Filip Łobodziński o żonie: „Maja stworzyła mnie na nowo. Przedtem nie byłem człowiekiem złym, ale może trochę głupim”
„Wielu sfer nie zauważałem. Maja sprawiła, że patrzę wokoło uważnie. I myślę, że to pomaga mi żyć”
- Krystyna Pytlakowska
Filip Łobodziński jest dziś uznanym dziennikarzem, tłumaczem, muzykiem, współautorem książki o popkulturze. Teraz przymierza się do autobiografii. W jego życiu nie brakowało trudnych momentów. Strata córki była dla niego największym ciosem. „Nie jestem z niczym pogodzony. Wciąż tkwi we mnie bunt, głównie jeśli chodzi o Marysię”, mówił Krystynie Pytlakowskiej w nowym wywiadzie. Jak dziś wygląda jego życie? Filip Łobodziński jest dziś zupełnie innym człowiekiem niż kilkanaście lat temu. Zmieniła go miłość i żona Maja. „Stworzyła mnie na nowo – dobrze ukierunkowanego. Przedtem nie byłem człowiekiem złym, ale może trochę głupim i wielu sfer nie zauważałem. Maja sprawiła, że patrzę wokoło uważnie. I myślę, że to pomaga mi żyć”, dodaje.
Czy potrafisz sobie w życiu coś odpuścić i czymś się naprawdę cieszyć?
Dwa lata temu byłem na występie Mumio i pierwszy raz od wielu miesięcy szczerze się uśmiałem.
I zapomniałeś wtedy na chwilę o tych wszystkich odejściach bliskich Ci ludzi?
Tak, bo nie chodzę non stop pod parasolem smutku. Owszem, bywam zgaszony, szczególnie jeśli ktoś prosi mnie o wywiad (uśmiech): Boże, czego wy ode mnie chcecie? Co jeszcze mam wam opowiedzieć? Wolę wywiady przeprowadzać.
Na przykład o czym?
O książkach. Albo dlaczego w mieście sadzi się tak mało dużych krzewów. Żaden wróbel tam nie zamieszka. Moja żona niedawno w hipermarkecie rozmawiała z wróblem, który tam przyfrunął i usiadł na posadzce: „Nie będę ci przeszkadzać. Idź na stoisko z kaszami i wykombinuj sobie coś do jedzenia”. Stojący niedaleko facet z wózkiem oniemiał. A wróbel jeszcze coś ćwierknął i poleciał do tych kasz. Facetowi dosłownie szczęka opadła.
Bardzo bym chciała poznać Twoją żonę Maję.
To jedźmy tam, jeden przystanek metra. Kończy remont mieszkania po swojej mamie.
Zobacz też: Filip Łobodziński: „Nie jestem z niczym pogodzony. Wciąż tkwi we mnie bunt”
Ta historia z wróblem była rzadką chwilą Twojego szczęścia?
Ja nie myślę o szczęściu, myślę o harmonii. I wygładzeniu fal ciągle kanciastych. Myślę o tym, żeby wstawać z ciekawością dnia, a nie z przekonaniem, że czeka mnie tylko znój, smutek czy nuda.
Są ludzie, którzy nie wierzą w śmierć, tylko w przechodzenie w inną formę. I że ci, co odeszli, cały czas tu z nami są.
Ja ich obecności nie odczuwam. Staram się, żeby żyli we mnie, ale nie odniosłem wrażenia, że ktoś mi coś podpowiada albo kopie w tyłek.
Zacznij więc w końcu pracować nad tłumaczeniem książki, którą zacząłeś z Marysią.
Już zaczynam. Ona patrzy na mnie zdjęciem dziewczynki, która napisała swoją biografię. To trudne zadanie przekładowe. Ale ja się wtedy bardzo spinam. Zatapiam się w bańce: tylko ja i tekst. A kiedy tłumaczyłem prozę Dylana czy Lennona, wpadałem nawet w trans lingwistyczny. Po prostu same mi się słowa przekładały. I to z jakąś wariacką składnią.
Może pisząc autobiografię, też znajdziesz się w takim transie.
Dwa fikcyjne życiorysy na potrzeby tej książki już napisałem. I jeden rozdział o dzieciństwie. Ale we wstępie zdemaskowałem to wszystko jako wielkie łgarstwo. Bo jakie można mieć zaufanie do kogoś, kto pisze o sobie? I tak będzie tam tylko to, co chcę napisać, a nie cała prawda. Mój przyjaciel Czarek Wodziński, profesor filozof, z którym zrobiłem wywiad dla „Tygodnika Powszechnego”, powiedział, że prawda to coś umkliwego, migotliwego, czego się nie da przybić gwoździem definicji do ściany. To coś pomiędzy kompletną ciemnością a oślepiającą jasnością. I że w tym przejściu mieści się prawda.
A jaka jest Twoja prawda?
„Święta prawda i gówno prawda”? Dotąd nie dochowaliśmy się stricte naukowej definicji prawdy.
Bo coś, co Ty pamiętasz, ktoś pamięta zupełnie inaczej.
Mowa jest o tym w „Rashomonie” Kurosawy. Wszyscy widzieli to samo i każdy co innego. Dlatego jestem pod wrażeniem filmu Todda Haynesa „I’m Not There”. Opisywano go jako biografię Boba Dylana. Jego postać odtwarzana jest przez sześcioro aktorów, w tym przez Cate Blanchett, która dostała za nią Oscara. Reżyser uchwycił prawdę mającą tyle różnych postaci.
Wiem już więc, kim Ty jesteś. Jesteś poszukiwaczem prawdy.
Nie, jestem admiratorem wielopostaciowej prawdy. Poza tym od 17 lat jestem kimś całkiem innym.
Odkąd związałeś się z Mają, Twoją trzecią żoną?
Tak, ponieważ jej hierarchia wartości i jej postrzeganie świata miały na mnie kolosalny wpływ. Sama mawia o sobie: „Jestem nikim” – choć całe życie pracowała w Wytwórni Filmów Dokumentalnych. Ale ja wiem, że jest osobą wielkiego formatu. Brzydzi się kłamstwem, pazernością, koncentruje się na walce z bezprawiem na różnych poziomach i na pomocy potrzebującym, a głównie zwierzętom i roślinom. Zawsze miała zwierzęta przygarnięte ze schronisk czy ze śmietników, jak nasza obecna kotka. Obydwoje wspomagamy kilka fundacji. Jesteśmy wirtualnie rodzicami adopcyjnymi wielu zwierząt. Zrobiliśmy fiestę na rzecz przytuliska dla psów pod Rawą Mazowiecką – wtedy różni znani ludzie przekazali nam przedmioty na aukcje. Nasz jeden procent podatku odpisujemy na panią z Konstancina, która prowadzi schronisko dla bezdomnych kotów. Mamy poczucie sensu takiego wysiłku. Maja więc stworzyła mnie na nowo – dobrze ukierunkowanego. Przedtem nie byłem człowiekiem złym, ale może trochę głupim i wielu sfer nie zauważałem. Maja sprawiła, że patrzę wokoło uważnie. I myślę, że to pomaga mi żyć.
Cały wywiad w nowym numerze VIVY! Magazyn w punktach sprzedaży w całej Polsce od 26 sierpnia.