Reklama

Sporty miejskie zdobywają ostatnio coraz większą popularność. Przyciągają miłośników aktywnej rozrywki z większych i mniejszych miast. Dają szansę na dobrą zabawę w warunkach wielkomiejskiej zabudowy albo tuż obok niej. Czasem wymagają niezwykłej sprawności, częściej jedynie zaangażowania. Nierzadko zaś potrafią mocno zaskoczyć.

Reklama

Sporty miejskie: od czego zacząć

Słoneczny, letni dzień, Bulwary Wiślane, centrum Warszawy. Przed oczami ludzi przesiadujących w nadrzecznych kawiarniach przepływa kolorowa armada SUP-ów, a więc desek typu stand up paddle. Taki widok nad Wisłą mógłby mocno dziwić jeszcze kilka lat temu. Ale nie teraz. Dzielnica Wisła, jak nieoficjalnie jest nazywana ta część miasta, przyciąga nie tylko promy, łodzie, łódki i łódeczki o najbardziej wymyślnych nawet kształtach, kajaki i osady wioślarskie, lecz także miłośników SUP-ów właśnie. Różnica jest taka, że wioślarze i klienci łodzi siedzą, podczas, gdy
„deskarze” stoją, rytmicznie odpychając się pagajami. Tak czy inaczej jest to rekreacja banalnie prosta. A podstawowym problemem dla początkujących jest nauka wstawania i utrzymywania równowagi na chyboczącej się platformie.

Stand up paddle jako sport i rodzaj rozrywki narodził się na Hawajach. Nie przypadkiem. To stamtąd wywodzi się przecież także klasyczny surfing. SUP powstał w odpowiedzi na nie zawsze najlepsze warunki pogodowe, co jest akurat niezbędne dla surferów. SUP-owcy są od nich dużo bardziej niezależni. Łatwość tego sportu polega również na tym, że nie potrzeba tu żadnych uprawnień, skończonych szkoleń ani kursów. Liczy się tylko dobry wybór akwenu i rozsądek. SUP w odróżnieniu np. od surfingu jest typową dyscypliną rekreacyjną, choć oczywiście i na tej desce można popłynąć w zawodach. Poza tym SUP-owcy lubią eksperymentować. Najpopularniejszy jest rzecz jasna klasyczny free ride, czyli niespieszne pływanie po jeziorach i rzekach, po morzu czy oceanie. Ale coraz większą karierę robi w wielu krajach również joga czy fitness na SUP-ie. A zdarzają się nawet SUP-owi wędkarze!

Deska może być sztywna, ale coraz popularniejsze w ostatnim czasie – zwłaszcza w Polsce – stają się deski dmuchane, które pompuje się niczym materace. W ostatnim czasie można je było kupić nawet w popularnych dyskontach. I także dlatego w ostatnie lato całe SUP-owe flotylle można było zobaczyć np. na Zalewie Zegrzyńskim czy na Mazurach. Robi to nie mniejsze wrażenie niż armady w centrum wielkiego miasta.

SUP w mieście, Sztokholm
Getty Images

Tour de Mazowsze

Równie imponujące – choć całkiem inne – widoki oferuje wycieczka do podwarszawskich Gassów. Ta malutka miejscowość jest uznawana za prawdziwą stolicę mazowieckich kolarzy. Wytyczono tu bardzo ładną, prowadzącą wzdłuż Wisły asfaltową trasę rowerową (w stronę Warszawy na północ albo w stronę Góry Kalwarii na południe), na której można spotkać miłośników dwóch kółek ze stolicy i nie tylko. Przekrój wielbicieli kolarstwa jest tu spory. Chyba nigdzie indziej w województwie, a może i w całej Polsce, nie uświadczymy takiej rewii efektownych kolarskich strojów, a przede wszystkim samego sprzętu. Gdy w ciepły dzień usiądziesz z kawą w lokalnej plenerowej kawiarni, w ciągu godziny przed twoimi oczami przewali się kilkadziesiąt wielobarwnych peletonów, grup i grupek rowerowych, a także indywidualnych miłośników tej dyscypliny sportu. Wielu z nich z brandami słynnych teamów, biorących udział czy to w Tour de France, czy Giro d’Italia, na koszulkach czy spodenkach. Niektóre z rowerów, które tu zobaczysz, bez wielkiej przesady mogłyby wystartować w tych wyścigach. Ich ceny bez żadnej przesady są zbliżone do nowych samochodów dobrych marek!

