał na wywiad do Rozgłośni Harcerskiej, gdzie przedstawiłem się jako właściciel zespołu Voo Voo, i to był początek wszystkiego. Rozgłośnia była wtedy radiem kultowym, absolutną legendą. Pamiętam, jak się wystawiało przez okno radio i całe podwórko rozbrzmiewało muzyką z tej rozgłośni. Janek Tomczak prowadził wywiad z Wojtkiem i ze mną, w ogóle nie wiedząc, kim jestem. A po dwóch tygodniach spotkał mnie na ulicy i powiada: „Trzy listy przyszły do rozgłośni, jakbyś mógł wpaść i na nie odpowiedzieć, to byłoby fajnie”. Wpadłem więc i zostałem przez trzy lata. A potem miałem już w radiowej Trójce swoją audycję, do dzisiaj zresztą ją mam, a w międzyczasie ktoś w telewizji usłyszał mnie w radiu i ktoś z Dwójki do mnie zadzwonił: „Czy mógłbyś wpaść, bo mamy dla ciebie propozycję – siedem programów na święta”. Spytano mnie, czy robiłem już coś dla TV, a ja na to, że no pewnie, chociaż w życiu się z telewizją zawodowo nie zatknąłem.
– Skłamałeś bezczelnie.
Jerzy Owsiak: To jest kolejna nauka: nigdy nie przyznawaj się, że czegoś nie umiesz. Dlaczego opowiadam ci to wszystko? Bo uzmysłowiłem sobie, że 25 lat temu to była zabawa, happening, w ogóle nie myśleliśmy takimi kategoriami jak dzisiaj. Od wielu lat wszystko planujemy, wiemy dokładnie, co WOŚP przyniesie, ale wtedy zupełnie nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy. Nie mieliśmy oporów. Nina Terentiew powiedziała: „Chcecie zrobić finał, ale przecież w lecie nie mamy żadnych wozów transmisyjnych, wszystkie pozajmowane”. „Kiedy więc będą wolne kamery?”, pytamy. A ona żartem, że w zimie. „No to dobra, bierzemy zimę”. I tak to się potoczyło. Miało być na jeden raz, a w tym roku jest już 24. WOŚP.
Polecamy też: Charyzma i energia niezmienne od 25 lat. A wygląd? Zobaczcie jak zmieniał się Jurek Owsiak
3 z 6
– Czy Ty się urodziłeś już z taką pasją, czy ją w sobie wypracowałeś? Chyba jednak trzeba się z tym urodzić.
Jerzy Owsiak: Moja rodzina… Nic nie wskazywało na to, że będę w tym miejscu, w którym teraz jestem. Ojciec przez całe życie pracował w milicji, łapał przestępców gospodarczych, mama pracowała w księgowości. Był jeszcze brat starszy o trzy lata. Mieszkaliśmy w Gdańsku, w dwupokojowym mieszkaniu. Kiedy po podstawówce poszedłem do szkoły średniej, tam już szło mi jak po grudzie, bo interesowałem się wszystkim, tylko nie nauką. Słyszałem już o amerykańskim Woodstocku, o hippisach, to mnie pociągało. Powtarzałem jeden rok, ale jakoś szkołę skończyłem.
– Zdałeś maturę?
Jerzy Owsiak: To cała opowieść, chodziłem już do Liceum Ekonomicznego przy Chłodnej w Warszawie. Maturę zdałem za obraz, który zaniosłem matematyczce. I postanowiła mi tę maturę zaliczyć.
– A co było na tym obrazie?
Jerzy Owsiak: Piękny krajobraz z Kazimierza Dolnego. Pokazałem to pani profesor na dole w szatni, a ona, że te krechy w stylu Gauguina jej się nie podobają. Przemalowałem go więc przez noc i zawiozłem jej do domu na Bielany. Teraz się spodobał. Potem malowałem obrazy, które sprzedawałem mamie, teściowej, znajomym. Wtedy to była moja pasja.
– Już miałeś własną rodzinę, żonę?
