Mój ojciec Andrzej Wajda. Tak jedyna córka reżysera Karolina Wajda wspomina swoje dzieciństwo
Jaka relacja ich łączyła?
Jeden z najwybitniejszych twórców światowego kina, a dla niej - ojciec… Karolina Wajda już jako kilkumiesięczne dziecko zadebiutowała w filmie „Wszystko na sprzedaż” w reżyserii Andrzeja Wajdy. Córka reżysera i aktorki, Beaty Tyszkiewicz nigdy nie myślała o ojcu w kategoriach niezwykłości, chociaż mama zawsze wychowywała ją w poczuciu, że nosi nazwisko wyjątkowego człowieka. „Zawsze myślałam o tacie, że jest wielkim artystą, chociaż nie miało to żadnego znaczenia w naszym życiu codziennym", opowiadała nam Karolina Wajda w 2000 roku, tuż po tym jak jej ojciec dostał Oscara. Przypomnijmy tę rozmowę, w której córka reżysera opowiedziała, jak wyglądały relacje w jej rodzinie. Czym tata potrafił ją zaskakiwać? Dzisiaj artysta skończyłby 97 lat.
Karolina Wajda wspomina Andrzeja Wajdę
O rozwodzie rodziców:
Karolina Wajda: Miałam wtedy trzy lata. I nie przypominam sobie, żeby to było źródłem moich niepokojów czy stresów. Tata często się mną opiekował, a wszystkie weekendy spędzaliśmy razem. Co niedzielę czekała nas jakaś wspaniała wyprawa.
Dokąd?
Karolina Wajda: Różnie. Do wesołego miasteczka, i do parku na spacer z psami. Do kina, do muzeum. Zawsze stara mi się coś pokazać, czegoś nowego nauczyć. Z mamą wszystko miało charakter radosnej zabawy, a z tatą było szalenie poważnie. Ma taką cechę, którą do dzisiaj pamiętam – dziecinną ciekawość świata. I zachwyt nad nim. Pamiętam, że wszystko go interesowało. Chyba naprawdę cieszyła go karuzela w wesołym miasteczku i naprawdę bał się ze mną w domu duchów.
(…)
Jechaliśmy do niego do domu na Żoliborzu. Miałam tam swój pokój z balkonem, bardzo ładny, ze ścianami pomalowanymi na niebiesko. Było w nim piętrowe łóżko, na półkach stały książki i leżały zabawki, a nad łóżeczkiem wisiał obrazek z aniołem stróżem.
Beata Tyszkiewicz z córkami Karoliną Wajdą i Wiktorią Padlewską, 1999 r.
Karolina Wajda wspomina wspólne wypady z tatą do kina:
Karolina Wajda: Ten film miał kilka części, więc na „Godzillę” chodziliśmy regularnie. Mieliśmy w kinie „Wisła” ulubiony rząd i ulubione fotele. Tata nigdy nie zostawiał mnie samej w sali, czekając na zewnątrz, jak robi wielu ojców. Zawsze siedział obok mnie i razem oglądaliśmy film. Dorosłego mężczyznę i 6-letnią dziewczynkę zaciekawił tak samo.
(…)
Dopiero teraz widzę, jak wiele czasu i uwagi mi poświęcał. Wtedy uważałam, że każdy ma taki fantastyczny entuzjazm do wszystkiego jak mój tata. Nie wydawało mi się to niczym nadzwyczajnym. A przecież nie był młodym ojcem, który w jakiś naturalny sposób bawi się z dzieckiem. Kiedy się urodziłam, miał 40 lat.
Karolina Wajda o rodzicach
Karolina Wajda: Nigdy też nie słyszałam, by o coś się oskarżali. Tata nie poddawał ocenie sposobu, w jaki mama mnie wychowuje i vice versa. Chyba dzięki temu zawsze czułam się szalenie bezpieczna. Oni byli dla mnie niezłomni, do tej pory mam poczucie, że w chwili słabości zawsze mnie podźwigną.
(...)
Rodzice nie wciągali mnie w swoje dorosłe życie. To były ich sprawy, a nie moje. Moim wychowaniem zajmowała się mama. Jej następnych dwóch mężów znałam i traktowałam normalnie, podobnie jak oni mnie, chociaż nie byliśmy jakoś blisko związani. Niczego specjalnego dla mnie nie zrobili, nie poświęcali mi zbyt wiele czasu, ale też niczego ode mnie nie wymagali. Natomiast z ojcem było inaczej, bo jedyną kobietą, którą przy nim od dziecka pamiętam, była i jest Krystyna Zachwatowicz.
