Reklama

Zyskają artyści nieżyjący” – mówi o obecnej sytuacji w Polsce i na świecie Andrzej Saramonowicz, scenarzysta, pisarz, reżyser, publicysta. „W tej chwili nikt – żaden polityk, lekarz, ekonomista, żaden ekspert – nie wie, jak będą wyglądały najbliższe tygodnie”, przekonuje. Jak bardzo panująca pandemia zmieni sytuację kultury? I czy dla twórców istnieje nadzieja na lepsze jutro? O tym opowiedział w rozmowie z Krystyną Pytlakowską.

Reklama

Krystyna Pytlakowska: Zadaję Ci temat: „Koronawirus a twórcy”. Czym epidemia Wam, artystom, zagraża, poza oczywistymi aspektami?

Andrzej Saramonowicz: To są dwa różne tematy: „Epidemia a kultura” oraz „Epidemia a twórcy”. Kultura może się mieć teraz całkiem dobrze. Ludzie mają więcej czasu i muszą go czymś zająć, również kulturą. Natomiast wydaje mi się, że twórcy nie będą się mieć dobrze w najbliższym czasie dlatego, że odbiorcy chętniej będą konsumować to, co już zostało stworzone i co mogą mieć taniej lub wręcz za darmo, raczej rezygnując z tego, co musieliby kupić. Myślę więc, że w świecie polskiej kultury urodzi się w najbliższym czasie przestrzeń dla już istniejącego (zwłaszcza w rezerwuarze produkcji zagranicznej), a umrze dla tego, co mogłoby zostać dopiero przez polskich artystów wymyślone. A to się bez wątpienia musi źle odbić na tych ostatnich.

Na sprzedaży książek?

Akurat podczas kwarantanny można książki kupować przez internet, bo i tak konsumuje się je indywidualnie. Więc nie myślę teraz o przemyśle wydawniczym (choć i on odczuje skutki kryzysu, tyle nieco później), ale o koncertach, przedstawieniach teatralnych czy kinowych premierach. Tu już od pierwszego dnia i z wielką gwałtownością następuje bolesna zapaść.

A jednak artyści próbują się ratować, umieszczając przedstawienia w Internecie. Czy one jednak są w stanie zastąpić spektakle na żywo?

Nie. Teatr to doświadczenie na żywo. Podobnie koncert. A nagrania to zupełnie inna sprawa, bliższa filmowi. Owszem, w ostatnich dniach zauważa się wśród muzyków czy aktorów poruszenie, by organizować naprędce artystyczne wydarzenia online. Myślę, że to wynika po trosze z przekonania niektórych artystów o swojej szczególnej misji w momencie kryzysu, a po trosze z lęku, by nie zostać zapomnianym. Ale są to - nie mam tu żadnych złudzeń – jedynie aktywności doraźne. W dłuższej perspektywie to niczego pozytywnego nie załatwi.

Bo ludzie chcą mieć z kulturą kontakt bliższy i realny? Twarzą w twarz?

Bo błędem jest przyzwyczajanie widowni, że ma prawo do darmowej eksploatacji kultury w świecie, w którym artyści nie są opłacani przez budżet państwa, tylko działają na wolnym rynku jak przedsiębiorcy, najczęściej zresztą drobni. Wszak nie domagamy się od piekarzy, restauratorów, rolników, informatyków itd., by oddawali innym rezultaty swojej pracy za darmo. Więc i od ludzi kultury nie powinniśmy tego oczekiwać. Zwłaszcza, że kiedy ludzie kultury podnoszą na przykład kwestie piractwa muzycznego czy filmowego, znaczna część wspólnoty nazywa ich egoistami, uważając, że skoro technologie pozwalają wejść w posiadanie dzieł artystycznych bez płacenia, można to robić i nie jest to moralnie naganne. A to nieprawda. Pole kapusty nie otoczone ogrodzeniem nie daje prawa, by każdy mógł tam wejść i tę kapustę sobie zabrać.

Ale sam oferowałeś ostatnio ludziom na kwarantannie swoją powieść „Pokraj” do odsłuchania za darmo?