Licząca sobie około 65 kilometrów trasa Wilanów – Góra Kalwaria – Wilanów to idealny dystans np. na sobotni czy niedzielny trening. I wielu warszawiaków z tego korzysta. Ale są i tacy, którzy przywożą swoje superdrogie bicykle na parking w Gassach samochodami i dopiero tam rozpoczynają wycieczkę. Centralnym punktem wsi jest pętla podmiejskiego autobusu L14. Teoretycznie powinni tu stać ludzie czekający na transport. W rzeczywistości rzadko widać tu kogokolwiek poza rowerzystami. Tu trenerzy spotykają się z zawodnikami, a grupy kumpli z sobą. Tu czasem są organizowane przystanki na trasie z Warszawy do Góry Kalwarii.

Wprawdzie asfaltowa ścieżka prowadzi wzdłuż Wisły, ale samej Wisły prawie z niej nie widać. Zasłania ją solidny wał przeciwpowodziowy, po którym czasem można się też przemieszczać. Oddalając się od Warszawy, coraz częściej mijamy też wielkie sady. To tutaj w końcu zbiera się bodaj najwięcej jabłek w Europie.

Głównym, nie licząc Gassów, przystankiem na mazowieckiej pętli jest słynny wśród wielbicieli dwóch kółek lokal o nazwie Góra Kawiarnia – jak nietrudno się domyślić – w Górze Kalwarii. To tutaj rowerzyści przyswajają stracone podczas jazdy kalorie w formie szarlotek, tiramisu czy serników, popijając smolistą kawą. Bywały tu legendy polskiego, a nawet światowego kolarstwa: mistrz świata Ryszard Szurkowski, wicemistrz olimpijski Czesław Lang, brązowy medalista olimpijski Rafał Majka…

Pedałowanie to zawsze dobry sposób na spędzenie wolnego czasu również w czysto krajoznawczym sensie. Będąc tu, warto przyjrzeć się samej Górze Kalwarii. Założono ją w 1670 roku jako miasto klasztorne o nazwie Nowa Jerozolima. Dwa wieki później był to też jeden z największych ośrodków chasydyzmu w Polsce.

A miejskie kolarstwo to oczywiście nie tylko to szosowe, lecz także torowe (można uprawiać je na torze np. w podwarszawskim Pruszkowie), przełajowe (w lasach), górskie, BMX, cyklotrial, artystyczne czy wreszcie – last but not least – piłka rowerowa. Amatorów tych wszystkich odmian można znaleźć w dużych polskich miastach.

Facet z rowerem na tle miasta
adobe.stock.com

Trójbój cyborgów

W Gassach i Górze Kalwarii trenują zarówno amatorzy, jak i ci bardziej ambitni, w tym całkiem duża grupa triathlonistów. Triathlon to zresztą kolejny z modnych wielkomiejskich sportów. Od czasu igrzysk w Sydney
w 2000 roku jest on już jedną z dyscyplin olimpijskich. To połączenie pływania, kolarstwa i biegu. W klasycznym, olimpijskim wydaniu to sztafeta składająca się z 1,5 kilometra wpław, 40 kilometrów na rowerze i 10 kilometrów biegu. Ale wariantów triathlonu jest całe mnóstwo: ironman (3,8 km pływania, 180 km jazdy rowerem, 42 km biegu), ½ ironman, ¼ ironman, ITU (International Triathlon Union): 4 km pływania, 130 km jazdy rowerem, 30 km biegu… Uprawiający go sportowcy ze względu na nieprawdopodobną sprawność i wytrzymałość są czasem nazywani cyborgami. Ale też trudno powiedzieć, że jest to sport dla każdego. Wszystko jest kwestią skali. Bo jeśli zamiast 42 km będziemy mieli do przebiegnięcia np. pięć, na rowerze będziemy musieli przejechać 15, a na basenie zostanie nam do przepłynięcia – dajmy na to – pół kilometra, nie powinno to nikogo wystraszyć. Czym innym są również bardzo popularne ostatnio mordercze biegi, takie jak Runmageddon, Bieg Rzeźnika czy Barbarian Race. Uczestnicy poza samą kondycją biegową muszą wykazać się też sprytem, siłą i wytrzymałością. Podczas tych biegów muszą czołgać się w błocie, przeskakiwać rowy czy murki, wspinać się po linie, przejść po równoważni czy pokonać zasłonę dymną.

