Reklama

Ich dom jest w Warszawie, raj w Atenach. W Polsce rozmawiają po grecku, w Grecji po… angielsku. Od 12 lat żyją w silnym, twórczym i szczęśliwym związku, który funkcjonuje 24 godziny na dobę. Ewa Chodakowska i Lefteris Kavoukis pierwszy raz opowiadają Beacie Nowickiej o tym, jak pandemia zmieniła ich życie i jak wygląda ich codzienność w… raju. „Przestałam żyć tu i teraz. Byliśmy w jednym miejscu i mówiliśmy o tym, co będziemy robić jutro, gdzie będziemy za tydzień, za miesiąc, za rok. To mnie całkowicie pochłaniało. Ciągle wybiegałam myślami do przodu, nie zwracałam uwagi na to, co dzieje się wokół mnie”, zwierza się trenerka.

Reklama

Grecja była Ci przeznaczona?

Ewa: Chyba tak. Kiedy pierwszy raz przyjechałam do Grecji, byłam bardzo młoda, tu mieszkały moje dwie siostry, często bywał tato. Grecję miałam zaszczepioną w krwiobiegu i mentalności. Zresztą moja rodzina jest trochę grecka: bardzo otwarta, serdeczna, ciepła, hałaśliwa. U nas w domu zawsze jest głośno, celebrujemy wspólne posiłki, potrafimy siedzieć kilka godzin przy obiedzie i rozmawiać o wszystkim. Mamy dla siebie czas. Dla mnie czymś wyjątkowym w Grecji, obok mentalności i kultury, jest grecka sztuka życia. Ludzie tu celebrują czas, chwilę, moment. Smakują drobiazgi, na przykład picie kawy. Tutaj czujesz smak kawy, bo poświęcasz jej chwilę uwagi. Hasło „siga, siga” – powoli, powoli jest tekstem, który słyszysz na każdym kroku. W Grecji musisz mieć czas, nie masz wyjścia. Nie ma sensu denerwować się, że Grecy wszystkie czynności wykonują trzy razy dłużej niż inni (śmiech).

(...)

Macie w dzielnicy swoje ulubione knajpki?

Ewa: Mamy ukochaną tawernę Louizidis z klasyczną kuchnią greckiej mamy: domowe potrawy przygotowane w tradycyjny sposób, wszystko świeże, ekologiczne, zdrowe, do tego pyszne wino domowej roboty. Ponieważ ja nie gotuję, praktycznie codziennie chodzimy tam na obiad i czujemy się tak, jakby nasza mama podała nam do stołu. Nie potrzebujemy kuchni fusion na co dzień. Cenimy sobie prostotę tych posiłków: świeża ryba, sardynki, grecka sałata, gotowany groszek z marchewką i pomidorami, fava – pasta z grochu, domowe wino. Bliżej greckiej wioski aniżeli restauracji z trzema gwiazdkami Michelin. Raz–dwa razy w tygodniu jedziemy z mężem 30 kilometrów krętą drogą wzdłuż wybrzeża z widokiem na morze do naszej drugiej ulubionej tawerny nad Zatoką Sarońską. Wszyscy nas tam znają, zawsze czekają na nas doskonałe dania z ryb złowionych tego samego dnia. W weekendy zakładam elegancką suknię, mąż wskakuje w koszulę i spacerkiem udajemy się do położonej nieopodal, wielokrotnie nagradzanej restauracji Ithaki z widokiem na morze i plażę Astir Beach, gdzie podaje się tradycyjne greckie potrawy, ale już inspirowane najnowszymi międzynarodowymi trendami.

Zobacz też: Ewa Chodakowska szczerze o macierzyństwie: „Bałam się o tym mówić”

Mateusz Stankiewicz/SameSame

Wreszcie rozumiem, skąd w Tobie ten zen.