Czytaj też: Czesław Mozil z żoną szczerze o braku dzieci
Karolina Wajda i Andrzej Wajda na Gali Kryształowych Zwierciadeł w 2011 roku
Karolina Wajda o ojcu
Karolina Wajda: Gdy miałam 10 lat, spadłam z konia. Zdarzyło się to na obozie jeździeckim na Mazurach, Byliśmy tam z ojcem i Krystyną, ale na przejażdżkę wybraliśmy się tylko z tatą. Koń mnie dosyć poturbował. Tata podjechał, zobaczył, że ja leżę na ziemi i ledwo dycham. Powiedział wtedy: "Karusiu, wiem, że cię boli, ale po upadku trzeba się podnieść i wsiąść na konia, bo potem możesz się go bać". Wsiadłam więc, wracaliśmy stępa, bolało mnie, łzy kapały jak groch. Czułam się bardzo nieszczęśliwa. Krystyna zadecydowała, żeby jechać do szpitala. Prześwietlenie wykazało, że mam połamane żebra. "Miało prawo cię boleć, miałaś prawo płakać", stwierdziła, bo wyczuła, że się wstydzę płaczu i tego, że nie okazałam się dość dzielna.
Dostałaś prezent na pocieszenie?
Karolina Wajda: Chyba byłam za duża na pocieszanie zabawką. Zresztą ojciec mnie pod tym względem nie rozpieszczał. Kiedy byłam mała, dostawałam różne misie. A potem chyba nie bardzo wiedział, co mogłoby się spodobać nastolatce. Pamiętam, że z podróży do Japonii przywiózł mi mikroskop. Była z niego bardzo dumna. Gdy dorosłam, dostawałam prezenty praktyczne, choćby pod choinkę wspaniałe buty do jazdy konnej.
(…)
Kiedy dotarło do ciebie, że ojciec jest wielkim reżyserem?
Karolina Wajda: Byłam wychowywana przez mamę w poczuciu, że noszę nazwisko wyjątkowego człowieka i muszę zadbać o to, by nic na nim nie zaciążyło.
Karolina Wajda szczerze o relacji z ojcem
Karolina Wajda miała z ojcem serdeczne relacjie, jednak wszystki zmieniło się, gdy stała się nastolatką. Na chwilę przestała mieć z nim dobry kontakt z ojcem. Dlaczego? „Między moim 15. a 20. rokiem życia spotykaliśmy się, ale pozostawaliśmy jakby obok siebie. Nie jeździłam już do niego na weekendy, miałam już inne plany. Niewiele mu o sobie opowiadałam, a on się nie dopytywał. Sądzę, że ojciec uważa okres dorastania za dosyć głupkowaty. Ja zresztą dzisiaj też", opowiadała w tej samej rozmowie. Na szczęście kontakt wrócił, kiedy Karolina Wajda skończyła 20 lat.
„Mieszkałam wtedy na wsi, w Głuchach, sama z całym moim zwierzyńcem – psami, kotami, końmi. Odwiedziłam koleżankę. Oglądałyśmy Dziennik i nagle pokazali mojego ojca – zdjęcie w rogu telewizora. Powiedzieli, że zasłabł podczas wizyty u Vaclava Havla i leży w klinice w Pradze. Brzmiało to strasznie. Przez całą noc organizowałam zastępstwo na wsi, a rano zjawiłam się w konsulacie czeskim po wizę. Potem wsiadłam w samochód i pojechałam do Pragi. Odnalazłam ojca. Widziałam w jego oczach zaskoczenie moim przyjazdem. Pewnie nawet nie wiedział, że o jego chorobie powiedziano w telewizji. Nagle poczułam, że go tak strasznie kocham, jest mi tak bardzo bliski i chyba był szczęśliwy, że się zjawiłam. A dla mnie to było najzupełniej oczywiste. Czułam, że jestem tam, gdzie powinnam być", mówiła na łamach VIVY!.
Reżyser nauczył córkę empatii czy szacunku do drugiego człowieka. Karolina wiedziała, że ojciec ją kocha, jednak dla niego prorytetem była praca, a nie relacje rodzinne.
„My w ogóle mało rozmawiamy o uczuciach. Ojciec chyba uważa, że nie wszystko, co się czuje, należy nazywać. Tylko że musiałam dorosnąć, by to zrozumieć. Nigdy nie starał się mnie na siłę zdobywać. Słowem czy prezentami. To ja musiałam stać się dorosła, by pojąć, na czym polega jego miłość", opowiadała w 2000 roku w rozmowie z VIVĄ!
Miał wobec ciebie jakieś oczekiwania?
Karolina Wajda: Na pewno chciał, żebym została malarką. Pewnie dlatego, że sam maluje. Uważa to za wspaniale zajęcie i chciał, żebym tę pasję podzieliła. Żebym zrealizowała jego marzenia. Poza tym wiedział, że jestem bardzo przywiązana do domu w Głuchach, jako malarka nie musiałabym stąd wyjeżdżać. Tylko że malarstwo albo się w sobie nosi, albo nie.
(...)
Znaleźliście dla siebie na nowo klucz?