Jerzy Owsiak: Tak, Dzidzię poznałem jeszcze w liceum. Pomyślałem, że trzeba się ustatkować, znaleźć swoje miejsce w życiu, pomyśleć o nim na serio. Tylko że nie mógłbym robić czegoś, co mnie kompletnie nie interesowało. Kiedy poszedłem do pracy, tak z ulicy, wytrzymałem tam trzy tygodnie. To była praca fizyczna, zataiłem, że mam maturę, boby mnie nie przyjęli. A wtedy fizyczny więcej zarabiał niż urzędnik. Potem pracowałem w Ministerstwie Sztuki jako „przynieś, wynieś”. Wszystko mi się tam podobało, chodziłem, oglądałem. Aż w końcu kazali mi spieprzać, bo to nie jest skwerek do spacerów, tylko robota. I wtedy odnalazłem się w tych witrażach.
– A jak to się stało, że zacząłeś działać przy Festiwalu Rockowym w Jarocinie?
Jerzy Owsiak: O Jarocinie dowiedziałem się od Michała Fajbusiewicza, który w programie „997” pokazywał dzieciaki, co z domu pouciekały. A rok później już tam byłem, bo zawiozłem swoim mikrobusem chłopaków, którzy tam grali: Stasia Sojkę i Mateusza Pospieszalskiego i ich zespół. I tak fajnie się tam poczułem. Prawie jak ojciec tych dzieciaków, które się bawiły. A trzy lata później już ten festiwal organizowałem. Chociaż nie gram i nie śpiewam.
– No a później był Woodstock?
Jerzy Owsiak: Najpierw stworzyliśmy ekipę telewizyjną i pojechaliśmy do Ameryki na Woodstock w 1994 roku. Zrobiliśmy film, dziewięć dni tam byliśmy. Nie myślałem, żeby trochę zostać, jakieś pierogi polepić, zarobić i w te pędy wróciłem, bo chciałem ten film jak najszybciej pokazać w telewizji. Byłem przekonany, że opowiadam piękną, kolorową historię i najnormalniej w świecie chciałem, aby to się ludziom podobało.
– Masz w sobie niepokój, strach przed brakiem akceptacji?
Jerzy Owsiak: Nie, chcę tylko mieć zadowolenie z życia i to przekazać swoim wnukom. Kiedy ja jestem szczęśliwy, to i moja rodzina jest szczęśliwa. Boję się tyko, żeby życie nie przeleciało mi przez palce, bo ciągle mam uczucie, że zbyt wiele mi ucieka, że jeszcze powinienem zrobić coś więcej, jeszcze bardziej nawąchać się świata, pobrać go całym garściami. A tu dzień się już kończy… I już dzisiaj nic więcej nie zrobię.
– Ale powiedz tak uczciwie, co Ci daje ta Twoja Orkiestra? Bo chodzi chyba nie tylko o pomoc ludziom, ale też o Twoje samopoczucie.
Jerzy Owsiak: Ta Orkiestra zmieniła całe moje życie, ale jego podstawy są takie, jakie były. Na Facebooku ktoś napisał: „I co pan z tego ma?”. No właśnie… Odpisałem, że ogromną satysfakcję, radość, że tylu superludzi poznaję, że moje życie jest tak ciekawe, a jednocześnie konkretne. Napisałem też: „Wiem, że pyta mnie pan o kasę. Może gdybym to robił gdzieś na świecie, ta kasa byłaby ogromna, ale w moim życiu nigdy nie miałem poczucia, że pieniądze są dla mnie najważniejsze. Nigdy nie myślałem tak: gdybym miał pieniądze, pojechałbym dookoła świata albo kupiłbym sobie lepszy samochód i lepsze mieszkanie. Ja żyję na widelcu, ludzie natychmiast by zauważyli, gdybym po cichu coś kombinował”.
– Musisz mieć ciągle nową adrenalinę?
Jerzy Owsiak: Muszę, już tak jestem skonstruowany. Ale chodzi jeszcze o coś innego. Spójrz na ludzi, którzy tutaj w fundacji pracują. Mają po 20 lat i bardzo mnie odmładzają. Rozmawiamy tym samym językiem. Nie muszę się dla nich przebierać. Wszystko tutaj jest takie naturalne. No i Orkiestra ludzi jednoczy, to jest naprawdę przepiękne. Zbierają dla nas i młodzi, i starsi, moherowe berety i buntownicy. A ja mówię: „Piękny ten pani beret, chętnie bym go przymierzył”. I śmiejemy się.
– A nie chciałbyś czasem poleżeć w łóżku, odpocząć?
Jerzy Owsiak: Poleżeć to nie. Mam naprawdę dobre samopoczucie, kiedy widzę sens tego, co robimy, źle się czuję wtedy, gdy widzę, że Polacy się szarpią między sobą, jak się nie szanują, jak wymyślają sobie od najgorszych. Gdybym siedział w domu, nic nie robił, gorzkniałbym.
