Dorota Gardias o walce z rakiem: „Była operacja, wszystko poszło, jak trzeba, a potem… przeżyłam miesiąc kompletnego załamania”
„Byłam tak bojowo nastawiona, że jak już było po wszystkim, puściły mi nerwy”
- Beata Nowicka
Wydawałoby się, że ma wszystko: urodę, talent, popularność, miłość widzów… A jednak los jej nie rozpieszcza. Dorota Gardias w przejmujący sposób opowiada Beacie Nowickiej o swoim nowym życiu po czterdziestce. O walce z rakiem, terapii, pokorze, nadziei, miłości do córki Hani i… magicznej stodole na Roztoczu.
Dorota Gardias o walce z chorobą
Dorota Gardias: Kiedy wybuchła wojna, wszyscy spanikowali, ja też. Gorączkowo zastanawiałam się, co robić, ale udało mi się opanować tę gonitwę myśli. Przyszła racjonalizacja. I refleksja, że pomagać należy mądrze. Z drugiej strony obok altruizmu zawsze kroczy egoizm. Pojawiła się troska o siebie i najbliższych. Zauważyłam, że częściej tankuję samochód, żeby w razie potrzeby móc jak najdalej odjechać z córką. Pomyślałam nawet, żeby spakować duży plecak z najpotrzebniejszymi rzeczami. Nie przestaję jednak myśleć o innych.
To oczyszczające uczucie. Rozmawiałaś z Hanią o wojnie?
Uprzedziła mnie jej szkoła. Hania zaczęła mówić źle o Putinie, bo w szkole jest na niego hejt. Kiedyś przyszła do domu i powiedziała: „Wiesz, mama, ja się wcale nie będę przejmować, jak spadnie ta bomba atomowa. Wtedy po prostu wyparujemy, nawet tego nie poczujemy”. Dzieci są niesamowite w swej szczerości i nieskomplikowanym myśleniu.
Cudowna dziecięca wyobraźnia…
Uwielbiam ją, choć ja w wieku mojej córki wyobrażałam sobie dalekie podróże, a nie bomby atomowe. To mnie otrzeźwiło, zrozumiałam, w jakich czasach przyszło jej dorastać i z czym się mierzyć. Dlatego uznałam, że nie będę jej stresować dodatkowymi złymi wiadomościami. Dzieci i tak słyszą więcej, niż nam się wydaje. Podobnie zrobiłam, kiedy okazało się, że mam nowotwór i muszę przejść operację. Wiedziałam, że nie usiądę i nie zacznę płakać, i mówić: „Dziecko, matka ma raka, nie wiadomo, czy przeżyje”. Zafundowałabym jej traumę na całe życie. Oczywiście, gdyby sytuacja była dramatyczna, inaczej by to wyglądało. Ale staram się traktować ją poważnie, tak jak na to zasługuje.
Sprawdź też: Dorota Gardias zauważyła niepokojące zmiany w swoim organizmie: „Szukam przyczyny..."
A co wtedy, gdyby sytuacja była dramatyczna?
Wtedy siadamy, rozmawiamy, tłumaczę, pocieszam i wspieram. Córka jest bardzo pogodna, optymistycznie nastawiona do świata. Staram się, żeby miała dystans, nie przejmowała się wszystkim. Robię to, bo sama niestety miałam tendencje odwrotne. Wszystko przeżywałam, dla wszystkich chciałam być dobra, miła, kochana i przyjazna, co było absurdem. Zapłaciłam za to wysoką cenę. Jednak pogodzenie się z tym, że nie każdy musi cię lubić, było tak samo ciężkie, jak wyzwalające. Dlatego teraz uczę córkę, że świat jest piękny, ale ludzie bywają różni: dobrzy, źli i wszystko pomiędzy. [...]
Choroby nowotworowe sprawiają, że człowiek błyskawicznie dorośleje…
Kiedy się dowiedziałam, wcisnęło mnie w fotel. Nowotwór?! Ale jak to?! Pierwsza myśl: Co z Hanią?! Panika, płacz, przerażenie. Pani doktor, u której się leczyłam, powiedziała: „Uspokój się. Uwierz mi, przychodzą tu pacjentki, którym pozostało kilka miesięcy życia. Twoja sytuacja jest inna. Niedobrze, że tak długo z tym chodziłaś, że pierwszy lekarz to zbagatelizował, ale na szczęście wciąż jest to rodzaj nowotworu do opanowania. Będzie dobrze”.
Uwierzyłaś jej?
Przyjęłam do wiadomości, że będzie dobrze. Od razu się spionizowałam. Powiedziałam tylko kilku osobom. Podeszłam do choroby zadaniowo. Była operacja, wszystko poszło, jak trzeba, a potem… przeżyłam miesiąc kompletnego załamania. Byłam tak bojowo nastawiona, taka walcząca, że jak już było po wszystkim, puściły mi nerwy. Zareagowała moja psychika i ja sobie na to pozwoliłam. Pierś była pokrojona, boląca, sina. Takie namacalne świadectwo choroby ma ogromne znaczenie. Gdybym stłumiła te emocje, wcześniej czy później wybuchłyby z większą siłą. To kolejna wielka nauka – pozwólmy sobie na emocje. Nie zawsze musimy być z tytanu. Żałoba, żal, smutek – to wszystko są części życia. Im szybciej dasz im ujście, tym szybciej staniesz na nogi. Wezmą, co swoje, i pójdą własną drogą.
Masz rację. Chciałabyś coś powiedzieć kobietom?
Tak. Żeby zawsze skonsultowały diagnozę u innego specjalisty. Przecież ja byłam u lekarza, ale stwierdził, że nic złego się nie dzieje. Zaufałam mu, bo powiedział to specjalista. Pierś po ponad roku sama wysłała mi sygnał, że dzieje się coś niedobrego. Powiedziałam o tym Magdzie, która natychmiast kazała mi iść do innego lekarza. Wiemy, jak to się skończyło. Miałam żal do tamtego lekarza, że zlekceważył pierwsze objawy, ale potraktowałam to jako lekcję. Od tej pory zawsze będę sprawdzać diagnozy, bo zdrowie mamy jedno. A lekarzy wielu…
Takie historie stawiają do pionu…
To prawda. Od tamtej pory, jak coś sprawia mi przykrość, myślę: No dobra, to nie jest miłe, ale nie leżę w szpitalu na chemii, nie powypadały mi włosy, nie wymiotuję. Żyję, jestem zdrowa, mogę być z córką. Zapisałam ją na piłkę, mogę jej kibicować… Zaskakuje mnie, że ludzie mają wszystko: zdrowie, pracę, pieniądze, fajną żonę, supermęża, a mimo to zawsze znajdują jakiś powód do niezadowolenia. Nie doceniamy tego, co mamy.
Cały wywiad w nowym numerze VIVY! Magazyn dostępny w punktach sprzedaży w całej Polsce od 22 września