Reklama

Jerzy Antkowiak - polski projektant i stylista. W siermiężnych czasach PRL-u współtworzył kultową Modę Polską, a ze swoimi kolekcjami zjeździł pół świata. A po latach powiedział: „Ja wiem, że teraz to brzmi średnio, ale ja naprawdę kochałem tamte czasy. Było i na winko, i na wódeczkę. Była i muzyka”. Jego życie to historia polskiej mody. Przez swoje projekty otwierał drzwi do świata kolorowego i pełnego fantazji. W najnowszej „VIVIE!” Aleksandrze Kwaśniewskiej opowiedział o współpracy z polską Coco Chanel, jak ubierał żony górników w biały flausz, i co sądzi o młodych polskich projektantach.

Reklama

Jerzy Antkowiak i Coco Chanel z Mody Polskiej

– Do Mody Polskiej trafił Pan bardzo szybko po studiach. I od razu pod skrzydła pani Grabowskiej, nazywanej polską Coco Chanel?

Jerzy Antkowiak Właściwie tak. Błąkając się po Warszawie, wlazłem na jakieś czwarte piętro Pałacu Kultury i patrzę – coś grają i ktoś chodzi. Nie wiedziałem, co to jest pokaz mody. Szczerze mówiąc, najpierw skojarzyło mi się to z katafalkiem. I chodzi tam coś i chodzi… Pewnie po raz tysięczny to odtwarzam, ale wciąż z taką prawdziwą emocją, która mi towarzyszyła wtedy. Wydawało mi się, że ziemia mi spod nóg odjeżdża. Wiedziałem, że dzieje się ze mną coś wyjątkowego. Pamiętam, że wtargnąłem za kulisy. Nie wiedziałem jeszcze, kim jest pani Grabowska. Po prostu chciałem się komuś zwierzyć.

– Że tak pięknie?

Jerzy Antkowiak Tak. I już nie wiem, komu się wyspowiadałem, że w końcu mnie dopuścili do Grabolki. A ona, taka damulka, w tym turbanie pyta: „A co ty, syneczku, robisz?”. Powiedziałem, że skończyłem Wyższą Szkołę Sztuk Plastycznych. „Ale coś masz z modą?”. „No, wydział ceramiczny”. Jęknęła. Chodziłem, kołatałem przez cztery miesiące. W końcu przyjęła mnie, bo potrzebowała kogoś do zaprojektowania serwisu dla Ćmielowa. Prawie umarłem ze szczęścia. Myślałem sobie, że teraz będę kolegą tych pięknych modelek. Tu stał Janusz Głowacki, tu Adam Pawlikowski, też piękny, chociaż trochę dwuznaczny, tu malutki, taki skupiony w sobie mały Romek Polański, a ja z tą Teresą Tuszyńską jak król szedłem przez Nowy Świat. To była dla mnie nobilitacja. Nie że mi się we łbie przewróciło, tylko „Boże, ja tego teraz będę dotykał”. No i potem tak trochę podotykałem i mam nadzieję, że nie najgorzej, ale naprawdę potrafię hołdy oddawać wszystkim, którzy mnie namaścili. Może teraz to zabrzmi, że jestem bufonem, ale nigdy nie próbowałem się podłączyć pod kogoś i nie chodziłem nigdy do nikogo po prośbie. Może jestem trudnym facetem, ale nie lubię brylować tam, gdzie brylują naprawdę ci z pierwszych stron. Czasem mówią, że ja lżę tych młodych projektantów. Nieprawda, ja ich kocham. Nie kocham ich polszczyzny, bo mówią czasem takie potworności…

– Kiedy zaczął się Pan zajmować w Modzie Polskiej modą, a już nie ceramiką?

Jerzy Antkowiak Poza tymi filiżankami z Ćmielowa właściwie od razu, ale byłem głównie od podawania igiełek. Ja wtedy jeszcze nie znałem pewnych sformułowań. Dajmy na to – plisa. Byłem absolutnym gniotem, ale równocześnie rysowałem pani Danie, mojej żonie, suknię, w jakiej chciałbym ją widzieć. Czyli coś w tym moim łbie ceramicznym się tliło, no bo gdzie normalny facet będzie rysował, jaką kobitka ma założyć sukienkę? Jeszcze podawałem, że widziałem w kłodzkim pedecie taką tkaninę, zieloną w czarne kropeczki, i można by jeszcze falbanę doszyć.

– Panią Danę poderwał Pan właściwie na ciuchy. Przebierając ją za Indirę Gandhi.

Jerzy Antkowiak Tak było. To był bal przebierańców na wczasach studenckich. Patrzę, tu jakieś kolombiny, ktoś za Brigitte Bardot, a ktoś z przysłowiowym żyrandolem na głowie. A ja zerwałem prześcieradło, przewiązałem pani Danie po ukosie, udrapowałem na ramieniu. Ona spłoszona, no bo jak tak wyjść w prześcieradle? Ale wyszła i wygrała konkurs na najlepsze przebranie. A potem się w pani Danie rozkochałem.

