Andrzej Żuławski: „Ważne jest mieć poczucie, że nie zmarnowałem ani jednego roku” [WYWIAD]
Dziś mija 82. rocznica urodzin polskiego reżysera
Andrzej Żuławski zmarł 17 lutego 2016. Miał 75 lat. Odszedł po długiej chorobie nowotworowej. Zostawił po sobie kilkanaście filmów i kilkadziesiąt książek. Oraz poczucie, że nie ma nikogo, kto może go zastąpić. Nie zmarnował ani jednego roku, kochał się we właściwych kobietach, ma dzieci, na które może patrzeć z radością.
„Dla mnie moje życie, przebieg tego życia jest równie ważny, jak to, co robię. To są połączone naczynia. Dla mnie ważne jest mieć poczucie, że nie zmarnowałem ani jednego roku. Że kochałem się we właściwych kobietach, że mam dzieci, na które mogę patrzeć z radością. Że dalej coraz bardziej kocham przyrodę. To jest ogromnie ważne” - mówił w wywiadzie dla VIVY!
Krnąbrny, kontrowersyjny, lubiący szokować nie tylko swoimi obrazoburczymi filmami, a także kontrowersyjnymi związkami. Z okazji rocznicy urodzin artysty, przypominamy wyjątkową rozmowę z Andrzejem Żuławskim z 2010 roku, podczas której opowiadał o swoim stosunku do świata, starzeniu się, religii i kobietach.
Andrzej Żuławski, Viva! luty 2010
Andrzej Żuławski: wywiad
Roman Praszyński: Przeczytałem Pana „Nocnik”. Pan ciągle w stanie wojny? Obraża ludzi – Gombrowicz to pedał, a Iwaszkiewicz...
Andrzej Żuławski: Nie można wyrywać jednego słowa z kontekstu. Pan Witold był geniuszem. Ale mam żal, że nie chciał powiedzieć prawdy o sobie. Ja nie jestem Gombrowiczem, mogę mówić dokładnie to, co myślę.
– I mówi Pan rzeczy wstrząsające. O swojej kochance, młodej aktorce: „Szmata, w którą spuszczają się hollywodzkie ch...”.
Andrzej Żuławski: A skąd pan wie, że ona istnieje?
– Przecież sam Pan zapowiedział, że „Nocnik” to rzetelny dziennik z roku Pana życia.
Andrzej Żuławski: Tak, ale rzetelny w tym, co sobie wyobrażam, myślę, tworzę. Emocje są prawdziwe, ale postaci, ich zachowania – niekoniecznie. W tej „młodej aktorce” kumuluję całą swoją złość na negatywną stronę życia, na oszustwo, pogoń za złą karierą. Jeżeli gniew – to raczej krzyk żalu, że ktoś marnuje swą inteligencję, wrażliwość, dobroć.
– To złość porzuconego mężczyzny?
Andrzej Żuławski: W swoim długim życiu nigdy nie byłem zagniewany na kobiety, które chciały mnie porzucić. Mam nadzieję, że te, które ja zostawiałem, również nie czuły złości. Jedyna rzecz, która budzi mój gniew, to kłamstwo.
– Zastanawia mnie, dlaczego u Pana w domu wciąż jest nieruszony pokój po Sophie Marceau, która odeszła od Pana dziesięć lat temu?
Andrzej Żuławski: Nie wyrzucam niczego z życia. To nie były śmieci, to były rzeczy ważne. I nawet jeżeli nie skończyły się najlepiej – skończyły się z oczywistych powodów. Nie tylko się tego nie wstydzę, ale poczytuję za dary losu. Nie chciałem niczego wyrzucać, choć zdarzyło mi się, że osoba, z którą się wiążę, pragnęła, abym za wszelką cenę zatarł ślady przeszłości. Rozumiem ją, człowiek chce być pierwszy – ale to nieprawda.
– Nie da rady się rozstać?