– A gdybyś nie wymyślił tej Orkiestry, to co byś dzisiaj robił?
Jerzy Owsiak: Może byłbym prezydentem (śmiech). Może bym prowadził dom mody albo był specem od reklamy.
– Ty dom mody?
Jerzy Owsiak: Przecież wszystkie koszulki projektujemy sami, wszystkie kubki, nalepki. Ale może chciałbym prowadzić knajpę, stać przy barze i przez cały dzień być z ludźmi, a gotowałaby moja żona. Dzidzia świetnie gotuje. Codziennie jest obiad, my nie chodzimy po restauracjach.
– Może jeszcze otworzysz knajpę, a Twoje córki poprowadzą fundację i Orkiestrę. Odziedziczyły po Tobie to „coś”?
Jerzy Owsiak: Nie wiem, są bardzo otwarte, ale energię mają inną niż ja. Starsza zajmuje się eventami dotyczącymi muzyki poważnej, młodsza studiuje w Londynie wiedzę o teatrze. Ale wróżbici mówią, że moje córki jeszcze pokażą, jakie w nich drzemią możliwości. Orkiestrę po mnie jednak miałby kto poprowadzić. Przejmą ją młodzi ludzie, którzy tu ze mną pracują. O to się w ogóle nie obawiam.
Polecamy też: Tych 11 liczb pokazuje światowy fenomen WOŚP. Zobacz, ile kosztowało najdroższe złote serduszko!
4 z 6
– Dnia sztucznie nie przedłużysz. Jesteś ciągle nienasycony, pazerny na życie. Jakbyś miał ADHD.
Jerzy Owsiak: Zrozum, nie mam ADHD. Ja tylko szukam satysfakcji, jaką daje poczucie spełnienia w tym, co robię i co dzieje się wokół mnie. I nawet nie oznacza to nieustannej radości, bo miewam w sobie i gorycz. Człowiek jak ja wystawiony na ocenę publiczną musi mierzyć się z miłością i nienawiścią.
– Wiem, że Cię atakowali i atakują, ale i tak w porównaniu z innymi dotyka Cię niewielki procent nienawiści.
Jerzy Owsiak: Tak też sobie to tłumaczę i często tłumaczę innym, przypominając im Marka Kotańskiego, który dostawał po głowie za wszystko, któremu chcieli łeb urwać. Tam to dopiero była nienawiść.
– Chciałeś jednak już rzucić Orkiestrę? Oskarżenia bolą?
Jerzy Owsiak: Bardzo. Nie jestem gierojem Czapajewem, ale kiedy chciałem już pomachać ludziom z Himalajów i powiedzieć: „Pa, pa”, dostałem kilkaset tysięcy maili z opisem historii, jak Orkiestra ich autorom pomogła. Będziemy grać więc do końca świata i jeden dzień dłużej. A te maile trzymam, bo może kiedyś powstanie z nich książka. Pytasz, co mi daje Orkiestra? Właśnie to, że cały świat może się zatrząść, a ona będzie trwała.
– Wtedy pierwszy raz zobaczyłam Cię wściekłego.
Jerzy Owsiak: Uchodzę za bezkonfliktowego, ale wtedy byłem naprawdę rozgoryczony i być może komuś mocno wygarnąłem. Im bardziej zachowuję się ugodowo w życiu publicznym, tym więcej mam niestety konfliktów w życiu prywatnym.
– Bo odgrywamy się zawsze na najbliższych?
Jerzy Owsiak: To prawda, zawsze krzykniesz na tego, kto jest obok ciebie. A przy mnie najbardziej jest Dzidzia, moja żona, która działa razem ze mną, wszystko ogarnia. I nadaje temu, co robimy, wielki porządek.
– Ile lat już jesteście razem?
Jerzy Owsiak: Oj, chyba czterdzieści kilka. I ogólnie mamy się dobrze, to znaczy przechodzimy burze i wypływamy na przejrzyste wody oceanu. Ja nie wierzę w związki, które ociekają słodkością, bo słodkość oznacza, że nie ma w nich prawdziwego życia.
Polecamy też: W niedzielę WOŚP zagra po raz 25.! Zajrzeliśmy za kulisy Wielkiej Orkiestry
5 z 6
– Po 40 latach można kochać płomiennie?