Traktując to jako wyjątek w dobie kryzysu. I mając nadzieję, że jedynie jako wyjątek zostanie odebrane. Zauważmy, że podczas obecnej epidemii farmaceuci nie dzielą się lekami za darmo, a sklepy nie oferują darmowego jedzenia. Wprost przeciwnie: podnoszą ceny. Nie wymagajmy zatem od twórców, by udostępniali za friko swoją pracę każdemu, kto tego zażąda.

Tylko że kultura jest pożywieniem dla duszy, a to co innego niż mięso, ryby czy owoce.

Oj, proszę bez podobnych banałów, w dodatku nieprawdziwych. Owszem, kultura jest pożywieniem duszy, ale na co dzień wyjątkowo niewielu ludzi ma potrzebę dostarczania swoim duszom jakiejkolwiek duchowej strawy, a już zwłaszcza za to płacąc. Wszak gdyby było inaczej, artyści byliby w czołówce najlepiej zarabiających, a są w ogonie. Nie ma co jednak biadolić po próżnicy. Zapytałaś na początku, jak się ma sytuacja artystów w dobie pandemii koronwirusa, więc wróćmy do tego wątku.

Teraz ma się tak sobie, a z każdym tygodniem lub miesiącem kryzysu, jaki obecnie mamy, będzie się miała coraz gorzej. Nie tylko dlatego, że artyści w większości słabo zarabiają, bo wielu ludzi w Polsce słabo zarabia. Ale przede wszystkim dlatego, że są na końcu kolejki tych, którzy mogą liczyć zarówno na jakąkolwiek interwencyjną pomoc państwa, jak i na współczucie pozostałych członków wspólnoty.

Jeśli opinia publiczna się nad kimś użali, to prędzej nad nauczycielami, emerytami, rolnikami, pracownikami sklepów wielkoformatowych itp., a przede wszystkim nad bohaterami obecnych tragicznych zmagań, czyli pracownikami służby zdrowia, ale z pewnością nie nad artystami. I proszę tego nie odbierać jako użalanie się rozkapryszonego twórcy nad swoją kastą zawodową. Ja po prostu na chłodno zakładam rozwój wydarzeń i rozkład publicznych empatii. Ludzie zajmujący się kulturą będą po tym kryzysie w tragicznej sytuacji. Jeśli ktokolwiek wyjdzie z tego bez szwanku, to wyłącznie artyści już nieżyjący.

To bardzo katastroficzna wizja.

W dobie katastrofy trudno o radosne wizje. Już jest źle i będzie gorzej. Mam dużo znajomych muzyków, którzy z dnia na dzień stracili teraz możliwość zarobkowania. I aktorów, którzy nie będąc serialowymi krezusami, żyją od pierwszego do pierwszego. Dla nich kilka miesięcy bez pracy to tragedia, zwłaszcza, że nie mają etatów. Poza tym, kiedy już pandemia się skończy, Polska doświadczy potężnego kryzysu ekonomicznego z wielką inflacją i zubożeniem społeczeństwa. W takiej sytuacji kultura stanie się dla Polaków pierwszą pozycją do ścięcia w domowych budżetach.

To kim byś chciał być teraz, by jako scenarzysta i pisarz nie być narażonym na zawirowania finansowe?

O tym, że chciałbym być piłkarzem lub kosmonautą, przestałem opowiadać w połowie podstawówki i nie dam się w to teraz wciągnąć. Takie rozważania wydają mi się po prostu niepoważne. Jestem tym, kim jestem i kim postanowiłem być przed laty, więc ponoszę tego konsekwencje. Czasem są to konsekwencje dobre, a czasem złe. Skoro więc jestem pisarzem, dramaturgiem, scenarzystą i reżyserem, to mam zamiar dalej się z tego utrzymywać. A jeśli to będzie niemożliwe, poszukam innych dróg zarobkowania, gdy przyjdzie taka konieczność.

Wszystko ogranicza się do pieniędzy?