Nieprzeciętną sprawnością muszą wykazywać się również wielbiciele parkouru. To szalenie widowiskowa dyscyplina, a do tego niezwykle trudna. Mówiąc w skrócie, łączy ona w sobie elementy akrobatyki, gimnastyki, biegu, tańca, a czasem nawet sztuk walki. Podczas biegowej trasy przez miasto zawodnicy pokonują na swojej drodze najróżniejsze przeszkody i robią to niczym ludzie pająki. Skoki z dużych wysokości (nierzadko trzeba trafić w precyzyjnie określone miejsca), salta, efektowne pady i przewroty, wdrapywanie się na murki i przemieszczanie się po dachach czy pionowych ścianach… To wszystko zobaczymy podczas parkourowego pokazu. Żeby osiągnąć taki poziom, sportowcy miesiącami trenują na siłowniach i w salach gimnastycznych, podnosząc ciężary, a także rozciągając całe ciało. Potrzebna jest ogromna siła, zwinność i giętkość.

Parkour
adobe.stock.com

Jedną z form budowania formy do parkouru może być wspinaczka. Dobrą wiadomością jest zaś to, że
w polskich miastach jak grzyby po deszczu powstają hale ze sztucznymi ściankami wspinaczkowymi, a także parki trampolin oferujące zarówno ścianki, jak i całą gamę przeróżnych skoczni, rozwijających umiejętności stricte akrobatyczne. Na pewno warto z nich korzystać.

Longboard, shortboard...

Jeśli jednak, by się dobrze bawić, nie wystarczy nam siła własnych mięśni, a potrzebujemy nieco technologii, to warto rozejrzeć się za nowoczesnymi modelami deskorolek i hulajnóg. Jest ich teraz całe mnóstwo.

Idea deskorolki (skateboardu) narodziła się w latach 50. XX wieku w Kalifornii. A za pomysłem stali – znów! – surferzy, którzy próbowali znaleźć jakąś formę aktywności w czasie, gdy – jak przebojowo śpiewa Dawid Podsiadło – nie ma fal. Pierwsze deskorolki były więc po prostu surfboardami z przykręconymi kółkami. Z czasem stawały się coraz popularniejsze i coraz bardziej profesjonalne. Zaczęto organizować deskorolkowe zawody, rozwijały się skateboardowe triki i style jazdy, jak kickflip, ollie czy 360 flip. Jednocześnie deskorolka dla wielu młodych ludzi stawała się stylem życia, wręcz subkulturą. Jej obecność można dostrzec w modzie, filmie, sztukach wizualnych czy muzyce. Powstały bardzo charakterystyczne skateboardowe marki odzieżowe, których wyróżnikiem były bluzy oversize czy szerokie spodnie o obniżonym stanie. Obecnie to już cały przemysł. Deskorolki dzielą się na longboardy, shortboardy, waveboardy czy fishboardy – zależnie od długości czy kształtu. Hitem ostatnich lat są deskorolki elektryczne, wspomagane silnikiem, a także tzw. monocykle. Te ostatnie to deska z napędem osadzona na jednym tylko kole, rozwijająca całkiem duże prędkości. Stabilna tylko wtedy, gdy jest w ruchu. Z tego względu do jazdy monocyklem niezbędna jest odpowiednia odzież, obuwie, a także – obowiązkowo – kask. Dla tych, którzy opanują sztukę jazdy tym wehikułem, to nie tylko duża frajda, lecz także wygodny środek miejskiego transportu.

Podobną karierę wciąż robią wszelakiej maści hulajnogi. Te współczesne często nie bardzo przypominają te sprzed kilkudziesięciu lat. Elektryczne hulajnogi, nierzadko dość masywne, stały się w miastach popularnym pojazdem, wynajmowanym na minuty i wykorzystywanym do przemieszczania się między dzielnicami.
Z kolei te zgrabniejsze, sportowe, napędzane jedynie siłą mięśni, można zobaczyć w każdym miejskim skate parku. W dużych miastach jest ich już bardzo wiele. Młodzi przeważnie hulajnogiści potrafią zdziałać na nich cuda. Rozpędzają się i przelatują niemałe odległości, kręcąc przy tym młynki dookoła osi swoich pojazdów albo obracając się o 180 stopni. Z niewinnej zabawy również zrobił się bardzo widowiskowy sport. I biznes.

Skoki na desce w mieście
adobe.stock.com
Reklama

Ciąg dalszy artykułu o sportach miejskich znajdziesz w najnowszym wydaniu magazynu VIVA! Man

a_okladka_karpiel_net_mala
Reklama
Reklama
Reklama