Reklama

Ona jest zdystansowana, rozsądna, spokojna. On żywiołowy, zaradny, dowcipny. Oboje są mistrzami w swoich zawodach. I – po 40 latach – tak samo w sobie zakochani. Beata i Artur Barcisiowie nie mają recepty na małżeńskie szczęście. Postawili na miłość, dobroć, wyrozumiałość. Wspólne poglądy i cele. I wygrali.

Reklama

Beata i Artur Barcisiowie - historia miłości

Po prawie 40 latach wspólnego życia wciąż patrzy Pan na żonę tym samym wzrokiem?

Artur: Trochę innym, nie będę zmyślał. Kiedyś byłem zauroczony, a teraz przyzwyczaiłem się do tego uroku. Ale cały czas jestem zakochany. Nie wyobrażam sobie życia bez Beby. Jest moim aniołem.

Pięknie. Kiedy się poznaliście, Pan był 28-letnią gwiazdą aktorstwa, Pani 22-letnią asystentką montażysty. Jakie miała Pani plany na życie?

Beata: Miałam jeden plan: nie będę pracowała od 8 do 16. Wiedziałam, że to nie wchodzi w grę. Tak żyła moja mama: rano do pracy, potem dom. Wszystko poukładane, codziennie ta sama monotonia. Ja się w tym dusiłam.
Artur: Pewnie dlatego za mnie wyszła. Czuła, że ja jej takiego życia nie zafunduję.
Beata: To prawda, ale najpierw wybrałam artystyczny kierunek studiów. W technikum fototechnicznym napisałam pracę dyplomową o montażu i mój profesor podsunął mi myśl, że to może być ciekawy zawód. Poszłam do pracy w telewizji jako asystentka montażysty i po roku zaczęłam studia w łódzkiej filmówce. Nie miałam pewności, czy mi się uda, bo nie pochodzę ani z rodziny intelektualistów, ani artystów. Nie wyniosłam z domu zaplecza kulturowego. Szybko zrozumiałam, że mam gigantyczne zaległości do nadrobienia w literaturze, sztuce, teatrze i filmie. Studia bardzo mi w tym
pomogły, poza tym spotkałam wyjątkowych ludzi na swojej drodze.
Artur: Mnie…
Beata: (śmiech) Przede wszystkim ciebie, ale również Maćka Wojtyszkę, który jest chodzącą encyklopedią wiedzy, Kazimierza Kutza czy Jerzego Jarockiego. Praca z profesorem Jarockim to był egzamin życiowy. Godziny intensywnej pracy w takim skupieniu, że wychodziłam mokra. Każda osoba, którą spotykamy na swojej drodze, coś dokłada do naszej osobowości. Tamta 22-latka chciała się rozwijać, robić rzeczy niebanalne.

Sprawdź też: Kinga Rusin odpowiada Tomaszowi Lisowi. Wydała krótki komunikat w stronę byłego męża

Prończyk/AKPA

Artur Barciś, Beata Barciś, Telekamery 2005, styczeń 2005

OLGA MAJROWSKA

To przewrotnie zapytam, po co takiej ambitnej dziewczynie mąż?

Artur: No wie pani… Zakochała się!
Beata: Zakochałam się, oczywiście. Od razu była między nami chemia. Ale też zafascynowałam się światem, w którym Artur funkcjonował. Na tle szarego, ponurego PRL-u był wesoły i kolorowy. Choć pierwszy twój spektakl, czyli „Krakowiacy i górale” w Teatrze Narodowym…
Artur: …na który spóźniła się z 40 minut. Stałem na deszczu i czekałem, bo ona nie wiedziała, w co się ubrać.
Beata: To prawda (śmiech). W każdym razie ten spektakl to była katastrofa. Jako niewyrobiony wtedy jeszcze widz teatralny widziałam, że coś jest nie tak.
Artur: Okropne przedstawienie. Śpiewogra, która trwała ze trzy godziny, a na dodatek ja w tym grałem. Ale potem poszliśmy na spacer do parku Saskiego.