Nie wszystko, ale kabotynizmem jest udawać, że pieniądze nie mają znaczenia. Bycie artystą to jednak coś więcej niż zawód. Dla mnie to sposób, w jaki idę przez świat, to konieczność codziennego konfrontowania swoich wyobrażeń z prawdą, często kosztem swojej psychicznej i egzystencjalnej wygody, to przymus nieustannego uczenia się, to otwartość na nieznane, to akceptacja własnej ułomności duchowej i intelektualnej, to wreszcie pokora wobec tajemnicy istnienia. By móc te wszystkie rzeczy rozwijać, od lat noszę w sobie wewnętrzną zgodę, by zarabiać w przestrzeniach nieartystycznych, o ile wysiłki artystyczne mi na takie życie nie pozwalają. Tak zresztą robi wielu artystów. Na przykład poeci, poza nielicznymi wyjątkami, nie żyją dziś z poezji, bo się po prostu nie da.

A jeśli żyją, to umierają w biedzie.

Nie słyszałem o takich przypadkach w XXI wieku. Ale znam wiele osób, które chcąc pisać wiersze, powieści, sztuki, scenariusze, malować obrazy, grać w teatrze czy tańczyć w balecie, muszą podejmować inne prace, by na możliwość realizacji swoich artystycznych pasji zarobić. I z tym zarabianiem nie bywa łatwo, bo kultura zarówno dla władz, jak i dla naszych rodaków, jest na samym końcu polskiego łańcucha pokarmowego.

Ale Ty przecież żyjesz głównie z filmu.

Ależ skąd! Od dziesięciu lat nie nakręciłem żadnego filmu, więc jak mógłbym z tego żyć? Uprawiam regularnie wielobój: pisze sztuki teatralne, powieści, felietony itp., robię po prostu bardzo wiele rzeczy, by utrzymać siebie i rodzinę.

Jak wobec tego pandemia zmieniła konkretnie Twoje życie?

Jeszcze tego nie wiem. Przecież to się dopiero zaczęło, więc nikt, kto nie chce rzucać słów na wiatr, nie umie na razie tej sytuacji przeanalizować w sposób odpowiedzialny. Kiedy w 1348 roku zaczęła się epidemia dżumy w Europie, nikt nie sądził, że potrwa trzy stulecia i będzie wybuchać w mniejszych paroksyzmach co kilkanaście lat. We wrześniu 1939 roku ludzie byli przekonani, że wojna zakończy się po paru tygodniach. Tyle możemy wydedukować, ile mamy danych. W tej chwili nikt – żaden polityk, lekarz, ekonomista, żaden ekspert - nie wie, jak będą wyglądały najbliższe tygodnie, a przede wszystkim czy pandemia będzie się rozszerzać czy zanikać oraz jakie skutki ekonomiczne, społeczne i polityczne przyniesie. Na razie więc o swoim obecnym życiu mogę powiedzieć tylko tyle, że siedzę w domu i czytam więcej niż dotychczas, choć już wcześniej czytałem niemało.

Jesteś człowiekiem z wielką wyobraźnią, masz więc gorzej niż inni, bo pewnie bardziej martwisz się tym, co będzie?

Nie umiem tego wpisać w żadne excelowe tabelki porównawcze, zatem nie podejmę dyskusji, kto ma dziś gorzej, a kto lepiej, ludzie z dużą wyobraźnią czy z ograniczoną. Ale martwię się, to oczywiste. Zarówno na poziomie osobistej troski o pomyślność własną oraz mojej rodziny oraz w ujęciu szerszym, próbując przewidzieć na podstawie modeli wcześniejszych kryzysów ludzkości, konsekwencje obecnych zdarzeń. W tej chwili na przykład bardzo mnie zajmuje, jakie zmiany w mentalności wywoła doświadczenie nieobliczalności śmierci. To moim zdaniem zupełnie nowa sytuacja duchowa i intelektualna dla człowieka współczesnego, który w liberalnym świecie cywilizacji euro-amerykańskiej po II wojnie światowej uwierzył w racjonalność zdarzeń.