Jerzy Owsiak: Oczywiście, że tak. Nie zgadzam się z tym, że po tylu latach ludzie już nie są dla siebie atrakcyjni seksualnie, a sprawy intymne przestają dla nich się liczyć. Jest wręcz przeciwnie. Ci, którzy nas obserwują, mówią, że ciągle się przytulamy, dotykamy. I bez przerwy rozmawiamy. Jesteśmy uzależnieni od naszych rozmów.
– Myślę, że rozmowy są fundamentem bycia razem.
Jerzy Owsiak: Najważniejsze, że jest o czym rozmawiać. Kiedy jedziemy samochodem, gęby nam się nie zamykają. My w ogóle bardzo dużo podróżujemy, a niemal codziennie spacerujemy po Warszawie, śmiejąc się, że ci, co obserwują monitory, komentują: „O, Owsiaki znowu wyszły na spacer”. Mamy swoją stałą trasę: Nowy Świat, Krakowskie Przedmieście, łazimy po księgarniach, wieczorami usiądziemy gdzieś w kawiarni. Często w samochodzie mówię do Dzidzi: „Zobacz, ludzie w tamtym aucie nic nie mówią, totalna cisza, jak tak można żyć?”.
– Twoja żona ma wielką zaletę – empatię.
Jerzy Owsiak: Ogromną. Nieraz złoszczę się na nią: „Z kim ty gadasz tak długo?”. A ona, że zadzwonił jakiś facet, czyby z konta bankowego nie przelała mu pieniędzy. „Jezus Maria, Dzidzia, odłóż telefon”. „No wiesz, jeśli on dzwoni, to ja mu odpowiadam. Nie mogę mu powiedzieć, że mnie to nie interesuje”. Dzidzia przejmuje się wieloma ludźmi i ich sprawami, co u nich w pracy, jak dzieci, co w szkole. I to też jest temat naszych rozmów. Ostatnio napisał do mnie znajomy: „Mijałem cię na Krakowskim, szliśmy z żoną, chcieliśmy się z wami przywitać, ale tak byliście zagadani, że nie mogliśmy wam przeszkadzać”.
– Drugiej takiej Dzidzi nie znajdziesz.
Jerzy Owsiak: Ale ja nawet nie szukam. Żeby było jasne, tylko z nią mogę być kilkadziesiąt lat i czuć, że cały czas nadajemy na tych samych falach. Nie mógłbym nadużyć jej zaufania, ciągle się boję, żeby czegoś nie schrzanić.
– Mówisz o zdradzie?
Jerzy Owsiak: Nie, mówię o takich zwykłych codziennych kontaktach, żeby nie chlipać przy jedzeniu, kupować kwiaty i nie puścić bąka. Nie łazić po mieszkaniu w podartych gaciach i w ogóle w majtkach, żeby bycie ze sobą było ciągle odświętne.
– Nie masz nawet szlafroka?
Jerzy Owsiak: Jakiś tam mam, ale w życiu w nim nie chodziłem, to prezent od kogoś. Dzidzia ma ładny szlafroczek, ale nigdy nie chodzi rozmemłana. Dbamy o siebie, nic między nami nie może być byle jakie. No i zawsze jadamy razem, nie ma tak, że idziesz z talerzem do swojego pokoju. A teraz mamy wyspę w kuchni, przy niej siedzimy. Inaczej się tu gada, jest taka bliskość i wygoda. Dbamy też wzajemnie o nasze zdrowie.
Polecamy też: Bez niej Wielka Orkiestra nie grałaby tak długo. Kim jest „Dzidzia”, żona Jurka Owsiaka?
6 z 6
– Nie pijesz, nie palisz?
Jerzy Owsiak: „Nie pije, nie pali i nie ma robali to tylko Hans Kloss” – tak kiedyś śpiewano w Jarocinie. Istotnie, trzy lata temu z dnia na dzień rzuciłem palenie, ale lubię mówić, że na wszelkie dolegliwości jest najlepszy grecki doktor Metaxa.
– W młodości nie byłeś taki porządny, jako hippis, rockman. Wszyscy z tego środowiska brali, a Ty nie?
Jerzy Owsiak: Narkotyki obeszły się ze mną łagodnie. W latach 70. kolesie wstrzykiwali sobie taką polską złą heroinę. Ja nawet kiedyś chciałem spróbować, wbiłem igłę, a ona się złamała.
– Dostałeś znak od Boga.
