Reklama

Hanna Lis o wyjeździe do Azji. Dziennikarka wzięła udział w programie TVN „Azja Express”, po tym jak została zwolniona z TVP z powodów politycznych. Jesienią zobaczymy ją też na TVN Style w programie podróżniczo-kulinarnym "Bez planu". Okazuje się, że jest zadowolona, że porzuciła dziennikarstwo newsowe. Teraz mówi: „uważam, że dobra zmiana przyniosła mi naprawdę dobrą zmianę”, a tym, którzy jej decyzję, by zająć się podróżami i przysłowiowo „siedzieć przy garach”, postrzegają jako zawodową degradację, odpowiada ze śmiechem: „Z całym szacunkiem i sympatią dla naszych polityków, wolę gary”. Dlaczego zdecydowała się na wyjazd do Azji? Za czym tęskniła najbardziej? Czy podróż ją zmieniła? I czy mogłaby zamieszkać w Laosie? O wyprawie, która, jak twierdzi, była dla niej przygodą życia, Hanna Lis opowiedziała Krystynie Pytlakowskiej w wywiadzie do najnowszego numeru VIVY!.

Reklama

Dlaczego zdecydowała się na podróż? Czyżby obudził się w niej duch reporterki? Dziennikarka zdradziła, że duża rolę odegrała po prostu ciekawość.
Hanna Lis:
Nigdy nie byłam w tej części Azji, a zawsze marzyłam, by w tamte okolice pojechać. Było mi więc wszystko jedno, czy będę tam maszerować z buta, czy podróżować na pace. Liczyło się tylko to, że mogę spełnić swoje marzenie, zobaczyć z bliska, dotknąć świata, którego dotąd nie znałam.

Co było dla Hanny Lis najtrudniejsze w programie "Azja Express"?

Podróż była dla niej sprawdzianem siły psychicznej i wytrzymałości…
Hanna Lis:
Wiedziałam, że będzie ciężko, jednak rzeczywistość przerosła najśmielsze oczekiwania. To był miesiąc walki z własnymi słabościami, przeciwnościami losu, zmęczeniem, zwątpieniem. Podczas podróży rzadko oglądałam siebie w lustrze, więc gdy zobaczyłam zajawkę programu, doznałam szoku: brudna, niewyspana, umazana błotem. Już sobie wyobrażam, co się będzie działo za kilka tygodni na wszystkich portalach plotkarskich. Dopiero teraz dociera do mnie, że to, co było dla mnie bardzo osobistą, fantastyczną przygodą, zostanie niebawem poddane publicznej chłoście. Ale to nieistotne, cokolwiek by pisali: to była podróż i przygoda życia i nikt mi tego nie odbierze.

Jednak okazuje się, że dla Hanny Lis najtrudniejsze było coś innego.
Hanna Lis:
Znacznie trudniej było nauczyć się okiełznać dziką tęsknotę za dziećmi. Pakowałam się przecież, nie wiedząc nawet, na jak długo wyjeżdżam – na kilka dni czy na miesiąc. Nigdy dotąd nie rozstawałam się z Julką i Anką na dłużej niż dwa tygodnie. Pierwszy raz w życiu spędziłam urodziny bez nich, bo 13 maja zastał mnie w samolocie nad Wietnamem. Poza tym mój telefon nie miał zasięgu, a ja zwykle dzwonię do dzieci pięć razy dziennie, sprawdzam, co się z nimi dzieje, czy są bezpieczne, czy najedzone. Pękłam już na lotnisku w Paryżu, poryczałam się. (…) Przez pierwsze dni po powrocie nie mogłam się odkleić od Julki i Anki (śmiech).(…) Za wygodami, jak się okazało, nieszczególnie tęskniłam. Normalnie nie śpię dłużej niż pięć godzin na dobę, skrócenie więc snu do czterech nie stanowiło w Azji żadnego problemu. W Wietnamie przez pierwszych kilka dni miałam kłopot ze snem z powodu towarzystwa karaluchów wielkości słoni, ale i do nich szybko przywykłam. Po prostu spokojnie je z siebie strzepywałam.