I choć, owszem, jest w jego ontologicznym porządku śmierć jako fakt, to jednak do tej pory był to fakt wytłumaczalny okolicznościami, które dadzą się lepiej czy gorzej zmierzyć oraz zważyć, że posłużę się taką metaforą. Tymczasem pandemia – czyli okoliczność eksplorująca strach w wymiarze kosmicznym i powszechnym, a nie biologicznym i indywidualnym - to drwina ze społecznej logiki. Taka sytuacja musi zmieniać myślenie całych społeczeństw. Tak było w średniowieczu, tak było w czasach baroku, tak może być i teraz. Zwłaszcza, jeśli umierających będą tysiące lub setki tysięcy.

Spodziewasz się aż tylu?

Mam nadzieję, że tak się nie stanie. Ale przecież nie wiemy, jaka jest prawdziwa skala zakażeń w Polsce i na świecie. Dane mamy z najbardziej rozwiniętych krajów, trzeba jednak wielkiej naiwności, by mniemać, iż zaraza nie rozwija się w krajach, gdzie w strasznych warunkach żyje biedota liczona w miliony, a służba zdrowia jest na poziomie modlitw do dobrego Mzimu. Wracając jednak do Polski - trzeba jasno powiedzieć, że by uczynić obecną plagę jak najmniej śmiertelną, wszyscy musimy wziąć za nią odpowiedzialność.

Powszechna kwarantanna to nie jest wymysł bojaźliwej władzy (która ma swoje grzechy i za którą nie przepadam) czy też spisek jakiegoś podejrzanego rządu światowego, który chce odebrać współczesnym ludziom ich prawa i wolności, ale racjonalne zachowanie, które może utrzymać rozwój zarazy pod kontrolą. Gdyby ludzie w czasach Czarnej Śmierci z drugiej połowy XIV wieku – zarazy przeraźliwiej niebezpiecznej i o wielkiej śmiertelności – znali od początku sposoby przenoszenia się dżumy i potrafili szybko wprowadzać kwarantanny oraz w nich wytrwać, Europa nie straciłaby 30 procent populacji w ciągu zaledwie czterech lat i nie pogrążyłaby się w recesji na dziesięciolecia.

Dlatego teraz władza nawołuje: „Zostań w domu”. Zmieniłeś swoje zwyczaje? Wychodzisz w maseczce i rękawiczkach?

Staram się w ogóle nie wychodzić.

Może ta epidemia była potrzebna żebyśmy się zatrzymali, przeanalizowali swoje życie, coś w nim zmienili.

Nigdy bym się nie ośmielił powiedzieć, że przeróżne tragedie - jak wojny, klęski głodu, zarazy czy katastrofy klimatyczne - są po to, by kogokolwiek czegokolwiek nauczyć. Nie wierzę w sensowność takich metod nauczania i to, że przez kogoś czy przez coś zostały zaplanowane. To są dla mnie wyłącznie wydarzenia z przestrzeni chaosu, jakim wszechświat jest przepełniony. Ale że chaos stoi w sprzeczności z ludzkim przymusem znajdowania porządku w kosmosie, to nawet on może zostać wykorzystany do tego, byśmy się czegoś nauczyli. Co to będzie jednak za lekcja, nie umiem powiedzieć.

Jeżeli stan epidemii potrwa dłużej, to może napiszesz następną książkę? Masz jakiś pomysł?

Mam wiele pomysłów i to nie ma nic wspólnego z żadnymi epidemiami. Nie wiem, za co się teraz wezmę. Poza tym rzadko chce mi się pisać dla samego pisania. Nie podzielam też kłopotliwej histerii, którą dostrzegam u wielu współczesnych autorów, by nieustannie zarzucać świat wytworami swoich artystycznych ambicji. Z każdym rokiem powściągliwość w tworzeniu wydaje mi się coraz doskonalszą cechą. Poza tym jako swoje główne zadanie osobiste na resztę życia postrzegam dostarczanie istotnych treści sobie, a nie innym, a rozwój wewnętrzny uznaję za istotniejszą wartość niż sukces zewnętrzny.

Rozmawiała Krystyna Pytlakowska

Andrzej Saramonowicz podkreśla, że nikt nie wie, jakie skutki będzie miała trwająca pandemia koronawirusa:

Adam Pluciński/MOVE
Reklama

Jest jednak pewny, że negatywnie odbije się na artystach oraz twórcach:

Bart Pogoda/AFPHOTO
Reklama
Reklama
Reklama