Andrzej Żuławski: Da. Ale to nie znaczy, że nie zachowuje pan pamięci. Istnieje pamięć serca – bardzo silna. Mamy z Sophie synka, Vincenta, który jak przyjeżdża, jest rad, że są tu ślady mamy. Że to nie jest odcięte nożem. Że rodzice rozmawiają, że uzgadniamy, co ma z nim być.
– Co takiego jest w Panu, że kobiety odchodzą? I to dwa razy – wcześniej Małgorzata Braunek.
Andrzej Żuławski: Wie pan, trudno jest walczyć z człowiekiem, którego opanowuje mania religijna i postanowi być buddystką koreańską. Jestem człowiekiem naprawdę niewierzącym – to było rozlecenie się bardzo głębokie, bo ideowe. Większego być nie może. Uważam też, że fakt, że można być aktorką, grać w filmie, być tak zwaną gwiazdą, to szalony przywilej i droga do wspaniałego rozwoju całej osobowości. I jeżeli temu się zaprzecza jednym ruchem i nie gra przez następne 30 lat, a na starość nagle się beka, że to może nie był taki świetny pomysł... To jak pan chce się z tym borykać?
– Pytanie retoryczne.
Andrzej Żuławski: W drugim przypadku było o wiele prościej. Poznałem bardzo młodą osobę i nastąpiła wspaniała wymiana życia na wiedzę. Proces ucywilizowania młodej dziewczyny, która jest z proletariatu. I to było cudowne, dydaktyczne, piękne. I trwało 17 lat. A potem nastąpił moment, w którym Sophie musiała powiedzieć swoje „ja”. Proszę zwrócić uwagę, że ja nie żyję wśród normalnych, poczciwych zjadaczy chleba. Mój świat jest światem obłąkanym. Mój świat to świat Romka Polańskiego. Tutaj żadne małżeństwo nie utrzymuje się dłużej niż dwa, trzy lata. Wszystkie prawa są tu ciężko chore.
– Pan o kobietach i świecie. Nie dowiem się, jaki był Pana udział w rozstaniach?
Andrzej Żuławski: Mam pewną twardość charakteru. Może gdyby iść na różne wygibasy, umieć naginać się? Może. Ale to byłaby tylko strata czasu i atłasu.
– Pan się nie nagina?
Andrzej Żuławski: Nie. Ale nie uważam tego za cudowną cechę. Tak po prostu jest.
Andrzej Żuławski i Romy Schneider na planie "Najważniejsze to kochać" 1975 r.
– A o czym marzy Pana serce? O intensywnym związku z kobietą czy samotności twórcy?
Andrzej Żuławski: Prawdziwa miłość nie polega na chceniu. To się zdarza. Możesz sobie chcieć i co? Zakochanie to zajmujące zajęcie – i mam głęboką świadomość, że skończyłem 68 lat i nie wyobrażam sobie zakładania rodziny. Ileż to biedne dziecko miałoby ojca?
– Są też inne relacje z kobietami.
Andrzej Żuławski: Zawsze są jakieś relacje z kobietami. Nie jestem pustelnikiem. Pustelnik musi się straszliwie brandzlować, a ja nie jestem adeptem tej sztuki. Ale to nie znaczy, że od razu coś zmieni moje życie. Choć może się tak stać. Nigdy nie wiemy. Trzecia wojna światowa też jest możliwa. Jednak dla mnie to czas uczenia się samotności. To też nauka.
– Jak się uczy samotności?
Andrzej Żuławski: Będąc samotnym.
– Ostatnio mówi Pan, że jest zajęty starzeniem się.
Andrzej Żuławski: To prawda.
– Jakie to doświadczenie?
Andrzej Żuławski: Ja panu tego nie opowiem. Każdy troszeczkę inaczej przeżywa. Na pewno polega to na ponownym pytaniu o sens tego wszystkiego. Dla mnie moje życie, przebieg tego życia jest równie ważny, jak to, co robię. To są połączone naczynia. Dla mnie ważne jest mieć poczucie, że nie zmarnowałem ani jednego roku. Że kochałem się we właściwych kobietach, że mam dzieci, na które mogę patrzeć z radością. Że dalej coraz bardziej kocham przyrodę. To jest ogromnie ważne.
