Reklama

Była prawdziwym objawieniem. Silna, wysoka, o pięknym uśmiechu. Doskonała w swoim fachu. Do dziś uznaje się ją za najlepiej blokującą amerykańskiej ligi WNBA (kobiecej odpowiedniczki NBA) w historii. Małgorzata Dydek odnosiła sukcesy i grała w ligach polskiej, hiszpańskiej, francuskiej, rosyjskiej oraz najważniejszej, amerykańskiej. Mówili o niej "Margo". Wraz z ukochanym mężem, doczekała się dwóch synów, Davida i Alexandra. Gdy zmarła była w czwartym miesiącu trzeciej ciąży i miała 37 lat .Małgosia miała tzw. arytmię sportową, tak jak wielu innych sportowców, ja zresztą też. Już po jej śmierci postawiono diagnozę, że to nie był zawał serca, tylko zatrzymanie akcji serca”, powiedziała Katarzyna Dydek Onetowi w 2019 roku.

Reklama

Odeszła 13 lat temu, 27 maja 2011 roku... Wspominamy tragicznie zmarłą koszykarkę razem z jej siostrą. Przypominamy sesję Małgorzaty, która ukazała się w VIVIE! w 2000 roku. Katarzyna Dydek, także koszykarka, starsza o cztery lata siostra Małgorzaty Dydek, rozmawiała z VIVĄ! w 2013 roku.

Tekst aktualizowany 27.05.2024

Siostra o Małgorzacie Dydek

Bardzo byłam z Małgośką związana. Nie mogę powiedzieć, że pępowiną, aczkolwiek bardzo wielu ludzi myślało, że jesteśmy bliźniaczkami. A przecież między nami były cztery lata różnicy. Nasze losy też się splotły. Dlatego bardzo mi jej brakuje. Nie przypuszczałam, że tak może się zmienić moje życie. W naszej radosnej rodzinie rozgościł się smutek. Ale przekonałam się, że w wielu przypadkach to z niej biorę siłę. Mam poczucie, że jednak Małgośka gdzieś jest, mimo że odeszła. Kiedy to się stało, chciałam rzucić studia, filologię angielską, na którą ona mnie namówiła. „Twoja siostra by tego nie chciała”, powiedziała mi wtedy koleżanka z uczelni i ugryzła się w język. Fakt, gdyby Gocha wiedziała, że ja studia przerwałam, to dopiero by mi dała wycisk!

Siostry Dydek

Jedna drugą motywowała, ale to ja pierwsza zaczęłam grać w koszykówkę. W ’89 roku wyjechałam stąd, czyli z rodzinnego domu w Wołominie, do Poznania. Po roku Małgosia do mnie dołączyła. I od tego momentu byłyśmy cały czas razem. W Olimpii Poznań zaczęła się nasza wielka sportowa przygoda.

CZYTAJ TAKŻE: Witold Gruca, wybitny polski tancerz, miał partnera i żonę. Wiódł podwójne życie i marzył o dziecku

Nasze nazwisko stało się znane głównie dzięki Małgosi. Pewnie, że ludzie kojarzą nas jako „siostry Dydek”, bo nieczęsto się zdarza, że trzy siostry z sukcesami grają w koszykówkę i w Polsce, i w Stanach. Gocha osiągnęła w sporcie dużo więcej niż ja. Grała w WNBA, najlepszej lidze kobiet na świecie, uznano ją za „Najlepszą Koszykarkę Starego Kontynentu”. Nie, nigdy nie zakłuło mnie serce z zazdrości, wręcz przeciwnie, jej sukcesy były moją radością. Ona też dawała mi do zrozumienia, że wszystko, co mi się udaje, odbiera jako swój sukces. Razem to świętowałyśmy. Ja chciałam dobrze dla niej, a ona chciała dobrze dla mnie.

