Reklama

Były nierozłączne. Znały siebie na wylot, spędzały razem niemal każdą wolną chwilę. Łączyło je poczucie humoru i wrażliwość. Hanna Bakuła w szczerej rozmowie z Krystyną Pytlakowską opowiedziała, jaka była prywatnie Agnieszka Osiecka. Co myśli o głośnym serialu biograficznym TVP? Jak wyglądały ostatnie miesiące życia artystki i jej relacje z córką, Agatą Passent? To wywiad, jakiego jeszcze nie było!

Reklama

Hanna Bakuła o śmierci Agnieszki Osieckiej, jej relacji z córką i mężczyznach poetki

Krystyna Pytlakowska: Byłaś blisko z Agnieszką Osiecką. Opowiedziałaś o niej w książce Beaty Biały.

Hanna Bakuła: Sama napisałam dwie książki o Agnieszce. Na pewno była moją najbliższą przyjaciółką. A ja jej.

Zaskoczył mnie portret Agnieszki Osieckiej w Twojej opowieści, a też ją przecież znałam.

Bo Agnieszek było tyle, ilu jest ludzi. Na przykład trzydzieści pięć milionów Polaków. Jej niezwykłość polegała na tym, że w każdym znajdowała coś ciekawego. I nie dla wszystkich była taka sama. Tak naprawdę to było w niej kilka osób, była kameleonem.

Nie była sztampowa - kobiety są takie, a mężczyźni tacy.

Każdy postrzegał ją inaczej, bo każdego traktowała indywidualnie. Ludzie za nią podążali, bo czuli się wyróżnieni, a nie jako część większej całości.

W latach 90. pojechałam z Osiecką do dziewcząt upadłych, jak nazywała dziewczyny z poprawczaka. Przygotowały spektakl złożony z jej różnych wierszy i tekstów, i chciały to jej zaprezentować. Traktowała je poważnie i bardzo ciepło. Umawiała się z nimi na następne spotkanie. Pamiętam, że był jeszcze z nami Marek Piwowski.

Ja wtedy byłam w Stanach, więc nie znam tej sytuacji, ale Agnieszka twierdziła, że Piwowski się w niej kocha, co raczej było nieprawdą. Ale ona miała wielką potrzebę miłości. Myślę, że jej największą motywacją w życiu byli mężczyźni. Każdy jest w jej piosenkach, wierszach czy książkach, bo ona nie pisała do szuflady, ale zawsze pisała o sobie: „Małgośkę” czy „Na całych jeziorach ty”.

MAREK ZIELINSKI/East News

Hanna Bakuła, Agnieszka Osiecka, 03.06.1996 rok

To było dla leśniczego z Krzyży, prawda?

Pan Stach był poważnym, prawdziwym leśnikiem, AK-owcem, i na pewno „Na całych jeziorach ty” powstała dla niego. A tu nagle wszyscy twierdzą, że to piosenki pisane dla Jeremiego Przybory. To kompletna nieprawda. Przybora przyjechał dwa razy na Mazury i wyjechał przerażony z powodu komarów. Był francuskim pieskiem. Agnieszka na pewno kochała się w Leśniczym i dla niego napisała tę piosenkę. A „Małgośkę” o sobie, bo pewnie ktoś ją rzucił.

Co Ciebie w Agnieszce przyciągało? Czy fakt, że wybrała właśnie Ciebie?

Myśmy się razem wybrały.

Ale to ona do Ciebie zadzwoniła pierwsza, a Ty rzuciłaś słuchawką, bo nie wierzyłaś, że naprawdę dzwoni wielka Osiecka.

Myślałam, że ktoś mi robi kawał, że to Henio Malecha mnie wkręca. To do niego było podobne. Rzuciłam więc słuchawką raz i drugi, a potem zadzwonił Henio potwierdzając, że dzwoniła do mnie prawdziwa Osiecka.

Nie mogłaś uwierzyć, że to naprawdę ona? Byłyście z innych epok.

Agnieszka zadzwoniła właściwie nie do mnie, tylko do moich obrazów. Podobały jej się, a nie wiedziała, jaka ja jestem. Byłam śmiertelnie zakochana w tym, co ona robiła i po prostu wydawało mi się, że to niemożliwe, by Osiecka do mnie dzwoniła, a nie ja do niej. Zresztą nigdy bym się nie ośmieliła wtedy.

Dzieliło was prawie piętnaście lat.

Agnieszka miała czterdzieści cztery, a ja równo trzydzieści. To była duża różnica wieku, ale nigdy między nami nie padło ani słowo o tym. To nie był temat naszych rozmów. Nie miało żadnego znaczenia, o ile wcześniej się urodziła niż ja. Po prostu byłam tylko młodsza. Zresztą nigdy nie myślałam o Agnieszce jako o starszej czy młodszej. Ja o niej myślałam tylko jako o osobie piekielnie utalentowanej. Nigdy nie kierowałyśmy się naszym wiekiem. Myślę, że dla Agnieszki też to nie miało wielkiego znaczenia, zwłaszcza, że zawsze wybierała facetów piętnaście czy dwadzieścia lat młodszych. Nie znosiła dziadków.