– Pan ma takie poczucie – „Nie zmarnowałem życia, kochałem właściwe kobiety”?
Andrzej Żuławski: Wie pan, nie mam poczucia pełni, bo nie uważam, że to wszystko skończone. Jestem jeszcze w biegu. Gdy dostaję nagrodę za całokształt twórczości, to...
– Przerażony?
Andrzej Żuławski: Z jednej strony to miłe, bo dają ludzie znacznie młodsi. A z drugiej, jak się wraca do hotelu z kolubryną w ręku, to co – cmentarz? Położyć się i do widzenia? Okropnie żenujące uczucie. Człowiek robi się wściekły, ja się zwykle wtedy upijam. Walę trzy szklanki whisky, żeby się poczuć znowu na nogach. Wcale nie zamierzam rezygnować.
– Ale czas biegnie, ciało słabsze...
Andrzej Żuławski: Tak, to może być nieprzyjemne.
Polecamy też: Pasję do reżyserii odziedziczył po ojcu. Tak dziś żyje Vincent Żuławski
– Bierze Pan to pod uwagę?
Andrzej Żuławski: Biorę wszystko pod uwagę. Ale można godzić się, że patologia będzie rządziła naszym życiem, albo... można nie godzić się.
– Myśli Pan o samobójstwie w wypadku bólu, bezradności?
Andrzej Żuławski: Gdybym poczuł i wiedział, że zmiany są nieodwracalne, to tak. Z całą pewnością. Po co się męczyć?
– Łatwo o tym mówić, siedząc w fotelu przy herbacie.
Andrzej Żuławski: Chodzi pan do lekarzy?
– Czasami.
Andrzej Żuławski: Ja nigdy. Gdy już poszedłem, to dlatego, że naprawdę trzeba było. To był alert, groziło mi coś poważnego. Miałem wtedy moment głębokiego zastanowienia się.
– Wspomniał Pan, że miał doświadczenia bezpośredniego zagrożenia życia.
Andrzej Żuławski: Dwa, może trzy razy miałem absolutne przekonanie, że to koniec. I to, co się wtedy dzieje, jest bardzo ciekawe. Bardzo jasne widzenie chwili, nie obciążone żadnym uczuciem. Zwykle coś czujemy, choćby strach. A tu nic. Pustka.
– To sytuacja zagrożenia? Wypadek?
Andrzej Żuławski: Miałem bardzo ciężki wypadek samochodowy. Przy szybkości 200 kilometrów na godzinę wyleciałem z szosy. Z nasypu, który miał kilkanaście metrów wysokości. W czasie tego lotu byłem przekonany, że muszę się zabić. Ale było tam drzewo. Bardzo gęsta korona pięknego drzewa.
– I... wylądował Pan na drzewie?
Andrzej Żuławski: Na samej górze. Żeby tam był las... ale to było jedno drzewo.
– Dał Pan na mszę?
Andrzej Żuławski: Jestem niewierzący.
– Jestem pod wrażeniem Pana historii. To zmienia? Zostaje w człowieku?
Andrzej Żuławski: Zmienia? Nie. Zostaje – na pewno. Dobrze wiedzieć, że tak może być.
– A jakie pierwsze wspomnienia zostały w Panu po ojcu? Pisze Pan o nim w „Nocniku”.
Andrzej Żuławski: Okupacja we Lwowie oczywiście. Pamiętam dokładnie jego płaszcz przeciwdeszczowy, tak zwany prochowiec. To był nie tylko objaw mody, ale też znak młodych ludzi z konspiry. Pamiętam wszy, które roznosił po całym domu. Pracował w instytucie Weigla, karmił własną krwią wszy, z których robiono szczepionki przeciw tyfusowi. Matka się wściekała o te insekty, krzyczała, że wszystkich nas pozarażają. Pierwsze wspomnienia mam bardzo czułe. Urodziłem się w zimie, a zimy okupacyjne były ciężkie. Zapamiętałem je, bo ojciec nosił mnie wtedy na rękach. Jego zapach pamiętam do dzisiaj.