Archiwum prywatne

Jerzy Antkowiak przy pracy w Domu Mody Antkowiak, który założył pod koniec lat 90.

Jerzy Antkowiak o młodych polskich projektantach

Jerzy Antkowiak: Otóż bardzo cenię Tomka Ossolińskiego, którego namaściłem jeszcze jako nastolatka. To było w Katowicach na konkursie Burdy. Konkursy Burdy to była poezja – gospodynie domowe przebierały się w lateksy i chodziły z pejczem… Tam ten Tomeczek, uczeń, pokazał swoją kolekcję. Połowa nauczycielek chciała go wyrzucić ze szkoły, bo za dużo cycków. Ja znam ciągoty młodych. Wszyscy chcemy być bulwersujący. W ogóle mnie to nie oburza. I drugą osobą, która się na mnie powołuje, jest pani Ewa Minge. No, taki rozziew, taka rozpiętość. I każdy ma swoją klientelę. Jak ja czasem w Komorowie idę do warzywniaka rano i patrzę: no, namiot wezyra – tu złotości, tu sandały, tu takie dziwne dzwoneczki… Ale skoro kobitki to kochają, to co? Mam zrobić rewolucję i powiedzieć, że małą czarną trzeba nosić od rana do nocy?

– No, Pan też na tym polu swoje poszalał.

Jerzy Antkowiak Ale który z nas nie szaleje? Dlatego odpuszczam grzechy wszystkim. Teraz nawet pana Jacykowa wziąłem w obronę, chociaż nas dużo dzieli – od ocen po postawy. Każdy z nas jest jakimś tam wariatem od mody. Każdy z nas by chciał ten świat postawić do góry nogami. I tu są potrzebne krawcusie, którzy uszyją ładne szmizjereczki, a tu jest potrzebny ktoś, kto ubierze krawaciarzy.

Polecamy: Oni nas ubierają, a my ich... rozbieramy. Naga prawda o polskiej modzie - odważna sesja znanych projektantów!

Archiwum prywatne

Jerzy Antkowiak z żoną Daną w latach 70.

Tęsknota za PRL

– Kiedy czytałam o pańskich przygodach z czasów Mody Polskiej, zaskoczyło mnie, że ta siermięga i wszelkie niedostatki PRL-u nie eliminowały snobizmu. Mam na myśli na przykład zamówienia na biały flausz dla żon górników.

Jerzy Antkowiak Tak, ale to było piękne. Te ekstrema zawsze są powodowane przez jakieś wspaniałe potrzeby wyższej racji. No gdzie do tego zadymionego Zabrza białe flausze? Ale to jest coś takiego, że jak ja założę biały płaszcz i pójdę w te dymy, to będę tu królował. Ja też dla pana Gierka przywoziłem z zagranicy tkaninę. Miałem polecenie służbowe: mam być trzeźwy i mam być w hotelu, przyjedzie pan z ambasady z paczką. Siedzę, wchodzi pan i mówi, że mam wybrać tkaninę dla pana sekretarza. Ja mówię: „Jezu, nie odważyłbym się. Nie wiem, jaki ma kolor oczu pan Edward”. No, żeby to się dobrze komponowało. Ale wybrałem i przewiozłem, choć nie było to wtedy proste. Wychodziłem z założenia: jaki by ten ustrój nie był, niech facet wygląda dobrze.

– Na czym polegała siła Mody Polskiej?

Jerzy Antkowiak Byliśmy wentylem. Niezależnie od ustroju zawsze jest potrzebna jakaś elita. Więc przyjeżdżały pierwsze damy, drugie damy, pan Toeplitz, pani Toeplitzowa, jakieś wyższe wierchuszki… Potem się oczywiście handryczyły, bo wszystkie chciały mieć za darmo.

– Tęskni Pan do tego?

Tęsknię. Ja wiem, że teraz to brzmi średnio, ale ja naprawdę kochałem tamte czasy. Było i na winko, i na wódeczkę. Była i muzyka. Można było też pięknie kontestować. Myśmy byli naprawdę taką enklawą. Ciągle jeździłem – Paryż, Budapeszt, Moskwa. W Moskwie fajne były te grube modelki. No fajne kobity, handlowały dżinsami, jak wszyscy wtedy. I może ja jestem chłopiec na właśnie takie czasy, a nie na taką słodycz kapitalizmu.

Rozmawiała Aleksandra Kwaśniewska

Aleksander Salski/SILVERSTONE

Jerzy Antkowiak, Viva! marzec 2016

Polecamy: Trendy w pigułce! Wszystko, co trzeba wiedzieć o nadchodzącym sezonie znajdziecie w naszej sesji!

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama