Reklama

Czasem każdy z nas potrzebuje przenieść się do innego świata. Takiego, w którym poczujemy się przytuleni przez nowych przyjaciół i ukojeni wyjątkową atmosferą. Czy da się to zrobić, po prostu sięgając po książkę? Jak najbardziej, co udowadnia Magdalena Kordel, zasługująca na tytuł królowej polskiej powieści obyczajowej. Do księgarń trafiła niedawno jej nowa powieść „Schody do lata”, drugi tom ciepłej i dającej nadzieję serii „Przystań Śpiących Wiatrów”, której bohaterkami do tej pory były siostry Stella i Mela, a także przeurocze miasteczko Kotkowo. Po prostu musicie je poznać!

Reklama

Ewa Tyrpa: „Przystań Śpiących Wiatrów”– już sama nazwa tej sagi rodzinno-obyczajowej jest intrygująca i magiczna. W jaki sposób ten tytuł przyszedł do pani?

Magdalena Kordel: Pięknie to Pani ujęła – przyszedł. Pojawił się wraz z tym, jak coraz bliższe stawały mi się losy rodzeństwa, o którym piszę. Jest ich czworo, jak cztery strony świata, do których przypisane też są wiatry: północy, południowy i tak dalej. Temperamentni, żywiołowi. Kojarzyli mi się właśnie z wichrami. Każde z nich, podobnie jak każdy z nas, w pewnym momencie wpada w zawieruchę, jaką gotuje dla nich życie. Każde z nich musi stawić czoła przeciwnościom losu. I każde potrzebuje miejsca, w którym może się przed tymi szalejącymi żywiołami schronić. Takiej przystani właśnie. Gdzie wichry cichną, gdzie można odetchnąć pełną piersią i poczuć się bezpiecznie. I Przystań Śpiących Wiatrów sama się nasunęła. To dom, który ma chronić, utulać, być oazą spokoju.

Obydwie części sagi rozgrywają się w uroczym Kotkowie – przytulnym, pełnym serdeczności miasteczku, w którym ważne są więzy rodzinne i sąsiedzkie. Jak tworzyła pani to niezwykłe miejsce? I czy ma ono swój odpowiednik w rzeczywistości?

Właściwie nie musiałam za mocno tworzyć, bo takich miasteczek jest mnóstwo. Wystarczy pojechać do niewielkiej miejscowości, pobyć tam trochę, poznać mieszkańców i znajdziemy niejedno takie Kotkowo. Dla moich Czytelników nie jest tajemnicą, że mam słabość do miasteczek, prowincji. Łatwiej tam zwolnić, oddychać pełną piersią. Łatwiej nawiązywać relacje, bo tam po prostu się rozmawia. Człowiek rzadziej jest niewidzialny. W dużych miastach anonimowość to chleb powszedni. Ludzie zlewają się w jedno. Małe miasteczka na to nie pozwalają. I na tym polega ich urok. Tam się żyje, a nie tylko jest. Oczywiście mają swoje wady. Bywają irytujące. Ale to tylko dodaje im wyrazistości. A wracając do pytania, czy Kotkowo ma swój odpowiednik w rzeczywistości, to nie jest to żadna konkretna miejscowość, ale na pewno jest to któreś z miasteczek w Górach Świętokrzyskich.

Wojtek Biały/GWFoksal

W drugim tomie akcja rozgrywa się nie tylko w czarującym Kotkowie, lecz także w Bieszczadach. Czy wybór ten był podyktowany pani własnymi upodobaniami? Ma pani swoje ulubione miejsca w Bieszczadach?

Kocham góry miłością wielką i niezmienną. A Bieszczady są mi bardzo bliskie, bo mój tato pochodził z Beskidu Niskiego, a stamtąd w Bieszczady jest rzut beretem. Te tereny kojarzą mi się z dzieciństwem, z beztroskimi wakacjami, z nietuzinkowymi ludźmi. Z dzikością i prostotą, taką która jest esencją życia. Z magią, bo Bieszczady są nią przesiąknięte. I chyba właśnie udzieliłam twierdzącej odpowiedzi na pierwszą część pytania. A jeżeli chodzi o ulubione miejsca, to wystarczy podążyć za Melą, bohaterką „Schodów do lata”, by je poznać. Bukowe Berdo, naleśniki w Chacie Wędrowca, Jawornik i pochówki wampiryczne, piwo w Siekierezadzie, nieistniejące już wsie, w których tylko wiatr opowiada o dawnym życiu… I mogłabym tak wymieniać i wymieniać. Tych szczególnych dla mnie miejsc jest mnóstwo.

