Po stracie syna świat Filipa Chajzera wypełnił mrok. Tylko jedna rzecz pomogła mu przetrwać
"Śmierci dziecka nie da się racjonalnie wytłumaczyć. W ogóle nie da się wytłumaczyć…"
- Beata Nowicka
Prawie dziesięć lat temu doświadczył niewyobrażalnej tragedii. Filip Chajzer pożegnał ukochanego syna, Maksa. Jego życie rozsypało się na kawałki. "Do śmierci mojego syna byłem dzieckiem szczęścia", mówi. Żaden rodzic nie może się przygotować na przedwczesną stratę pociechy... Maks miał zaledwie dziewięć lat. Z tatą łączyła go wyjątkowa więź. "Byliśmy z Maksem bardzo blisko związani. Najlepsi przyjaciele. Nie znałem nikogo z takim poczuciem humoru, nigdy nie miałem bardziej mojego człowieka na świecie. Z racji tej bliskości mogłem odczytać sygnały, że on ciągle jest. Mówiąc wprost, uważam, że śmierć nie jest jednoznacznym końcem", wspominał Beacie Nowickiej
Dziennikarz pogrążył się w mroku. Katalizatorem depresji była u Filipa Chajzera śmierć Maksa. W rozmowie z VIVĄ! w poruszających słowach opowiada o walce z chorobą.
Filip Chajzer o stracie syna. Jego świat wypełnił mrok i pustka
Wyciskasz życie jak cytrynę, ale w książce piszesz o mroku depresji: „Depresja to taki stan, kiedy patrzysz w sufit i marzysz, żeby cię nie było, bo boli cię każda komórka ciała”. Wyznaczenie sobie nowego celu wtedy nie pomaga.
Są takie momenty, kiedy życie przypierdala ci znienacka. Mówisz sobie: „OK, wszystko jest po coś, to jest moja lekcja”. Robisz sobie plan, wiesz, w którą stronę chcesz pójść, tylko że ta wspinaczka jest cholernie trudna i po drodze możesz polec. Nagle zamyka ci się „okno pogodowe” i nie masz gdzie się schronić. Mam taką scenę przed oczami, która jest u mnie znamienna: to moja ręka na patyczku do żaluzji. Moment, kiedy w całym domu zasłaniam żaluzje. I to trwa. Czasami wydaje się, że wieczność. Siedzisz zamknięty w mroku, nie odzywasz się, nie odbierasz telefonu, nie oddzwaniasz. Zawalasz milion rzeczy po drodze. Nie potrafisz znaleźć wyjścia z tej matni. Ten stan jest nie do opisania, ma ciemny, metaliczny posmak. Zły, niedobry.
U Ciebie katalizatorem depresji była śmierć Maksa?
Moja choroba na pewno wynika z kilku przyczyn, ale głównym katalizatorem była tamta sytuacja. Śmierć Maksa. Nigdy nie miewałem takich stanów przed 2015 rokiem. Wtedy był ten pierwszy raz. Potem depresja powracała znienacka. Przychodzi taki dzień, gdy demon siada na moim ramieniu i szepcze do ucha: „Filip, spierdalamy stąd. Zasłaniamy żaluzje”. Potem odłącza mnie od prądu. Kiedy powiedziałem o tym publicznie, otrzymałem tysiące wiadomości od osób czujących się podobnie jak ja. Nagle zobaczyłem, że depresja to choroba cywilizacyjna. I demokratyczna. Zrozumiałem też, że mój przywilej polega na tym, że żyję w cieplarnianych warunkach. Przeszedłem wiele terapii, spotkałem wielu bardzo mądrych ludzi na swojej drodze, bo mogłem sobie na to pozwolić. Terapia w Polsce to „sport” dla bogatych ludzi. Jeśli godzina ze specjalistą w Warszawie kosztuje 500 złotych – w najcięższych miesiącach wydawałem na terapię cztery tysiące – to co ma zrobić na przykład pani z Kielc, która pracuje w Biedronce za średnią krajową, ma trójkę dzieci na utrzymaniu i czuje, że depresja ją dojeżdża? Na jaką terapię pójdzie? Z NFZ-etu z terminem za siedem miesięcy?! To jest obłęd. Przecież każdemu należy się koło ratunkowe.
Sprawdź też: Gwiazda serialu Ranczo przekazała ważne wieści. To dla niej wyjątkowa chwila!
To prawda. Trzeba o tym mówić głośno. Maks w tym roku skończyłby 18 lat i przygotowywałby się do matury. Myślisz o tym czasami?
Kiedy ta myśl do mnie przychodzi, lecę do żaluzji. To jest taka projekcja, której nie jestem w stanie kontrolować. Bam i… trzy dni wyjęte z życia. Na terapiach, w swojej głowie i w tym ciemnym pokoju z zaciągniętymi żaluzjami przerobiłem setki rzeczy. Za to jeszcze się nie zabrałem. Gdybym to zrobił, rozsypałbym się na rok (milczenie).
Zrobisz to, gdy będziesz gotowy. W książce są chwytające za gardło listy, które pisałeś do swojego syna po jego śmierci.
Maks śnił mi się niemal każdej nocy. Budziłem się i zapisywałem nasze rozmowy. Byłem w fatalnym stanie, ale wtedy jeszcze nie chciałem pomocy psychologa. Wstydziłem się, że jestem taki słaby. Próbowałem poszukiwać odpowiedzi na własną rękę. Śmierci dziecka nie da się racjonalnie wytłumaczyć. W ogóle nie da się wytłumaczyć… (milczenie). Nie opowiem ci o tych listach. Nie potrafię. Wiesz, co jest najciekawsze? Napisałem tę książkę do pewnego momentu, wiedziałem, że te listy mam w pliku z 2015 roku. To jeden konkretny mail, który wysłałem na kilka skrzynek, żeby nigdy nie zginął. Wydawcy dałem książkę i napisałem: „A tu wkleicie ten plik, ale ja go nie otworzę. Bo jeśli go otworzę i przeczytam choćby dwa zdania, przepadnę”. Powstała książka, której autor w połowie nie przeczytał, ale oddaję ludziom coś, co jest dla mnie zajebiście ważne. [...] Maks miał dziewięć lat, kiedy zginął. Zależało mi na tym, żeby jego historia ocalała.
Piszesz: „Postanowiłem, że dam po jednej muszelce wszystkim dobrym ziemskim aniołom, dzięki którym wciąż żyję, choć nadal nie mam pewności, czy chcę”.
To były muszelki, które zbieraliśmy z Maksem na plaży dwa tygodnie przed wypadkiem. Leżały u mnie w mieszkaniu. Dziś myślę, że chyba największa muszla należy się mnie samemu, że to przetrwałem. Zrobiłem to prostacko i może niezgodnie ze sztuką psychologii czy psychiatrii – uzbroiłem się w bardzo grubą zbroję i wyrwałem do przodu jak Usain Bolt. Postanowiłem zbudować swój nowy świat, stawiając na karierę. Zacząłem zatracać się w pracy. W pędzie widziałem ratunek. Biegnąc, nie miałem czasu myśleć o tym, co czuję. [...]
Czytaj też: Jego życie to historia transformacji. „Szukam swojego szczęścia w miłości, na świecie…”
Cały wywiad z Filipem Chajzerem do przeczytania w nowej VIVIE! Magazyn dostępny w punktach sprzedaży od czwartku, 11 kwietnia.