I tu byłyście podobne. Ty też ich nie znosisz, o ile wiem.

Nie lubię dziadków, bo są okropni, gorsi od swoich rówieśniczek.

Często się spotykałaś z Agnieszką?

Codziennie.

I o czym rozmawiałyście?

Cały czas o sztuce. O tym, co która z nas robi i co z tego wyniknie. A jakby można było lepiej, to w jaki sposób tego dokonać. Ja cały czas moje plany artystyczne łączyłam z Agnieszką, bo ilustrowałam jej piosenki. A ona pisała o moich obrazach. Przy tym super się bawiłyśmy i nigdy nie było sprzeczki.

Marlena Bielinska/MOVE

Hanna Bakuła w sesji VIVY!, czerwiec 2016

Taki barter?

Barter to złe określenie. Myśmy tworzyły związek twórczy - dwie osoby tworzące w różnych dziedzinach, które wzajemnie się podziwiają i starają się z tej znajomości jak najwięcej wydobyć. Dużo też żartowałyśmy. Zwłaszcza, kiedy rozmawiałyśmy o książkach. Ale nasze rozmowy też dotyczyły naszych książek i moich obrazów. Agnieszka dużo mi pozowała. Na przykład potrzebowałam ręki, to musiała dłuższy czas trzymać ją w górze, bo na obrazie ręka dzierży kieliszek. Nie mogłam sama sobie pozować, bo moja prawa ręka trzymała pastel, no i była brudna. Dzwoniłam więc do niej, mówiąc: Musisz przyjść i pozować. A ona na to: Ręka, noga, okulary?

Okulary były potrzebne na jej nosie, kiedy robiłam sobie autoportret w słonecznych okularach, bo nie widziałam koloru, dlatego ona w nich siedziała. Bardzo dobrze znała się na tym, co robię. A ja bardzo dobrze znałam się na tym, co ona robi. Dużo pracowałam przy jej projektach, dla „Sztukmistrza z Lublina” we Wrocławiu - zaprojektowałam trzy plakaty i program. Nasza znajomość była jak oddychanie w jednym rytmie. Myśmy o tym nie rozmawiały, bo nie było potrzeby. To nie polegało na tym, że dwie artystki się wspierają. Myśmy na przykład siedziały w Dębkach na plaży, każda czytała inną książkę, a co ciekawsze fragmenty przekazywałyśmy sobie na głos.

Byłyście z tej samej bajki.

Absolutnie. Agnieszka nigdy przede mną nikogo nie udawała, choć była dość próżna. Normalne przy takim sukcesie.

Pamiętam, że miała takie świdrujące spojrzenie, wwiercające się od razu w duszę człowieka, na którego patrzyła.

Bo miała błękitno-białe oczy, którymi przenikała człowieka do głębi. Ale nie mnie. Ona mnie znała, tak jakbym była jej częścią. Ja natomiast czułam się trochę jej wspomagającym mężem, bo to moi mężowie i adoratorzy naprawiali jej karnisze, zamki, szukali samochodu, biegli na pocztę płacić rachunki. To na mnie spoczywały te obowiązki, a ja wykorzystywałam do ich wypełniania męskich pomocników.

Opiekowałaś się nią po prostu.

Ona też się mną bardzo opiekowała. Kiedyś, gdy w autobusie zmarzły mi nogi, zdjęła mi buty i chuchała na stopy. Nie była skrępowana, chciała pomóc.

Nigdy bym jej nie podejrzewała o taką czułość.

Bo nas w ogóle nikt nie podejrzewał o to, że nie możemy się bez siebie obejść. Dzwoniła do mnie pięć razy dziennie, w Polsce, a z Nowego Jorku często dzwoniłam ja. Czasem telefonowała do mnie w nocy i pytała, jak mi się śpi, to nas bardzo bawiło. Poza tym odwiedzałyśmy się wzajemnie, nawet do Nowego Jorku Agnieszka przyjeżdżała bardzo często, bo tam było sporo wspólnych przyjaciół. Byłyśmy bardzo aktywne w tej przyjaźni.

Czego szukała w Tobie, poza Twoim opiekuńczym ramieniem?

Talentu i poczucia humoru. Szukała osoby, która by jej w nim dorównywała, a ja spełniałam ten warunek. Jakby to nie brzmiało. To samo nas śmieszyło, miałyśmy identyczne poglądy i spojrzenie na świat. Właściwie nie musiałyśmy rozmawiać, wystarczyło, że na siebie popatrzyłyśmy i wybuchałyśmy śmiechem. Tyle tylko, że Agnieszka była naiwna życiowo, a ja nie aż tak. „Ech, głupia ty, głupia ty”. Dokonywała ciągle jakichś fatalnych wyborów.

