Reklama

Halina Frąckowiak, autorka hitów takich jak „Bądź gotowy do drogi” i „Papierowy księżyc”, opowiada Alinie Mrowińskiej w najnowszej VIVIE! o byciu gwiazdą w peerelowskiej rzeczywistości, o sukni z blachy i o tym, dlaczego została w Polsce.

Reklama

Halina Frąckowiak: W latach 80. całe miesiące byłam w trasach koncertowych. Śpiewałam dwa, trzy koncerty dziennie. Za nieduże pieniądze. Prawie do końca lat 80. były ściśle określone stawki za koncerty.

Alina Mrowińska: Czuła się Pani gwiazdą?

Halina Frąckowiak: Wtedy w ogóle nie było takiego klimatu. To były kompletnie inne czasy. Wie pani, że żeby śpiewać, trzeba było zdać egzaminy z historii sztuki, muzyki przed komisją, której przewodniczył profesor Aleksander Bardini? Żyło się wtedy w jakimś sensie łatwiej, nie było kolorowej prasy, paparazzi sprawdzających, co znana osoba kupiła na śniadanie, w kim jest zakochana. Mam wrażenie, że teraz przekracza się zbyt wiele granic.

Alina Mrowińska: Była Pani bardzo awangardowa, wiele osób do dzisiaj pamięta piękną, niezwykle odważną sukienkę z miedzianozłotej blachy. Wystąpiła w niej Pani w 1970 roku na festiwalu w Opolu. Na tamte czasy projekt rewolucyjny, wyprzedzający myślenie o modzie o kilka dekad. To był Pani pomysł?

Halina Frąckowiak: Wiele lat później przyjaciele się śmiali, że Whitney Houston wystąpiła w mojej zbroi w filmie „Bodyguard”. Dla mnie zawsze było istotne, jak się prezentuję na scenie. A wtedy, przeglądając „Vogue’a”, zobaczyłam przepiękną metalową sukienkę. Pokazałam zdjęcie Barbarze Hoff, która projektowała dla mnie kostiumy. I też się zachwyciła. Moja sukienka była o wiele skromniejsza niż ta z gazety. A i tak w Opolu zastanawiano się, czy mogę w takim stroju wystąpić. Poruszenie było niesamowite. Próbowano mnie podglądać, jak się przebierałam. Zabawne to wszystko było.

Polecamy też: „Będę walczył o leczniczą marihuanę”. Dlaczego chory na nowotwór Tomasz Kalita się nie podda?​

Alina Mrowińska: Często koncertowała Pani we Włoszech, Stanach, Kanadzie. Nie myślała Pani, żeby zostać na stałe za granicą?

Halina Frąckowiak: Nie, czułam, że nie odnalazłabym się poza Polską. W 1969 roku dowiedziałam się od mojego menedżera, że jest dla mnie propozycja z Radia Luksemburg. Przysłali podkład z ich chórem, miałam dograć po angielsku wokal „Napisz, proszę” i przesłać im. I nie mogłam tego zrobić, bo nie zgadzały się jakieś parametry techniczne – między ich możliwościami studyjnymi a naszymi (śmiech). Kilka lat później przyszła propozycja z Włoch. Miałam tam program w telewizji, nagrałam kilka piosenek. Ale nie chciałam zostawać na stałe.

Alina Mrowińska: Nigdy Pani nie żałowała, nie myślała, że kariera, pieniądze mogły być dużo większe?

Halina Frąckowiak: Nie żałuję decyzji, które kiedyś podjęłam. Czasem tylko myślałam, że jedyne miejsca na świecie, gdzie mogłabym zamieszkać poza Polską, to Rzym i Paryż. Zachwyciła mnie też Lozanna. Śpiewałam tam kiedyś w sylwestra. Wracając do Polski, w drodze na lotnisko, zatrzymałam się w miejscu, gdzie jest grób Richarda Burtona. Jeden z moich ukochanych aktorów. Zapaliłam znicz, pomodliłam się.

Alina Mrowińska: Włochy, Francja, Szwajcaria, a w Polsce siermiężny socjalizm. Pamięta Pani swoje pierwsze wrażenie, kiedy zobaczyła zachodnie ulice, pełne sklepy?

Halina Frąckowiak: Szok już przeżyłam, gdy pierwszy raz pojechałam do NRD. Sklepy w Berlinie wydały mi się nieprawdopodobne Doskonale pamiętam – wchodziłam do hotelu Stadt Berlin i było wszystko, cały zachodni świat. Później jeździłam tam bardzo często na koncerty i programy telewizyjne. A pierwszy wyjazd na Zachód to był początek lat 70., Rzym. Jak tam pięknie pachniały ulice…

Cały wywiad z Haliną Frąckowiak przeczytacie w najnowszej VIVIE

Bartek Wieczorek/LAF AM

Reklama

Polecamy też: O tym, że śmierć zawsze przychodzi za wcześnie. Przejmująca rozmowa „VIVY!” z Haliną Frąckowiak​

Reklama
Reklama
Reklama