Jerzy Owsiak: No właśnie. Nigdy więc twardego narkotyku sobie nie podałem, a popalanie trawy należało do specyficznego stylu. Zapaliłem więc kilka razy, ale wyszedłem na totalnego świra, dostałem strasznego napadu śmiechu. Ludzie na mnie patrzyli jak na wariata, wiedziałem, że robię sobie krzywdę.
– Małolaty często piją, żeby pokonać nieśmiałość i niepewność siebie.
Jerzy Owsiak: Nigdy nie byłem nieśmiały. Jeżeli wypiłem, to dlatego, że alkohol mi po prostu smakował, a nie na przykład dla towarzystwa. Zawsze wybierałem sam, z kim i gdzie chcę być. Nie znoszę być do czegoś czy do kogoś przymuszany. Nigdy też nie robiłem niczego za wszelką cenę: „Przyjmijcie mnie, polubcie, weźcie mnie do swojego grona”. Miałem takie pełne przyjaźnie, o które dzisiaj jest bardzo trudno, wszyscy żyliśmy mniej więcej na tym samym poziomie. Nie wyskakiwaliśmy przed orkiestrę, przeciętne auta, przeciętne mieszkania, przeciętne meble.
– Ale życie nieprzeciętne. Twoi przyjaciele mówią, że zawsze byłeś duszą towarzystwa i wygłaszałeś mowy.
Jerzy Owsiak: A wiesz dlaczego? Bo ja się bardzo jąkałem i to jąkanie w szkole średniej strasznie mi przeszkadzało.
– Kompleks?
Jerzy Owsiak: Bardziej upokorzenie, że się ze mnie w klasie naśmiewali. Zawsze znalazł się jakiś pojeb, który mnie przedrzeźniał. Brałem więc swojego starszego brata i pokazywałem mu: „O, ten”. A brat walił piąchą, z liścia i kopa w tyłek. Któregoś dnia powiedział jednak: „Jurek, przecież nie będę wszystkich bił, musisz sam sobie dać radę”. „Jak?”. „Nie zwracaj uwagi, gdy cię parodiują, olewaj ich, to najlepsza reakcja”. I tak zrobiłem. To dali mi spokój. Do dziś uważam, że najlepszą receptą jest nie zwracać uwagi na wariatów. I robić dalej swoje. Dlatego nie mam problemów z gadaniem i prowadzeniem WOŚP-u. A jak z kimś nie znajduję wspólnego języka, to myślę sobie: Może z tym kimś jest coś nie tak. Najlepiej rozmawia mi się z normalnymi ludźmi.
– Ale powiedz tak uczciwie, co Ci daje ta Twoja Orkiestra? Bo chodzi chyba nie tylko o pomoc ludziom, ale też o Twoje samopoczucie.
Jerzy Owsiak: Ta Orkiestra zmieniła całe moje życie, ale jego podstawy są takie, jakie były. Na Facebooku ktoś napisał: „I co pan z tego ma?”. No właśnie… Odpisałem, że ogromną satysfakcję, radość, że tylu superludzi poznaję, że moje życie jest tak ciekawe, a jednocześnie konkretne. Napisałem też: „Wiem, że pyta mnie pan o kasę. Może gdybym to robił gdzieś na świecie, ta kasa byłaby ogromna, ale w moim życiu nigdy nie miałem poczucia, że pieniądze są dla mnie najważniejsze. Nigdy nie myślałem tak: gdybym miał pieniądze, pojechałbym dookoła świata albo kupiłbym sobie lepszy samochód i lepsze mieszkanie. Ja żyję na widelcu, ludzie natychmiast by zauważyli, gdybym po cichu coś kombinował”.
– Musisz mieć ciągle nową adrenalinę?
Jerzy Owsiak: Muszę, już tak jestem skonstruowany. Ale chodzi jeszcze o coś innego. Spójrz na ludzi, którzy tutaj w fundacji pracują. Mają po 20 lat i bardzo mnie odmładzają. Rozmawiamy tym samym językiem. Nie muszę się dla nich przebierać. Wszystko tutaj jest takie naturalne. No i Orkiestra ludzi jednoczy, to jest naprawdę przepiękne. Zbierają dla nas i młodzi, i starsi, moherowe berety i buntownicy. A ja mówię: „Piękny ten pani beret, chętnie bym go przymierzył”. I śmiejemy się.
Polecamy też: Kolacja z Magdą Gessler czy kreacja Maffashion? Zobacz, co gwiazdy przygotowały na licytację WOŚP