Razem z nią, jak cień

Nigdy nie odczuwałam potrzeby rywalizacji. Jako najstarsza siostra przecierałam drogę do koszykówki – najpierw do Huraganu Wołomin, potem do Olimpii Poznań. Cieszyłam się, że byłam dla sióstr przykładem. Gdy Gocha dostała ofertę gry w Valenciennes-Orchies i trener Marc Silvert przyjechał do Polski, żeby Małgosię zakontraktować, wówczas warunkiem było to, że ja pojadę z nią jako tłumacz. Silvert widział, że łączy nas szczególna więź. Małgosia miała wtedy 19, może 20 lat. To było w trakcie mojego pobytu w Stanach, gdzie studiowałam i grałam w lidze uniwersyteckiej. Na wakacje przyjeżdżałam do Polski, więc miałam czas. Ale tak ciężkiego obozu, jak wtedy we Francji, chyba nigdy nie przeżyłam (śmiech). Ale co tam! Wiedziałam, że pomagam Małgośce. Tłumacząc, ćwiczyłam i biegałam razem z nią, jak cień. Z czasem Małgośka nauczyła się sześciu języków obcych i już nie musiałam tłumaczyć.

Potem los znowu złączył nas ze sobą w Gdyni. Ja po powrocie ze Stanów trafiłam do drużyny Fota Porta Gdynia, a Małgosia po roku przyjechała tam z Hiszpanii. Wtedy naszym trenerem był trener kadry narodowej Tomasz Herkt i miał z nami dużo pracy (śmiech). Na treningach zawsze byłyśmy w jednej parze. To wynikało z przesłanek szkoleniowych: dwie wysokie, grające na tej samej pozycji, muszą trenować razem. Ćwiczenia, które były nastawione na to, by coś wspólnie osiągnąć, były przez nas grzecznie wykonywane. Natomiast te, w których stawałyśmy naprzeciw siebie, jeden na jeden, czyli która wygra, były nie do zrobienia. Śmiałyśmy się z tego. „Gocha, przestań! Bo zaraz będzie awantura i będziemy za karę biegać!” – czasem wychodziło ze mnie, że jednak jestem starszą siostrą. Ale to jeszcze bardziej ją rozśmieszało. Miała bardzo pogodną naturę. Nie zazdrościłyśmy sobie, ponieważ zostałyśmy tak wychowane: w domu wpajano nam wartości patriotyczne, moralne i te czysto ludzkie, żeby po prostu być dobrym człowiekiem. I to owocowało, bo ludzi zawsze ciągnęło do nas.

Na początku był problem, bo… wyrosłyśmy. Mieszkałyśmy w małym mieście i siłą rzeczy przyciągałyśmy uwagę przez wzrost. Byłyśmy „wieżami”, „żyrafami”, „słupami”. I byłyśmy zakompleksione. Później koszykówka wyrobiła w nas pewność siebie. Każde małe zwycięstwo w meczu to był kroczek w tym kierunku. Czułyśmy się gorzej również dlatego, że nie mogłyśmy sobie kupić ładnych damskich butów. Zdobycie czółenek na studniówkę czy maturę graniczyło z cudem. Nie nosiłyśmy spodni Levi’sa, wszystkie były na nas za krótkie. Na szczęście miałyśmy w domu wielki skarb: mamę, która jest krawcową. Małgosia mi zawsze mówiła tak: „Słuchaj, jesteś wysoka i wiadomo, że ludzie będą się na ciebie patrzeć, więc jak się mają patrzeć, to niech mają na co”. Po latach, już w Stanach, zamawiałyśmy sobie dżinsy szyte na miarę, od razu po 10 par! Teraz w Warszawie bez trudu dostanę nawet piękne szpilki w swoim rozmiarze. Przez to, że kiedyś był problem z ubraniami, teraz mamy ich po prostu za dużo! (śmiech).

Ja pierwsza urodziłam dziecko. Ale Gocha pierwsza wyszła za mąż. Tu też nie było rywalizacji. Naprawdę! (śmiech). Poznali się z Davidem, gdy miała 19 lat, ale trzymali to w tajemnicy. Ludzie się nad nią użalali, że na pewno nie znajdzie chłopaka przez ten wzrost, a ona się z tego śmiała. To była wielka miłość. Mieli dwójkę dzieci. Kiedy Małgosia odeszła, była w trzeciej ciąży. Byli tu na Boże Narodzenie całą rodzinką. Na Święta Wielkanocne już mieli nie przyjeżdżać, bo Alex był jeszcze malutki, a podróż z Australii, z Brisbane, trwa 30 godzin. Pod koniec maja już nie żyła.