Karolina Wajda: Bardzo się wszystko zmieniło. Nie jestem już zbuntowaną nastolatką. Uważam, że pewne decyzje życiowe powinnam wyjaśnić swojemu tacie, i robię to. Myślałam, ze jest zbyt wielki, by zajmować go swoimi błahostkami. Ale w pewnym momencie zaczęłam mu opowiadać o sobie, o najprostszych sprawach, że się urodzą szczeniaki albo że będą małe koty, albo że konie będą się rodziły i dlaczego te konie, a nie inne. Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że jego to bardzo interesuje. I te kury, i konie, i dom, i jak rozwiążę ten czy inny problem. Rysujemy razem, projektujemy stajnie, oświetlenie, gdzie co będzie stało.
(...)
Zawiódł Cię kiedyś?
Karolina Wajda: Nigdy, to ja się starałam, żeby go nie zawieść.
Zaskoczył Cię kiedyś?
Karolina Wajda: Myślę, że zawsze mnie zaskakuje swoją otwartością na świat, na nowości. To ja cały czas gonię za nim. Nawet na planie filmowym, gdy byłam jego asystentką przy realizacji „Pana Tadeusza”, nie mogłam za tatą nadążyć. Dosłownie. On tak szybko biega. Mówię: „Tato, mamy przecież motorolę i jak jesteśmy pół kilometra od siebie, to możemy się przez nią porozumieć””. A ojciec: „Pamiętaj, że nigdy nic nie załatwisz przez to urządzenie. Jak chcesz, żeby coś zrobili, musisz pójść im to powiedzieć”. No i zanim skończył, już biegł. Krzyczę: „Tato, zaczekaj, może ja pobiegnę!”. Nie, on już na dole, a je ledwo nadążam.
Czytaj również: Dzięki chorobie przewartościowała swoje priorytety. Tak Dorota Gardias mówi o walce z nowotworem
Karolina Wajda jako asystentka reżysera na planie filmu "Pan Tadeusz" w 1998 roku.
Karolina Wajda wspólnej pracy z ojcem
Jak Ci się z nim pracowało?
Karolina Wajda: Trudno, bo strasznie się bałam. To znaczy świetnie, ponieważ ojciec jest bardzo zdecydowany, zdyscyplinowany i wie, czego chce. A trudno dlatego, że bałam się pewnej niezręczności wynikającej z naszego pokrewieństwa. Nie chciałam, żeby czuł się zobligowany do większej tolerancji dla mnie niż dla innych. Na pewno nie wrzeszczałam przez cały plan: „Tatusiu, załóż szalik, bo się przeziębisz".
(…)
Zawsze mogła na niego liczyć.
Karolina Wajda: Niedawno przyjechał, by podeprzeć drzewka, i wykończył całą ekipę pomocniczą. Chłopi, wiadomo, pochodzą, pomarudzą, tu coś przybiją, tam stłuką młotkiem, usiądą, zapalą papierosa. Boże, ojciec przyjechał na trzy dni, a oni po prostu słaniali się na nogach, bo musieli mu pomagać. Z tatą to tak wychodzi, ze on bierze te wszystkie kije, siekiery i rusza galopem, żeby następne drzewko podeprzeć. Oni muszą za nim biec, a w ogóle nie są przyzwyczajeni do takiego tempa pracy. Ja te że byłam ledwo żywa, bo to po prostu jest nie do wytrzymania. Woła: „To należy zreperować!”, i już chwyta za młotek, za gwoździe. Ja mówię: „Tato, chwilę, może ten pan to zrobi”. A on nie: „Jak sama nie zrobisz, nie będzie zrobione. Nawet jak na spacer idziemy, proszę: „Tato, poczekaj, otworzę bramę”. Nie, on już siedzi na ogrodzeniu, już przeszedł, już przeskoczył. Teraz to moi robotnicy pytają: „A kiedy pan Wajda przyjedzie? Bo musimy siły zebrać”.
Jak zareagowała na Oskara dla ojca?
Karolina Wajda: Może to zabrzmi niewłaściwie, ale dla mnie ta nagroda była czymś oczywistym. Nie wpłynęła zresztą na moją ocenę jego filmów, bo zawsze wiedziałam, że jest wspaniałym reżyserem. Uważam, że mógłby to być już co najmniej drugi Oskar. Pierwszego tata powinien był dostać za „Ziemię obiecaną” i kto wie, czy nie za „Panny z Wilka”. Wiem jednak, że on nie robi filmów dla Oskarów, tylko ludzi. I dla siebie. A że go uhonorowano… To dobrze. Cieszę się za siebie i za niego, bo zdobył tyle, ile można w tej dziedzinie sztuki osiągnąć.
Zobacz także: Danuta Stenka o braku wiary w siebie: "Przychodziłam po próbie, zwierzałam się mojemu mężowi i płakałam"