A kiedy cierpiała po rozstaniu, Ty byłaś konfesjonałem?

Co ty opowiadasz! Ona się chętnie rozstawała, tylko tego ostatniego - Zbyszka - nie mogła przeboleć. Byłam obecna przy wszystkich jej rozstaniach. I gdy Zbyszek jej powiedział, że „nie podoba się sobie w tym związku”, Agnieszka była akurat u mnie w Nowym Jorku. Zadzwoniła do niego do Warszawy, prosząc, żeby wyszedł po nią na lotnisko, bo zamierza wracać. I wtedy powiedział, że nie wyjdzie. Zapytała, dlaczego.

Bo już nie będę wychodził na lotnisko. Nie podobam się sobie w tym związku. I wtedy powiedziała do widzenia i odłożyła słuchawkę. A godzinę potem spytała: Hanusiu, czy ty słyszałaś, co on powiedział? Mówię, że tak. I zaczęłyśmy się śmiać. Była bardzo dzielna, ale ciągle liczyła, że coś mu się odmieni, i że się uda. A to nie mogło się udać. Za bardzo o niego zabiegała.

Był dużo młodszy od niej.

Tylko 15 lat. Był w moim wieku. Miałam ze Zbyszkiem dobre relacje. Kiedyś wyjechaliśmy do Grand Hotelu w Sopocie na tydzień wakacji. Nie chciał mieszkać w ZAiKS-ie, twierdząc, że tam są za starzy ludzie jak dla niego i to go irytuje. Zameldowaliśmy się więc w hotelu. Ja z Agnieszką w pokoju, a mój narzeczony ze Zbyszkiem. I tak się złożyło, że schodziłam rano ze Zbyszkiem po schodach, a portierka mówi: Rodzice już jedzą. Przy Agnieszce wyglądałam jak dziecko. Ona ciągle chodziła nieumalowana i nie dbała o wygląd.

Ale w tej niedbałości o siebie była piękna.

Mnie się podobała. Teraz ktoś spytał mnie, co wyście w tej Agnieszce widziały, przecież ona była brzydka. Niektórzy ludzie nie potrafią zrozumieć jej urody, widzą tylko, że miała na sobie tani rozciągnięty sweter czy naczyniową cerę. Na nosie miała popękane naczynka, a nosiła dużo czerwonych ciuchów, ten nos zlewał się więc z jej marynarką czy bluzką. Było jej pięknie w niebieskim, więc nosiła zielony. Mówiła, że jest poza modą.

Opowiadałaś kiedyś o kostiumie kąpielowym, który jej kupiłaś.

Chodziłyśmy do Victorii na basen. Ja przepływałam go trzy razy i potem siedziałam przy barze, a Agnieszka cały czas młóciła ramionami. Pływała pięknie, zdobyła zresztą mistrzostwo Polski na Legii w pływaniu z granatem. Zawodnicy dostawali puste granaty. Agnieszka trzymała swój w prawej ręce, w górze, a lewą płynęła. Pokazywała mi potem na Mazurach, jak to było. Wzięła kubek i trzymając go nad głową, przepłynęła połowę jeziora Wigry.

Opowiadałaś, że miała stary rozciągnięty kostium kąpielowy, który zasłaniał jej piękną figurę. I dlatego kupiłaś jej nowy.

Jej figury to nigdy nie było widać w rozciągniętych bluzkach i spódnicach, ale ja ją widywałam, gdy wyjeżdżałyśmy i ona wychodziła spod prysznica owinięta ręcznikiem. Mieszkałyśmy w jednym pokoju, bo szkoda nam było czasu na zajmowanie dwóch i co chwilę wzajemne pukanie do siebie. Z mężami mieszkałam w dwóch pokojach, a z Agnieszką zawsze w jednym. I pełniłam obowiązki „paziomęża”, żeby ją skądś odebrać, gdzieś zawieźć, żeby Agatę odebrać ze szkoły albo coś jej narysować. Gdy mamie Agnieszki zepsuł się telewizor, to mój mąż Bronek szedł go naprawić. Kiedy umarła mama, powiedział: Teraz się zacznie, już nie ma kto pilnować Agnieszki. Zaczęłam wtedy rzadziej przyjeżdżać z Ameryki, a ona nie była już w stanie pojechać do mnie. Ale potem, jakieś pół roku przed jej śmiercią, widywałyśmy się co dzień.

Czy Zbyszek przyszedł ją pożegnać?

Nie pamiętam. Ale myślę, że nie. Myśmy go nie lubili, wszyscy.

Co czułaś, gdy Ci powiedziała, że jest ciężko chora i może tego nie przeżyć?