Jest bardzo ciężko. Alex nie będzie pamiętał mamy, ale mały David pamięta. Były takie sytuacje, że nie chciał rozmawiać z nami po polsku, bo to chyba za bardzo przypominało mu Małgosię. Co niedzielę łączymy się przez Skype’a. David jest wspaniałym tatą i opowiada nam o wszystkim, co się u nich dzieje.

Tak, przyszło mi do głowy, żeby wyjechać do nich na stałe. Moja siostra Marta też czuje taką potrzebę i często o tym rozmawiamy. Niedługo po odejściu Gosi byłam gotowa rzucić wszystko i lecieć do Brisbane, żeby pomóc Davidowi przy maluchach. Akurat wtedy w moim życiu osobistym nastąpiły duże zmiany, rozstałam się z tatą Marysi, więc naprawdę nic mnie tu nie trzymało. Jednak na początku, gdy rozmawialiśmy z Davidem na Skypie, musiało mu być trudno, ponieważ przypominam mu Małgośkę. Byłyśmy do siebie bardzo podobne – włosy, profil, cała sylwetka – podobno do złudzenia.

Teraz myślę, że na wszystko przyjdzie czas. Wyjazd do Australii mam gdzieś w planach. Tuż przed odejściem Gocha bardzo mnie namawiała, żebym do niej przyjechała. Znała moją sytuację, perypetie, rozstanie, więc chciała pocieszyć i znaleźć mi nowego ukochanego, Australijczyka (śmiech). Ona była bardzo dobrym „matchmakerem”. Naprawdę super. Mnóstwo par „sparowała”!

SPRAWDŹ RÓWNIEŻ: Paweł Małaszyński przez wiele lat był zaszufladkowany. Teraz mówi wprost: „Nie wybrałbym tego zawodu ponownie"

Wcześniej wszystkie trzy byłyśmy rozrzucone po świecie. Po tym, co się stało, poczułyśmy z Martą głęboką potrzebę, żeby być i mieszkać razem z rodzicami. Jesteśmy dla siebie podporą. Jednak nikt i nic nie jest w stanie tak pomóc, jak człowiek sam sobie. Każde z nas musi znaleźć na to swój sposób. Ocalić pamięć o Małgosi? Tak. Sama się w to w końcu zaangażowałam. W Gdyni powstaje fundacja jej pamięci. Będzie pomagać dzieciom. Gdynia zawsze była nam bliska. Ja grałam tam 11 lat, potem byłam trenerem i zawsze się uśmiecham, kiedy tam przyjeżdżam. Koszulka z numerem 12 na każdym meczu, gdy grają dziewczyny z Gdyni, wisi pod sufitem.

Jednak za każdym razem jest to też rozszarpywanie ran. Jak wtedy, gdy w 2012 roku WNBA ustanowiło coroczną nagrodę – Margo Dydek Award – dla kobiet, które szczególnie angażują się w działania społeczne. Ona taka była – otwarta na ludzi, zaangażowana, kochali ją kibice na całym świecie. Kapitan Krystian Szypka, zafascynowany osobowością Margo, zadedykował jej swój rejs – „Race for Dydek” – w prestiżowych transatlantyckich regatach samotnych żeglarzy OSTAR 2013. To cieszy i boli zarazem. Ale myślę, że trzeba wreszcie opanować smutek i uspokoić myśli, aby ocalić niepowtarzalne wspomnienia związane z Małgosią.

Małgorzata Dydek zmarła 13 lat temu

Dokładnie dziś, 27.05.2024 roku mija 13 lat od dnia jej śmierci. Odeszła wówczas nie tylko ona, ale i jej dziecko, które nosiła pod sercem. Był to szczególnie trudny czas dla jej najbliższych, męża, synów i rodziny. Dziś pamięć o niej jest wciąż żywa, mimo upływających lat od jej niespodziewanego odejścia.

Reklama

Zobaczcie galerię wzruszających, archiwalnych zdjęć.

Reklama
Reklama
Reklama