– A jak było, gdy Pan podrósł?
Andrzej Żuławski: Różnie. Bardzo dobrze na końcu, przez ostatnich 20 lat. Bardzo źle w środkowej części jego życia, kiedy dotarło do nas – bardzo młodych – co to jest komunizm, w jakim kraju żyjemy. A ojciec był w partii – strasznie się przeciwko temu buntowałem. Nie rozmawialiśmy ze sobą parę lat. Zapalczywie zarzucałem mu wiele, jemu i całej jego formacji intelektualistów, którzy poszli służyć reżimowi. Nie rozumiałem, że dzięki temu nie było tu 17. republiki ZSRR, tylko taki kraj, z którego wyrósł i papież, i paru laureatów Nobla.
Polecamy też: Xawery Żuławski wspomina rodziców: „Miałem yin i yang. Matkę buddystkę, ojca niepokornego artystę”
– Pogodziliście się z ojcem...
Andrzej Żuławski: Zacząłem dorastać i mądrzeć. Zacząłem po prostu rozumieć. My jesteśmy starą rodziną, takim rodem z patriarchalnymi tradycjami. Ojciec mój zachowywał ogromną godność przez całe życie. Nigdy się nie tłumaczył. I nigdy nie było „duszoszczypatielstwa”, kajania. I raczej nie mówiło się, niż mówiło o kontrowersyjnych sprawach.
– Ma Pan tę cechę po nim?
Andrzej Żuławski: Nie. Ja jestem pyskacz. To mnie nauczyło, żeby nie milczeć. I z synami rozmawiam o wszystkim.
– To, że Xawery jest reżyserem, zbliża Was?
Andrzej Żuławski: Mamy więcej wspólnych tematów. Był przecież wychowany przez buddystów koreańskich. Spadłem z krzesła, gdy dowiedziałem się, że chce iść do szkoły filmowej.
– Żywioł ojca przeważył?
Andrzej Żuławski: Stosunek do świata. I nasze geny. Choć niekiedy wolałbym, żeby w naszym rodzie było kilku świetnych szewców i dentystów.
– Dlaczego?
Andrzej Żuławski: Dla odmiany. Xaweremu teraz urodziła się dziewczynka. Cała rodzina dostała hyzia, bo to pierwsza dziewczynka od trzech czy czterech pokoleń. Ja miałem siostrę – bardzo krótko, bo umarła z głodu we Lwowie w czasie okupacji. W pokoleniu mojego ojca było z dziewięcioro chłopa. W moim są sami chłopcy. I teraz nagle dziewczynka.
– Powód do radości.
Andrzej Żuławski: Raczej do wielkiego zdumienia. Bo nikt nie wie, jak wokół tego chodzić.
– Wystarczy nie przeszkadzać.
Andrzej Żuławski: Tak, ona już się rządzi straszliwie. Ma pół roku i już rozstawia wszystkich. Charakter – reżyser.
– A propos – nakręci Pan jeszcze jakiś film?
Andrzej Żuławski: Powoli zaczynam myśleć o filmie. Przez sześć lat patrzyłem, jak Xawery borykał się ze zrobieniem swojego. Nikt mu w tym kraju nie pomógł. Nie wyciągnął ręki, nie dorzucił, kiedy trzeba było, odpowiednich pieniędzy. I mnie to wkurwiło do ostatka. Przysiągłem, że nie wezmę się za robienie swojego filmu, póki on nie zrobi swojego.
– Dwa zrobił. Teraz Pana kolej?
Andrzej Żuławski: Mój syn swoje filmy zrobił wybitnie dobrze, zwłaszcza drugi – „Wojnę polsko-ruską”. W związku z tym czuję się zwolniony z zaklęć i przysiąg, które sam sobie złożyłem. Mam już nawet jakiś scenariusz...
Polecamy także: Andrzej Żuławski chciał ją stworzyć jako kobietę i aktorkę, tak jak stworzył Sophie Marceau. Ale Joanna Kasperska odrzuciła go. Co dzisiaj robi?
Andrzej Żulawski, 07.06.2011 r. Warszawa