Zakochała się Pani w mężczyźnie czy aktorze?

Beata: W mężczyźnie. Gdybym zakochała się w aktorze, musiałabym go cały czas wielbić, co byłoby nie do zniesienia na dłuższą metę.
Artur: Moja żona generalnie nie przepada za aktorami, wiem, bo z domowej montażowni czasami słyszę bardzo brzydkie wyrazy na temat moich kolegów. Na szczęście prawie nigdy mnie nie montowała (śmiech). Żona jest największym krytykiem mojej twórczości. Nigdy mnie nie chwali po premierze. Jeżeli usłyszę, że było nieźle, to znaczy, że było znakomicie. Twierdzi, że nie może mnie rozpieszczać: „Wszyscy cię chwalą, więc ja już nie muszę. W głowie by ci się kompletnie poprzewracało”. Cóż miałem zrobić… Przyzwyczaiłem się.

I słusznie. Od razu wiedzieliście, że chcecie zbudować wspólne życie?

Artur: Ja tak. Zakochałem się w ułamku sekundy. To było olśnienie. Beba myślała, że się wygłupiam, bo od razu się oświadczyłem. Przysiadłem się do niej w autobusie i zapytałem, czy zostanie moją żoną.

Co odpowiedziała?

Artur: „Tak”. Całą drogę przegadaliśmy o tym, jakie będzie nasze małżeństwo. To było bardzo śmieszne, bo ona mnie przepytywała jak na egzaminie: „No ale gdzie będziemy mieszkać, jak już się pobierzemy?”. „W naszym mieszkaniu”. „A masz mieszkanie?”. „Na razie wynajmuję, ale w końcu coś kupimy. A w podróż poślubną – powiedziałem – zabiorę cię do Hiszpanii”, co wtedy było absolutnym szaleństwem. Mówiłem prawdę. Mieszkałem wówczas u pani Romy, która stała się moją drugą mamą. Jej siostra była żoną Narciso Yepesa, jednego z najsłynniejszych wirtuozów gitary klasycznej, poznałem ich i zaprosili mnie do Hiszpanii, do swojej willi Cantarella nad Morzem Śródziemnym.
Beata: Zapytałam rozsądnie: „Ale czym tam pojedziemy?”.
Artur: „Naszym samochodem”. „A masz samochód?”. „Nie, jeszcze nie mam, ale zarobię na ten samochód, pojadę na jakieś saksy”. Słowa dotrzymałem, co prawda rok po ślubie, ale pojechałem do Nowego Jorku i tam w strasznych warunkach pracowałem sześć tygodni, zdzierając azbest. Zarobiłem na wykupienie mieszkania po babci Beby i malucha. Tym dwuletnim, ślicznym pomarańczowym maluchem pojechaliśmy do Hiszpanii.

Oprócz urody co Pana zauroczyło w żonie?

Artur: Dobroć, którą Beba emanuje. Jakiś wewnętrzny zegar, dusza, coś, co budzi zaufanie, podpowiada, że to jest dobry człowiek.
Beata: Każda dziewczyna porównuje faceta do swojego ojca. Mój ojciec był szalenie zaradnym człowiekiem.
Artur: I bardzo przystojnym. Ja nie byłem przystojny, ale za to zaradny.
Beata: Mąż wyszedł z domu, w którym rodzice niewiele mogli mu dać, musiał liczyć na siebie. Wszystkiego się nauczył. Potrafi gotować, szyć, umyć okna. Ma ogromne poczucie obowiązku i odpowiedzialności. Zapewnić rodzinie bezpieczeństwo – to dla niego podstawa. Jest opoką. Bardzo dużo podróżowaliśmy. Pierwsza rzecz, którą mąż musi zrobić w podróży, to „zakotwiczyć rodzinę”.

Reklama

Czytaj też: Artur Barciś jest dumny ze swojego syna. Czy Franciszek poszedł w ślady znanego taty?

OLGA MAJROWSKA
MATEUSZ STANKIEWICZ
Reklama
Reklama
Reklama