Anna Mucha: "Mój brzuch, moja sprawa"
Aktora szczerze o macierzyństwie i drugiej ciąży
- Sylwia Borowska/Viva!
– Jak się czujesz?
Dziękuję, świetnie. A ty?
– Też nieźle. Pewnie nie jestem pierwszą osobą, która pyta Cię o…
I nie pierwszą też, która dziwi się, dlaczego nie chcę o tym mówić. Ja i mój brzuch chodzimy razem po ulicy. To jest nasza sprawa. I nie wciągnę go, nigdzie nie zostawię, choć z głową czasem mi się to zdarza (śmiech).
– Z punktu widzenia teorii ewolucji jedyne, co ma sens, to przekazywanie naszych genów następnym pokoleniom.
To mnie chyba obraża. Moje życie się tak potoczyło, że mam dziecko, ale nigdy nie oceniałam wartości człowieka przez ilość wykorzystanych komórek jajowych. Spłodzić to jeszcze pal licho, ale wychować i wyedukować to dopiero wyzwanie! Bo czy wieloródka jest lepszym człowiekiem od kogoś, kto nie ma dzieci? Czy to jest miara człowieczeństwa? Jestem ciągle na etapie wykarmienia, ubrania i kochania. Tyle mogę dać córce. Czy czuję się lepszym człowiekiem? Nie. Dostrzegam w sobie może więcej radości, otwartości i empatii.
– Kiedy dziewczyna staje się kobietą?
Dzisiaj myślę o sobie jak o kobiecie. W którym momencie to się stało? Czy to była ciąża, narodziny dziecka, a może pierwszy zaciągnięty kredyt? Czuję to od niedawna, więc może jednak to były narodziny córki. Nie wiem, czy nazywałabym tę chwilę mistyczną, ale na pewno atawistycznie przyjemną. Wszystkie te historie związane z porodem i karmieniem piersią powodują, że wchodzisz do pewnej kobiecej wspólnoty. Dziewczyna nie potrzebuje tyle uwagi i ciągłego wsparcia ze strony innych dziewczyn. A kobieta – wprost przeciwnie.
– Mówi się, że wszystko jest takie ulotne, a jedyne, co po nas zostaje, to dzieci. Czy takie myślenie nie poprawia jednak nastroju rodzicom?
Jest mnóstwo rodziców, którzy cieszą się, że mają dziecko, bo przejmie po nich firmę. Są spokojni, że ktoś będzie w przyszłości kontynuować ich dzieło. Te dzieci są jednak tym tak obciążone, że często na przekór uciekają w coś innego. Nie chcą być tacy jak rodzice. Nie chcą być kojarzeni z ich nazwiskiem. Mogłabym kupić piękny dom z myślą o Stefanii, a potem dochodzę do wniosku, że ten dom mógłby być ostatnią rzeczą, na jaką ona ma ochotę.
– Czy większym obciążeniem nie jest Twoje nazwisko, Twoja popularność?
O tym właśnie też myślę. Chciałabym zapewnić swoim dzieciom maksimum bezpieczeństwa, miłości i ciepła, ale czy muszę je obciążać swoim nazwiskiem? Chciałabym je przed tym uchronić. Proszę, aby na zdjęciach w gazetach nie pokazywano twarzy córki. Jeśli prośby nie odnoszą skutku, to proszą o to w moim imieniu prawnicy. Nie chcę rezygnować z siebie. Czy to egoizm?
Rozmawiała: Sylwia Borowska