Dziennikarka podjęła trudną decyzję, zostawiając córki i chorą mamę. Czy pytała je, czy może wziąć udział w programie?
Hanna Lis:
Bez ich zgody i wsparcia nigdzie bym nie pojechała. Dziewczyny zareagowały entuzjastycznie, wszelkie moje obawy zbywając okrzykiem: „Mama to będzie przygoda twojego życia!”. Bałam się rozmowy z moją mamą, byłam przekonana, że będzie mnie od tego pomysłu odwodzić. Zawsze była bardzo nadopiekuńcza, zawsze o mnie drżała. A tu, ku mojemu zaskoczeniu, od razu powiedziała: „Jedź, damy sobie radę”. I zaczęła wspominać własną podróż po Indochinach, gdy jako 28-letnia dziewczyna w latach 70. wraz z ojcem była korespondentką wojenną PAP. Wróciła wielokrotnie wcześniej snuta opowieść o tamtym świecie i tamtych czasach, o dramacie wojny, ale przede wszystkim o ludziach, których tam spotkała. Szczodrych, otwartych, chętnych do pomocy. Powiedziała: „Myśmy z ojcem mieszkali w lepiankach, bomby nad nami świstały, to jak ty masz nie dać rady?”. I dopiero gdy trafiłam na miejsce, zrozumiałam, o czym mówiła. Ludzie, którzy sami nie mają prawie niczego, oddawali nam miejsce do spania, dzielili się z nami posiłkami. Mogliśmy równie dobrze lądować w rowach melioracyjnych, a jednak zawsze znalazł się dla nas kąt i miska ryżu.

Marlena Bielinska/Move

Polecamy: 5 namiętności Łukasza Jemioła. Bez czego nie może żyć projektant? Nie są to wcale ubrania

Jak Hanna Lis zmieniła się po podróży do Azji?

Taka podróż do wyzwanie… Dziennikarka zdradziła, że kilka razy chciała nawet zrezygnować i wrócić do Polski.
Hanna Lis:
Kilka razy, kiedy skrajnie wycieńczeni psychicznie i fizycznie kładliśmy się z Łukaszem Jemiołem spać, mówiliśmy do siebie: „Dobra, koniec, jutro wracamy, chrzanić to, zamiast ruszyć do wyścigu, usiądziemy sobie rano na luziku na poboczu i będą musieli nas wywalić”. A jednak rano wstawaliśmy, czując, że chcemy iść dalej, zobaczyć więcej.

Jak wyglądał jej powrót do Polski?
Hanna Lis:
Już w samolocie złapała nas tęsknota do ludzi, których tam poznaliśmy, do miejsc, do których byśmy pewnie nie dotarli jako zwyczajni turyści. Prawie poryczeliśmy się, wspominając starą stolicę Laosu – Luang Prabang, w której w powietrzu wisiała tak piękna, trudna do nazwania słowami, metafizyczna duchowość. Po powrocie do kraju oboje z Łukaszem wpadliśmy w straszny psychiczny dołek, że to już koniec, że wracamy do naszego poukładanego, nudnego w gruncie rzeczy życia. (…)
Przez pierwsze tygodnie po powrocie mogliśmy z Łukaszem rozmawiać niemal wyłącznie ze sobą, ponieważ nikt nie był w stanie zrozumieć naszej tęsknoty. Moje dzieci patrzyły na mnie jak na kosmitkę. Brakowało mi mojej karimaty, plecaka i wytyczonego celu. W domu poczułam, że mam za dużo przedmiotów: mebli, urządzeń kuchennych, spojrzałam na wannę, której nie widziałam od miesiąca, i mówię sobie: „Ale właściwie po co mi ona?”. Nie chciałam chodzić do restauracji, nie chciałam spotykać się z przyjaciółmi, bo czułam, że jestem z innego świata i że nie mam z nimi płaszczyzny porozumienia. Zrozumiałam, że my tutaj, w naszym świecie, mamy stanowczo za dużo, a oni tam, w Laosie, mają stanowczo za mało.

Dziennikarka wyznała też, że wyjazd bardzo ją zmienił - przede wszystkim nauczył życiowego dystansu.
Hanna Lis:
Takie dalekie podróże do kultur, których nie znamy, zawsze dają nam nową perspektywę. Zawsze miałam tendencje do chomikowania: ciuchów, przedmiotów, pierdół za przeproszeniem. Pierwsze, co zrobiłam po powrocie z Azji, to oddałam pół zawartości mojej szafy. Nie przywiązuję się już do rzeczy materialnych. W ogóle. Kiedy tygodniami widzisz wokół siebie buddyjskich mnichów, których jedynym majątkiem są skromne pomarańczowe szaty i szeroki uśmiech na twarzy, dociera do ciebie, iloma zbędnymi rzeczami się otaczamy.

Czy mogłaby zamieszkać w Laosie?
Hanna Lis:
Absolutnie tak. Poznałam tak wielu Europejczyków, Francuzów przede wszystkim, którzy posprzedawali swoje mieszkania w Paryżu, rzucili pracę w korporacjach i przeprowadzili się do Laosu. Jeden prowadzi jakąś piekarnię, drugi – malutką knajpkę. Są szczęśliwi. Człowiekowi naprawdę nie tak wiele do szczęścia potrzeba.

Polecamy: "Ksiądz Jan Kaczkowski udzielił już jej sakramentu ostatniego namaszczenia". Hanna Lis o walce o zdrowie mamy

Co jeszcze Hanna Lis powiedziała o zmianach w swoim życiu? Cały wywiad z dziennikarką w najnowszej VIVIE!. Od 11 sierpnia w kioskach.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama