Były zupełnie różne, a Magda Umer nie chciała śpiewać jej piosenek – tak zaczęła się jej przyjaźń z Agnieszką Osiecką
Nie planowała tej znajomości, nigdy nie śmiała o niej marzyć. A jednak pewnego dnia zadzwonił telefon

- Krystyna Pytlakowska
- , Dorota Falkowska
Spotkanie dwóch niezwykłych kobiet – Magdy Umer i Agnieszki Osieckiej – zaowocowało przyjaźnią, która wykraczała daleko poza ramy zawodowej współpracy. W szczerej i pełnej nostalgii rozmowie z Krystyną Pytlakowską dla magazynu VIVA! Magda Umer wraca do początków tej relacji, wspomina pierwsze spotkania, wzajemne inspiracje, codzienność, która z czasem przerodziła się w głębokie porozumienie dusz. To opowieść o muzyce, wrażliwości, wierze w przeznaczenie i o tym, jak czasem najważniejsze rzeczy przychodzą do nas niespodziewanie.
Magda Umer o relacji z Agnieszką Osiecką. Wywiad VIVA!
[...]
– Twoje piosenki są jak nagroda. Do której wracasz najczęściej?
Nie ma chyba takiej. Przez całe lata twierdziłam, że moim ukochanym wierszem jest „Koniugacja” Poświatowskiej i nawet zaczynałam nim koncert. Ale potem miałam nastrój na coś innego. Ostatnio na moim koncercie jubileuszowym (55 lat na scenie – przyp. red.) w Stodole ponad połowa piosenek była autorstwa Agnieszki Osieckiej – tego dnia przypadała rocznica jej śmierci.
– Długo znałaś Agnieszkę?
Już jako pięcioletnia dziewczynka słuchałam jej piosenek. Była starsza ode mnie o 13 lat, ale urodziłyśmy się w tym samym dniu, 9 października. Zaczęła pisać, mając lat 18. „Mojego pierwszego balu” słuchałam przez radio, śpiewała go Kalina Jędrusik. Wiedziałam więc, że na świecie są Kalina i Agnieszka, ale do głowy by mi nie przyszło, że kiedykolwiek je poznam.
– Byłaś skromna, cicha. Nigdy nie wyolbrzymiałaś swojej roli, nie opowiadałaś cudów o sobie, nie stawałaś na najwyższym podium.
Nigdy. Jestem szczęśliwa, że mam w tobie świadka, bo tak właśnie było. Wierzę w metafizykę, ponieważ dzieją się rzeczy, do których nigdy nie dążyłam, nigdy bym nie śmiała o nich marzyć. Nigdy bym nie zadzwoniła do Agnieszki Osieckiej, to ona zadzwoniła, bo usłyszała mnie przez radio. Powiedziała, że chciałaby dla mnie pisać piosenki i żebyśmy się spotkały. Był rok 1973, właśnie urodziła się córka Osieckiej, Agata.
Pamiętam, że Agnieszka przyszła w przerwie między karmieniami do Bristolu, w przerwie naszego występu ze Stodołą. Dała mi teksty, ale ja powiedziałam, że żaden mi się nie podoba i nie będę tego śpiewać, bo nie widzę w tym siebie. Wtedy śpiewałam wiersze Leśmiana i byłam w innym świecie. Agnieszka powiedziała mi, że kiedyś dorosnę do jej piosenek i że warto śpiewać trochę prościej dla większej liczby słuchaczy. Minęło kilka lat i tak właśnie się stało.
– Zaśpiewałaś jej piosenkę „Widzisz, mała, jak to jest”.
Agnieszka poprosiła, żebym ją zaśpiewała, z tym że było „Widzisz, mały, jak to jest”, a nie „mała”. Nie znałyśmy się wtedy jeszcze dobrze. Był stan wojenny, a ja wyjeżdżałam z Polski do Francji, do Zuzi i Daniela Olbrychskiego – byli chrzestnymi rodzicami mojego syna Mateusza, a ja byłam chrzestną mamą ich córki Weroniki. Byliśmy jak rodzina. Gdy Agnieszka się dowiedziała, że tam jadę, dała mi książki dla Giedroycia i listy od internowanych do rodzin za granicą.
Pamiętam też, że wiozłam piżamkę dla Kasi, córki Agnieszki Holland. Gdy wróciłam do Polski, Agnieszka chciała mi podziękować, że dostarczyłam te listy, i zaczęłyśmy się spotykać. To nie były takie zwykłe spotkania piosenkarki i autorki tekstów. Czułyśmy, że będąc kompletnie różne, byłyśmy takie same. To współodczuwanie, wrażliwość. Agnieszka była w pisaniu zakochana. To było jej szczęście.
– Gdy się spotykałyście, rozmawiałyście o tekstach piosenek?
Trochę, ale wtedy poznawałam właśnie swojego męża Andrzeja i zastanawiałam się, czy z nim zostać. Agnieszka poradziła mi, żeby nie zrywać tej znajomości. Pamiętam, że razem obchodziłyśmy urodziny w Szanghaju przy Marszałkowskiej, była chińska wódka i duży stół, a przy nim nasi goście, Agnieszki, moi i Andrzeja. Agnieszka miała tę cechę, że z każdym przyjaźniła się oddzielnie. Ze zdumieniem dowiadywałam się, że ktoś jest jej przyjacielem. Podobnie jak oni dowiadywali się o mnie.
Magda Czapińska pięknie napisała, że to jak stare, rozbite na tysiąc kawałków lustro i każdy ma jeden kawałeczek. Każdy inną Agnieszkę pamięta. Ja właściwie nigdy nie znałam Agnieszki bardzo pijanej, ponieważ kiedy zaczynała pić, wsadzałam ją do samochodu i odwoziłam do gosposi, która się nią opiekowała. Nie znosiłam jej picia. Walczyłam z nim.
[...]
- TYLKO NA VIVA.PL: Magda Umer miała 10 lat, gdy zadzwoniła do Aliny Janowskiej z nietypową prośbą. Po latach zostały przyjaciółkami

________________________________________
Cały wywiad w nowym wydaniu VIVY! Magazyn dostępny w punktach sprzedaży w całej Polsce od czwartku, 10 kwietnia 2025 roku.
Chcesz zobaczyć tę treść?
Aby wyświetlić tę treść, potrzebujemy Twojej zgody, aby Instagram i jego niezbędne cele mogły załadować treści na tej stronie.