Zadzwoniła do mnie i powiedziała, że jak przestanie pić to będzie żyła rok, a jak będzie piła, to pół roku. Odparłam: Oczywiście będziesz piła? A ona na to: Hanusiu, ja się przez ten rok zanudzę na śmierć. Śmiałyśmy się, bo w tym momencie nie brzmiało to serio. Daniel Passent poprosił, żebym z nią porozmawiała, ale to nic nie dało. Piła więc, ale gdy spotkałam ją tydzień przed śmiercią w kawiarence na Saskiej Kępie i zaproponowałam piwo, odpowiedziała: Już od dwóch tygodni nie mogę pić żadnego alkoholu. Więc nie piję, bo od razu wymiotuję. I nie było już o czym rozmawiać.

Zenon Zyburtowicz/East News

Agnieszka Osiecka, Warszawa, grudzień 1996. Trzy miesiące przed śmiercią

Oglądałaś serial o Agnieszce pt. „Osiecka”?

Owszem, ale prawie wszystko tam, jest nieprawdą. Źle dobrano aktorkę, pozbawioną pszenicznej urody Agnieszki. Agnieszka miała piękny biust, który trzymał się wysoko na obojczykach, bez tego to nie ona. Poza tym reżyser tak ustawił aktorkę, że nie przypomina dowcipnej, złośliwej Agnieszki. Robi to, czego nigdy Agnieszka nie robiła. Targa włosy. A Agnieszka nosiła je związane w koński ogon, który leżał jej na ramieniu. Najwyżej jakieś dwa pasemka na skroniach odstawały. Była klasycznie piękna – delikatny nos, uszy małego dziecka, takie małe okrągłe, i błękitne, mądre oczy. Była dziełem sztuki. Mną się też przemiło zachwycała. Byłyśmy więc dwoma dziełami sztuki. Z nikim tak się nie rozumiałam, jak z Agnieszką.

Szkoda, że scenarzyści nie porozmawiali z Tobą.

Oni z nikim nie porozmawiali, a sporo przyjaciół Agnieszki ma się dobrze. Argumentem jest to, że nic nie musi się zgadzać, bo to nie jest film dokumentalny, tylko serial fabularny?! Dobrze, że Agata nie jest w filmie chłopczykiem.

Nie ma w tym serialu prawdy i poczucia humoru, które wtedy było bardzo w cenie. Teraz, jak widać, nie, a ona była mistrzynią.

Myślisz, że poszła do nieba?

Nie mogę tego jej, tobie, ani sobie zagwarantować, ale są tam nasi ludzie. I Agnieszka pisze wiersze dla aniołów. Nareszcie w niebie mają porządne teksty piosenek.

Którą piosenkę lubisz najbardziej?

Nie mam ulubionej, ale bardzo mi się podoba „Na całych jeziorach ty” i „Gęsi już wszystkie po wyroku”. Bardzo cenię „Kochanków z Kamiennej”, a „Niech żyje bal” powinna być hymnem polskim. Gdy ją napisała, przybiegła do mnie, bo jak coś stworzyła, to od razu do mnie pędziła, byłam jej pierwszym czytelnikiem. Ułatwiała to bliskość mojej pracowni, bo kupiłam pracownię naprzeciwko jej domu, żebyśmy miały dwa kroki do siebie.

I to ona ją znalazła. Zadzwoniła, czy chcę mieszkać naprzeciwko niej, bo wisi tam kartka, że jest kawalerka na sprzedaż. Poprosiłam, żeby poszła i zapytała o cenę. A potem do mnie zadzwoniła: Chcą tysiąc dolarów zaliczki. Dać? Ja na to: Daj, a jutro z nimi porozmawiam. Nie widziałam tego mieszkania, ale miałam do Agnieszki takie zaufanie, że musiałam je kupić. A wracając do balu, spytała: Czy mogłabyś mi narysować tę piosenkę? I czytała mi tekst, a ja rysowałam. Powiedziała: Ja tą piosenką wygram każdy festiwal. I miała rację.

To piosenka o śmierci, końcu życia, wykorzystaniu każdej jego sekundy.

Oczywiście, że tak. Genialna. Potem przyszła Maryla z gitarą i gdy zaczęła śpiewać po cichutku, zrozumiałam, że to wielkie dzieło sztuki... Muzyka, aranż i wykonanie Maryli... Nie ma innego człowieka, który by tak pięknie ją zaśpiewał. To jedna z moich ulubionych piosenek w ogóle.

Rozmawiała: KRYSTYNA PYTLAKOWSKA

Żyburtowicz/AKPA
Reklama

Agnieszka Osiecka, Maryla Rodowicza, Elżbieta Czyżewska, 50. urodziny Daniela Olbrychskiego, 30.11.1995 rok

Reklama
Reklama
Reklama