Właśnie – a propos bohaterek. W pierwszym tomie towarzyszymy Stelli, w drugim lepiej poznajemy jej siostrę, Melę. Która z tych bohaterek jest pani bliższa – o ile w ogóle da się wybrać – i dlaczego?

Nie da się wybrać. To trochę tak jak z przyjaciółmi. Kochamy ich może w różny sposób, ale tak samo mocno. I tak jest i tutaj. Jestem przywiązana do nich obu, a właściwie do całego rodzeństwa. Ba, nie tylko do nich, ale do wielu mieszkańców Kotkowa. Dla mnie to już nie są fikcyjne postacie, ale ludzie z krwi i kości, do których lubię zaglądać, dowiadywać się, co u nich słychać.

W obydwu tomach pojawia się wątek rodzinnej tajemnicy – czy to tej dopiero czekającej na odkrycie, czy to tej, którą trzeba odkryć przez bliskimi i poradzić sobie z jej konsekwencjami. Lubi pani tajemnice?

W tworzeniu fabuły? Uwielbiam! Jestem od nich uzależniona. Uważam, że powieść z sekretami jest o wiele bardziej frapująca i wciągająca. No i jednak życiowa, bo wszyscy mamy swoje tajemnice. Chociaż w rzeczywistości wolę, jak nie ma ich za dużo. Myślę, że to, co idealnie sprawdza się w powieści, nie zawsze musi być tak bardzo atrakcyjne w życiu codziennym.

Mat. prasowe

Najnowsze „Schody do lata” to już pani 28. powieść. Wcześniej wiele z nich zyskiwało status bestsellerów. Polskie czytelniczki je kochają. Jaki jest pani przepis na powieść obyczajową. I czy zawsze wygląda on tak samo?

Nie mam takiego przepisu. Zamiast niego mam historie i bohaterów, którzy do mnie przychodzą, opowiadają mi o sobie. Mam wrażliwość, umiejętność uważnego obserwowania świata, czułość do ludzi. Może to właśnie jest tą receptą?

W opisie „Schodów do lata” trafiamy na takie zdanie, że ta powieść to zachęta do celebracji codziennych „małych cudów”. Co pani przez to rozumie i dlaczego jest to ważne na co dzień?

Codzienne małe cuda to dla mnie podstawa. Bardzo często dzień po dniu czekamy na to coś wielkiego, na wydarzenie, które nagle przewróci nasze życie do góry nogami i uczyni je lepszym, szczęśliwszym, cudownym. I zapominamy o tym, że to z małych dobrych chwil utkane jest całe życie. I to z nich składa się szczęście. Tylko czekając na ten ogrom zmiany nie dostrzegamy, że ono już jest. Tuż obok. Nieśmiało czekające, aż je w końcu dostrzeżemy. Dlatego o tym mówię, dlatego to jest tak ważne.

„Wiosna cudów” zebrała znakomite recenzje i bez wątpienia trafiła do czytelniczych serc. Nowe „Schody do lata” wkrótce trafią do księgarń, a to znaczy, że także do rąk czytelniczek, więc zaczną pojawiać się pierwsze opinie. Co jest dla pani najistotniejsze lub najbardziej poruszające, jeżeli chodzi o odbiór pani powieści?

Najważniejsze jest podarowywanie Czytelnikom nadziei. Poczucia, że wszystko jest możliwe, tylko trzeba próbować, nie poddawać się, czasem wręcz zmusić, by o siebie zawalczyć. A najbardziej poruszające są wiadomości, w których Czytelnicy piszą o tym, jak na ich życie wpłynęły powieści mojego autorstwa. Że dały im siłę, że utuliły, skłoniły do wyjścia do świata. Że były dla nich taką wyciągniętą, pomocną dłonią. To daje siłę i motywację do dalszego pisania.

Obydwa tomy sagi „Przystań Śpiących Wiatrów” – „Wiosna cudów” oraz „Schody do lata” – już w księgarniach!

Reklama

Materiał promocyjny Grupy Wydawniczej Foksal.

Reklama
Reklama
Reklama