Ewa: Ten zen pojawił się na początku pandemii. Nie wiem, czy powinnam mówić o tym głośno, ale dla mnie pandemia była wybawieniem z pazurów dzikiego pędu. Nie powiem, że pędu na oślep, bo wiedzieliśmy, gdzie biegniemy, natomiast droga, którą biegliśmy, nie miała mety. Była drogą bez końca, wciąż pojawiały się na niej kolejne cele, nowe wyzwania. Nasza energia pozwalała nam biec, natomiast ja przestałam pamiętać miejsca, daty, krajobrazy. Przestałam żyć tu i teraz. Byliśmy w jednym miejscu i mówiliśmy o tym, co będziemy robić jutro, gdzie będziemy za tydzień, za miesiąc, za rok. To mnie całkowicie pochłaniało. Ciągle wybiegałam myślami do przodu, nie zwracałam uwagi na to, co dzieje się wokół mnie.
Lefteris: Pandemia przyszła, kiedy byliśmy ogromnie zmęczeni po sześciu latach pracy i podróżowania, bez jednego weekendu na oddech. Wyobraź sobie parę, która pracuje przez tyle lat i nie ma wolnej nawet niedzieli. Zastanawialiśmy się z Ewą, czy nie przesadzamy, czy nie powinniśmy przyhamować, i nagle ogłoszono pierwszy lockdown. Dostaliśmy komunikat: „Wszystko odwołane, pozamykane. Zostańcie w domach”. Pierwszy raz od dawna mogliśmy skupić się na sobie, na rodzinie, na byciu razem. Oczywiście mam świadomość, że dla wielu ludzi był to ciężki czas, ale my przeżyliśmy ciekawe doświadczenie.
Ewa: Wyobrażasz sobie, że pracujesz 365 dni w roku?! Przecież to czyste szaleństwo. Pierwszy lockdown był momentem przełomowym. Musiałam zrezygnować z projektów, które pochłaniały mój czas, między innymi z metamorfoz czy weekendowych warsztatów Be Active Tour. Dostałam od losu w prezencie cztery wolne miesiące, wolne weekendy. Nagle odkryłam, że mam prawo zwolnić, pożyć codziennością. Zaczęłam świadomiej rozglądać się wokół siebie. Smakować jedzenie, które dotychczas było tylko pokarmem odżywiającym moje komórki, a nie posiłkiem, który rozpieszcza kubki smakowe. Kocham jeść, a zawsze jadłam w biegu, z telefonem w ręce. Od początku pandemii przeszłam w tryb: „Jestem ważna i jestem tu i teraz”. Zaczynam praktykować to, co sama głoszę: „Zadbaj o siebie, znajdź dla siebie czas. Jesteś najważniejsza”. Byłam tym przysłowiowym szewcem, któremu z dziurawych butów wystawały wszystkie palce. To było dla mnie błogosławieństwo, że mogłam odkryć siebie na nowo.

Co robiłaś?

Ewa: Codziennie przygotowywałam posiłki dla mnie i mojego męża. Z ogromną dawką przyjemności i świadomością, że się rozpieszczam i robię coś fajnego dla mężczyzny, którego kocham. Śniadania celebrowaliśmy przez półtorej godziny, siedząc przy stole i rozmawiając o tym, co jest tu i teraz. Ten zen z nami pozostał. Zredukowaliśmy prędkość rakiety kosmicznej na spokojną jazdę miejskiego autka i jest nam z tym dobrze. Zrozumiałam, że można pracować i mieć przestrzeń na życie osobiste. Wcześniej wszystko zlewało się w jedno. Styl życia przekułam w profesję, więc to, że cały czas byłam w pracy, jakoś się broniło. Ale ja myślałam, że nie można żyć inaczej. Że mój sukces wynika właśnie z faktu, że jestem 24 godziny na dobę w pracy. A tak wcale nie musi być.

Sprawdź: Przykre wyznanie Ewy Chodakowskiej. Wszechobecny hejt odbija się na jej zdrowiu

Mateusz Stankiewicz/SameSame

Los Wam sprezentował drugi miesiąc miodowy?

Ewa: Coś w tym jest… (śmiech). Byliśmy bardzo blisko, karmiąc się nawzajem dobrą energią, dobrym słowem, ogromnym wsparciem.
Lefteris: Nagle mieliśmy czas, żeby razem oglądać filmy na kanapie, celebrować wspólne śniadania, rozmawiać, mogliśmy o siebie zadbać. Pandemia nie miała za bardzo wpływu na nasz biznes, więc nie żyliśmy w stresie i lęku, co z nami będzie.
Ewa: Przy pierwszym lockdownie bałam się zamknięcia. Nigdy wcześniej nie przebywałam tak długo w jednym miejscu. Nie potrzebowałam domu, do którego wracam i czuję się bezpiecznie. Mam wrażenie, że przez czas pandemii bardzo dojrzałam emocjonalnie, uspokoiłam się wewnętrznie i odnalazłam poczucie bezpieczeństwa i przynależności. Pierwszy raz w tak troskliwy i osobisty sposób spojrzałam na przestrzeń, w której mieszkamy w Warszawie, i zaczęłam tak ją urządzać i dekorować, jakby była przedłużeniem mojej osoby. Stworzyłam miejsce, z którego teraz nie chce mi się wychodzić. Takie poczucie ma też mój mąż. Oboje odnaleźliśmy w naszym mieszkaniu w Warszawie azyl, który dotychczas znajdowaliśmy tylko w Grecji.

Cały wywiad z Ewą Chodakowską i Lefterisem Kavoukisem w nowej VIVIE! sprzedaży od 22 lipca.

Co jeszcze w nowej VIVIE! 14/2021?

Rafał Królikowski, o depresji, która zmienia życie… Aktor zdradza, kiedy warto przestać gonić za tym, czego dogonić się nie da.

Łukasz Kuś

Aida Kosojan-Przybysz z córkami – Alicją i Margo. Czy dar jasnowidzenia ułatwia życie? Jak być matką, kiedy widzi się przyszłość?

Olga Majrowska

W dziale Kobiece Historie... Buntowniczki i hippiski: Fonda, Birkin, Joplin, Mitchell – życie zbudowały po swojemu, zmieniły świat!

Reklama

A w VIVIA! Podróże - Randka w Central Parku, zaręczyny na szczycie Empire State Building… Nowy Jork nie pozwoli zasnąć zakochanym.

Mateusz Stankiewicz/SameSame
Reklama
Reklama
Reklama